Wiosna już była, piękna, ciepła i słoneczna, gdy wreszcie Gandalf i Bilbo pożegnali Beorna, a chociaż hobbit bardzo tęsknił do domu, opuszczał tę gościnę z żalem, bo kwiaty w ogrodach Beorna kwitły wczesną wiosną nie mniej uroczo niż późnym latem.
Wspinając się długą ścieżką w górę, wędrowcy doszli do tego miejsca pod przełęczą, skąd ongi porwały ich gobliny. Ale tym razem stanęli tutaj rankiem, a oglądając się za siebie widzieli białe słońce błyszczące nad szeroką równiną. Z drugiej strony widać było Mroczną Puszczę, błękitną z oddali, a ciemnozieloną mimo wiosny na bliższych skrajach. A jeszcze dalej, na widnokręgu majaczyła Samotna Góry. Na jej szczycie śnieg nie stopniał dotychczas i lśnił bielą.
— Tak oto śnieg spada po ogniu, a nawet smoki nie unikną końca — rzekł Bilbo i odwrócił a plecami do kraju przygód. Krew Tuków znużyła się, krew Bagginsów z każdym dniem wzbierała silniej w jego żyłach. — Teraz marzę już tylko o moim wygodnym fotelu — powiedział Bilbo.
Dył pierwszy dzień maja, gdy we dwóch znaleźli się nad doliną Rivendell, w której głębi stał Ostatni (czy raczej teraz Pierwszy) Przyjazny Dom. Znów był wieczór, kucyki pomęczone — szczególnie ten, który dźwigał bagaże — a jeźdźcy spragnieni wypoczynku. Kiedy zjeżdżali stromą ścieżka w dół, Bilbo usłyszał elfy śpiewające wśród drzew, jak gdyby od pożegnania z nimi nie przerwały pieśni. A kiedy dotarli na niżej położone polanki leśne, rozróżnili słowa bardzo podobne do słów śpiewanych przed niespełna rokiem. Oto jak mniej więcej brzmiała pieść elfów:
Smok zginął i przepadł,
Rozpadły się kości,
Skruszyła się zbroja,
Sczezły wspaniałości.
Choć miecz zardzewieje,
W mrok runą korony
Dzieląc z bogactwami
Ich los zasłużony —
Tu trawka zielona,
Soczysta i miękka
A w rzecznym poszumie
Brzmi elfów piosenka:
Tine — line — line
Wracajcie w dolinę!
Już gwiazdy jaśniejsze
Niż błyski kamieni,
A księżyc srebrzyściej
Niż srebro się mieni.
Już ogień lśni złociej,
Żar biorąc od słonka,
Niż złoto w podziemiach —
Więc po cóż się błąkać?
Tine — line — line
Wracajcie w dolinę!
O, dokąd to, dokąd
Idziecie z oddali?
Tu strumień już pluszcze
I gwiazda się pali.
Skąd smutni wracacie
Z ciężarem w te strony?
Tu elfy witają
Wędrowców znużonych
Tine — line — line
Wracajcie w dolinę!
Muzyczka wam
gra -
Tine — line — la
La–la!
Potem elfy zamieszkałe w dolinie wyszły spośród drzew, powitały czarodzieja i hobbita i przeprowadziły ich przez rzeką do domu Elronda. Tu przyjęto gości serdecznie i wiele par uszu z ciekawością słuchało tego wieczora opowieści o ich przygodach. Mówił przeważnie Gandalf, ponieważ Bilbo był bardzo śpiący i wolał milczeć. Prawie całą historię znał dobrze, bo sam przecież brał w niej udział, i większość szczegółów Gandalf od niego się dowiedział podczas wspólnej wędrówki lub rozmów w domu Beorna; od czasu do czasu jednak, gdy czarodziej opowiadał o wypadkach jeszcze mu nie znanych, hobbit otwierał jedno oko i słuchał uważnie.
W ten sposób z kilku słów, które czarodziej rzucił Elrondowi, Bilbo dowiedział się, gdzie bywał Gandalf. Okazało się, że uczestniczył w wielkiej naradzie dobrych czarodziejów, mędrców i mistrzów białej magii i że wreszcie udało im się wypędzić Czarnoksiężnika z jego mrocznej fortecy w południowej części Puszczy.
— Wkrótce więc — mówił Gandalf — w lasach oczyści się powietrze. Północ na długie wieki uwolniona została od tej zmory. Ale chciałbym, żebyśmy ją mogli wygnać z całego świata.
— Dobrze by to było — rzekł Elrond — obawiam się jednak, że nie stanie się to jeszcze ani w naszej erze, ani w ciągu kilku następnych.
Kiedy Gandalf skończył historię przygód drużyny Thorina, zaczęły się inne opowieści, a po nich jeszcze inne, z bardzo dawnych dziejów i z najnowszych, a również takie, które nie mają wieku, aż wreszcie hobbitowi głowa opadła na piersi i usnął wygodnie w kąciku.
Obudził się w biało zasłanym łóżku, gdy księżyc zaglądał przez otwarte okno. W dolinie nad brzegiem strumienie elfy śpiewał głośno i czysto:
Śpiewajmy wesoło — perlista lśni rosa,
Wiatr szumi w gałęziach, wiatr hula po wrzosach
I gwiazdy już błyszczą, i księżyc rozkwita,
Jasnymi oknami noc srebrna nas wita.
Zatańczmy wesoło, otoczmy go chmurką,
Szust stopy po trawie leciutkie jak piórko.
Już rzeka się srebrzy, cień płochy umyka —
O maju grający jak słodka muzyka!
Śpiewajmy cichutko, niech sen go jak wróżka
Omota, utuli na miękkich poduszkach!
Już śpi nasz wędrowiec! Umykaj, drużyno,
A ty go ukołysz, szumiąca olszyno!
O ucisz się, sosno, do brzasku poranka
I księżyc niech zgasi płomyczek kaganka!
Cichutko, tarnino, cichutko, dębino,
Aż nocne się mroki w mgle świtu rozpłyną!
— Hej, tam, weseli ludkowie! — zawołał Bilbo wychylając się z okna. — Która godzina na księżycu? Wasza kołysanka zbudziłaby nawet pijanego goblina. Mimo to pięknie wam za nią dziękuję.
— A twoje chrapanie obudziłoby nawet skamieniałego smoka — odpowiedziały elfy ze śmiechem. — Świt się zbliża, a ty śpisz od zmierzchu. Do jutra może wyleczysz się ze zmęczenia.
— Odrobina snu w domu Elronda to potężne lekarstwo — odparł Bilbo — ale ja chcę zażyć jak największą porcję tego leku. Po raz wtóry zatem dobranoc, moi piękni przyjaciele!
To rzekłszy hobbit wrócił do łóżka i spał niemal do południa.
Zmęczenie prędko z niego opadło, wiele też użył zabawy, śpiewu i tańca w towarzystwie elfów z doliny, weseląc się z nimi do późna w noc i do świtu. Ale nawet tak miłe miejsce nie mogło na długo zatrzymać hobbita, który wciąż myślał o swojej własnej norce. Toteż po tygodniu pożegnał gospodarza, ofiarował mu tyle podarków, ile Elrond zgodził się przyjąć, i ruszył wraz z Gandalfem w dalszą drogę.
Ledwie opuścili dolinę, gdy niebo przed nimi na zachodzie spochmurniało, a wiatr z deszczem wybiegł na ich spotkanie.
— Oto maj grający jak słodka muzyka! — rzekł Bilbo, kiedy wiatr wiał mu prosto w oczy. — Ale zostawiliśmy legendy za sobą i wracamy do domu. To pewnie przedsmak tego, co nas tam czeka.
— Daleka jeszcze droga przed nami — odparł Gandalf.
— Ale już ostatnia — powiedział Bilbo.
Przyjechali nad rzekę, która stanowiła linię graniczną oddzielającą pobrzeża Dzikiego Kraju, i odnaleźli broń pod wysoką skarpą, którą zapewne pamiętacie. Woda wezbrała od topniejących śniegów jak zwykle u progu lata, a dodatkowo jeszcze od całodziennego deszczu; przeprawili się mimo trudności i bez zwłoki ruszyli dalej, bo wieczór już zapadał, a zaczynał się ostatni etap podróży.
Odbyli go bardzo podobnie jak w pierwszą stronę, z tą tylko różnicą, że kompania się zmniejszyła i brakowało poprzedniego gwaru; przy tym nie spotkali już teraz trollów. Każdy zakręt drogi przypominał hobbitowi zdarzenia i rozmowy sprzed roku — które zresztą wydawały mu się tak odległe, jakby nie jeden rok, lecz dziesięć lat od nich upłynęło — toteż łatwo poznał miejsce, gdzie kucyk wpadł do rzeki i gdzie zboczyli ze szlaku, wskutek czego narazili się na przykre spotkanie z Tomem, Bertem i Billem.
Читать дальше