Armor próbował go odciągnąć, ale kapłan zaskoczył go swoją siłą. Wreszcie kupiec musiał się rozpędzić i przewrócić szaleńca na podłogę. Chwycił za rękę, z której lała się krew. Thrower próbował się wyrwać i Armor nie miał wyboru. Po raz pierwszy od dnia, gdy stał się chrześcijaninem, zacisnął dłoń w pięść i uderzył kapłana w podbródek. Thrower huknął głową o podłogę i stracił przytomność.
Muszę zatamować krwotok, pomyślał Armor. Ale najpierw trzeba wyjąć szkło z rany. Niektóre większe kawałki wbiły się płytko i mógł je zwyczajnie strzepnąć. Ale inne, niektóre całkiem małe, siedziały głęboko. Tylko krawędzie wystawały z rany, a te były śliskie od krwi i trudno było je złapać. W końcu jednak wyciągnął wszystkie, które znalazł. Na szczęście nigdzie krew nie tryskała silną strugą, więc nie została rozcięta żadna z głównych żył.
Armor ściągnął koszulę. Choć był do pasa nagi, prawie nie odczuwał podmuchu zimna z wybitego okna. Podarł koszulę na pasy, opatrzył rany i zatamował krwotok. Potem usiadł i czekał, aż Thrower odzyska przytomność.
Thrower ze zdumieniem stwierdził, że wciąż żyje. Przykryty płaszczem, leżał na wznak na twardej podłodze. Głowa go bolała. Ręka dokuczała jeszcze bardziej. Pamiętał, że starał się rozciąć ją o szybę i wiedział, że powinien spróbować jeszcze raz. Ale nie potrafił przywołać tego pragnienia śmierci, jakie odczuwał poprzednio. Nawet wspominając Przybysza w postaci wielkiej jaszczurki, wspominając te puste oczy, Thrower nie mógł sobie przypomnieć, co wtedy czuł. Wiedział tylko, że było to najgorsze z możliwych uczuć.
Rękę miał zabandażowaną. Kto go opatrzył?
Usłyszał chlupot wody. Potem klapnięcia mokrej szmaty o drewno. W zimowym zmierzchu dostrzegł jakąś postać zmywającą ścianę. Jedna z ram w oknie została zakryta kawałkiem deski.
— Kto to? — zapytał Thrower. — Kim jesteś?
— To ja.
— Armor-of-God?
— Zmywam ściany. To kościół, nie rzeźnia.
Oczywiście, wszystko przecież zachlapał krwią.
— Przepraszam.
— Chętnie posprzątam — zapewnił Armor. — Mam nadzieję, że wydostałem z waszej ręki wszystkie kawałki szkła.
— Jesteście nadzy.
— Wasze ramię nosi teraz moją koszulę.
— Na pewno wam zimno.
— Było, ale zasłoniłem okno i dołożyłem do pieca. Za to wy macie twarz bladą, jakbyście od tygodnia byli trupem.
Thrower spróbował usiąść, ale nie udało mu się. Był za słaby. Ręka za bardzo go bolała.
Armor przytrzymał go w pozycji leżącej.
— Nie. Leżcie spokojnie, wielebny. Nie ruszajcie się. Wiele przeszliście.
— To prawda.
— Mam nadzieję, że nie weźmiecie mi tego za złe, ale byłem tu, kiedy przyszliście. Spałem przy piecu. Żona wyrzuciła mnie z domu. Dwa razy mnie dziś wyrzucali. — Roześmiał się bez radości. — Zobaczyłem was.
— Zobaczyliście?
— Mieliście wizję, prawda?
— Widzieliście go?
— Niewiele. Głównie was widziałem, ale dostrzegłem jakieś cienie. Wiecie, o co mi chodzi. Biegały po ścianach.
— Widzieliście — westchnął Thrower. — Och, Armorze, to było straszne, było piękne.
— Zobaczyliście Boga?
— Boga? Bóg nie ma ciała, na które można patrzyć. Nie, Armorze, widziałem anioła, anioła kary. Faraon widział na pewno takiego samego: anioła śmierci, który leciał ponad miastami Egiptu i zbierał wszystkich pierworodnych.
— Aha… — Armor zmieszał się nieco. — Czy to znaczy, że miałem wam pozwolić umrzeć?
— Gdybym miał umrzeć, nie zdołalibyście mnie uratować. Ale uratowaliście, byliście tu w chwili mojej rozpaczy. To pewny znak, że mam żyć dalej. Zostałem ukarany, ale nie unicestwiony. Armorze-of-God, otrzymałem jeszcze jedną szansę.
Armor pokiwał głową, lecz Thrower widział, że coś go niepokoi.
— O co chodzi? O co chcielibyście mnie zapytać?
Armor otworzył szeroko oczy.
— Słyszycie moje myśli?
— Gdybym słyszał, nie musiałbym pytać.
— To prawda — uśmiechnął się kupiec.
— Jeśli zdołam, powiem wam, co chcecie wiedzieć.
— Słyszałem waszą modlitwę — oświadczył Armor. Czekał, jakby jego słowa były pytaniem.
Ale Thrower nie zrozumiał tego pytania, więc nie wiedział też, co odpowiedzieć.
— Byłem w rozpaczy, ponieważ zawiodłem Pana. Dano mi do spełnienia misję, ale w decydującej chwili wątpliwości wkradły się w moje serce. — Wyciągnął zdrową rękę, by dotknąć Armora. Chwycił tylko materiał spodni klęczącego obok mężczyzny. — Armorze — powiedział. — Nigdy nie pozwólcie sobie na zwątpienie. Nigdy nie kwestionujcie tego, o czym wiecie, że jest prawdą. To brama, przez którą Szatan chwyta was w swoją sieć.
Ale to nie była odpowiedź na pytanie Armora.
— Mówcie, co chcecie wiedzieć — poprosił Thrower. — Jeśli zdołam, powiem wam prawdę.
— W modlitwie wspominaliście o zabójstwie.
Thrower nie myślał nikomu opowiadać o brzemieniu, które Pan włożył na jego barki. Ale gdyby Pan chciał zachować tajemnicę przed Armorem, nie pozwoliłby, by ten człowiek znalazł się w kościele i wszystko słyszał.
— Wierzę — rzekł Thrower — że Pan Bóg was do mnie sprowadził. Jestem słaby, Armorze, i nie dopełniłem tego, czego żądał. Lecz teraz widzę, że wy, człowiek głębokiej wiary, zostaliście przeznaczeni na mego przyjaciela i pomocnika.
— Czego żądał Pan?
— Nie mordu, bracie. Pan nigdy mnie nie prosił, bym zabił człowieka. To diabła miałem zabić. Diabła w ludzkiej postaci. Żyjącego w tamtym domu.
Armor zacisnął wargi i zamyślił się.
— Chłopiec nie jest zwyczajnie opętany, chcecie powiedzieć? — zapytał. — To nie coś, co moglibyście odpędzić?
— Próbowałem, ale on naśmiewał się z Biblii i drwił ze słów egzorcyzmu. On nie jest opętany, Armorze. On należy do diabelskiej rodziny.
Armor pokręcił głową.
— Moja żona nie jest diabłem, a jest jego siostrą.
— Odrzuciła czary, a zatem została oczyszczona.
Armor zaśmiał się gorzko.
— Też tak myślałem.
Thrower zrozumiał, dlaczego Armor szukał ucieczki w kościele, w domu bożym: jego własny dom został skalany.
— Armorze-of-God, czy pomożesz mi w dziele oczyszczenia tej krainy, tego miasta, tamtego domu i tamtej rodziny ze złego wpływu, który niszczy ich dusze?
— Czy ocalę swoją żonę? Czy to odmieni jej miłość do czarów?
— Może. Może Pan złączył nas razem, byśmy oczyścili oba nasze domy.
— Jeśli tylko się przydam — odparł Armor — jestem z wami przeciwko piekłu.
Kowal słuchał uważnie, gdy Bajarz czytał list od początku do końca.
— Pamiętacie tę rodzinę? — zapytał Bajarz.
— Pamiętam — potwierdził Makepeace Smith. — Grób ich najstarszego był jednym z pierwszych na naszym cmentarzu. Własnymi rękami wyciągałem z wody jego ciało.
— To co, weźmiecie chłopca do terminu?
Młody chłopak, może szesnastoletni, wszedł do kuźni, niosąc wiadro śniegu. Spojrzał na gościa, schylił głowę i podszedł do beczki chłodniczej, ustawionej obok paleniska.
— Widzicie, że mam terminatora — rzekł kowal.
— Duży już jest.
— Kończy naukę — przyznał Smith. — Zgadza się, Bosey? Gotów jesteś iść na swoje?
Bosey uśmiechnął się lekko, ale natychmiast spoważniał i kiwnął głową.
— Tak, proszę pana.
— Nie jestem łatwym majstrem — dodał kowal.
Читать дальше