— Co teraz robić, co robić?! — krzyknął Bilbo. — Uciec goblinom, żeby wpaść w pazury wilkom! — rzekł i weszło to później w przysłowie, chociaż my raczej mówimy w takich przykrych wypadkach: z deszczu pod rynnę — albo: z patelni w ogień.
— Prędko! Na drzewa! — krzyknął Gandalf; wszyscy dopadli na skraju polany drzew, wyszukując takie, których gałęzie zwisały nisko lub których smukłe pnie ułatwiały wspinaczkę. Domyślacie się, że nie marudzili z wyborem; w mig po–włazili na sosny, pnąc się jak najwyżej, zatrzymując dopiero wtedy, gdy cieńsze u czuba gałązki nie wydawały się dość mocne. Uśmiałbyś się (oczywiście, gdybyś patrzał z bezpiecznej odległości) na widok brodatych krasnoludów zagnieżdżonych wysoko na drzewach, niby starsi panowie, co zwariowali i udają małych chłopców. Fili i Kili siedzieli na szczycie smukłego modrzewia, jak na choince olbrzymów. Dori, Nori Ori, Oin i Gloin usadowili się wygodnie na ogromnym świerku o regularnych gałęziach, sterczących w równych odstępach niby szprychy koła. Bifur, Bofur, Bombur i Thorin schronili się na drugim świerku, Dwalin i Balin wdrapali się na strzelistą jodłę i usiłowali znaleźć wygodne miejsce wśród zieleni najwyższych pędów, Gandalf, o wiele od reszty kompanii roślejszy, wybrał drzewo, na które żaden z krasnoludów nie zdołałby wleźć, gruby pień sosny stojącej na samym skraju polany. Na pół schowany w gałęziach, wychylając się błyskał jednak oczyma w księżycowej poświacie.
A Bilbo? Nie umiał wdrapać się na żadne z drzew i biegał w panice od pnia do pnia, jak królik, który zgubił drogę do swej norki, gdy sfora już następuje mu na pięty.
— Znowu zostawiłeś włamywacza samego — rzekł Nori do Doriego, spoglądając z wysoka na ziemię.
— Nie mogę przecież stale dźwigać go na plecach — odpowiedział Dori — i w dół tunelem, i w górę na drzewo. Za kogo ty mnie masz? Za tragarza?
— Jeśli mu nie pomożemy, wilki go zjedzą — rzekł Thorin, bo już z wszystkich stron z każdą sekundą bliżej dochodziło wycie. — Dori! — zawołał, Dori bowiem siedział najniżej i na najwygodniejszym drzewie — pospiesz się i podaj rękę panu Bagginsowi!
Dori wprawdzie lubił zrzędzić, ale w gruncie rzeczy był zacnym krasnoludem. Chociaż jednak spuścił się na najniższą gałąź i wyciągnął rękę, jak zdołał najdalej, Bilbo nie mógł jej dosięgnąć. Dori musiał więc zeskoczyć na ziemię i pozwolić, by hobbit wlazł mu na plecy.
W tym momencie właśnie wilki ujadając wpadły na polanę. Nagle krasnoludy ujrzały setkę oczu wpatrzonych w siebie. Lecz Dori nawet wówczas nie opuścił hobbita. Czekał, aż Bilbo z jego ramion wygramoli się na gałąź, i dopiero wtedy sam także na nią się podciagnął. W ostatniej chwili! Już wilk zębami chwycił go za płaszcz i mało brakowało, a byłby nieboraka ściągnął z powrotem na ziemię. W minutę później całe stado naszczekiwało pod drzewem i wspinało się przednimi łapami na pień, z płomieniem w ślepiach i z wywieszonymi jęzorami.
Lecz nawet najdziksi wargowie (bo tak nazywa się wilcze plemię na Skraju Pustkowia) nie umieja łązić po drzewach. Na razie więc podróżnicy mogli czuć się bezpiecznie. Szczęściem wieczór był ciepły i bez wiatru. Niezbyt jest wygodnie siedzieć przez dłuższy czas na drzewie nawet w zwykłych okolicznościach, ale na zimnie i wichrze, gdy zgraja wilków czyha na dole, doprawdy trudno wytrzymać.
Polana otoczona pierścieniem drzew była najwidoczniej miejscem wilczych zgromadzeń. Ściągało też tych bestii coraz więcej. Zostawiły straż u stóp sosny, na której przycupnął Dori i Bilbo; potem rozbiegły się wietrząc, aż zwęszyły wszystkie drzewa, na które ktoś się schronił. Przy każdym z nich postawiły warty, reszta zaś wilków — a były ich setki — obsiadła polanę wielkim kręgiem; ogromny siwy zwierz wystąpił na środek, by przemówić do zgrai w okropnym języku wargów. Gandalf rozumiał ich mowę, Bilbo jej nie znał, lecz straszliwy dźwięk wystarczał, by domyślić się, że chodzi o rzeczy okrutne i złe; tak też było rzeczywiście. Od czasu do czasu wilki siedzące w koło odpowiadały siwemu przywódcy chórem, a głosy te brzmiały tak złowrogo, że hobbit za każdym razem omal nie spadał z gałęzi.
Powiem wam, co usłyszał Gandalf, choć Bilbo przemowy nie zrozumiał. War–gowie i gobliny często się wzajemnie wspierają w swoich zbrodniczych przedsięwzięciach. Gobliny rzadko oddalają się od swoich górskich kryjówek, chyba że je ktoś wypędzi i zmusi do szukania nowych siedzib lub gdy maszerują na wojnę (co, na szczęście, od dawna już się nie zdarzyło). W owych wszakże czasach urządzały niekiedy wypady, zwłaszcza po żywność i po jeńców, którzy by dla nich pracowali. Wtedy zwykle gobliny sprzymierzały się z wilkami, obiecując w zamian za pomoc udział w łupach. Niekiedy dosiadały wilków jak ludzie koni. Otóż z przemowy siwego warga wynikało, że na tę noc zamierzona była wielka wyprawa goblinów. Wilki zebrały się na umówionym miejscu, lecz gobliny jakoś się spóźniały. Powodem z pewnością była śmierć Wielkiego Goblina oraz zamęt wzniecony przez ucieczkę krasnoludów, Bilba i czarodzieja, których prawdopoodobnie jeszcze wciąż szukano.
Mimo niebezpieczeństw tych odległych ziem znaleźli się ostatnimi czasy odważni ludzie, którzy zaczęli powracać tu z południa, wycinać drzewa i budować sobie osiedla, wybierając mniej ponure lasy w dolinach i wzdłuż biegu rzek. Było tych śmiałków wielu i dobrze uzbrojonych, toteż nawet wilki nie ważyły się ich napastować w biały dzień, gdy trzymali się razem. Teraz jednak bestie postanowiły wspónie z goblinami napaść nocą wioski położone najbliżej gór. Gdyby ten plan wykonały, nie zostałaby w tych osiedlach do jutra ani żywa dusza, wszystkich by wybito, z wyjątkiem nielicznych jeńców, których by dostały od wargów w zapłacie gobliny, by ich uprowadzić do swoich lochów.
Straszno było słuchać przemowy siwego wodza wilków, nie tylko ze współczucia dla poczciwych leśnych osadników, ich żon i dzieci, lecz także dlatego, że oznaczało to groźne niebezpieczeństwo dla Gandalfa i jego przyjaciół. Wargowie ze zdumieniem i wściekłością odkryli ich obecność na swojej polanie. Wzięli ich za wysłanych na zwiady sprzymierzeńców tutejszej ludności, którzy wieść o uknutym napadzie rozniosą po dolinie; wówczas gobliny i wilki musiałyby stoczyć z ludźmi straszliwą bitwę zamiast ich zaskoczyć we śnie i bez walki pożreć lub porwać w niewolę. Toteż wargowie postanowili nie ruszać się z polany i nie dopuścić do ucieczki ukrytych na drzewach nieprzyjaciół co najmniej do rana. Bo na długo przed świtem z pewnością — jak powiadały wilki — nadciągnie z gór wojsko goblinów, a gobliny będą umiały wdrapać się na drzewa lub ściąć je siekierami.
Rozumiecie teraz, dlaczego Gandalf, przysłuchując się wilczemu ujadaniu i warczeniu, zląkł się okropnie, chociaż bowiem był czarodziejem, musiał uznać, że kompania znalazła się w groźnym położeniu i wcale jeszcze nie umknęła go–blinom. Mimo wszystko nie zamierzał pozwolić, by wilki bez przeszkód urzeczywistniły swoje niecne plany, jakkolwiek niełatwo mu było działać siedząc wysoko na drzewie, podczas gdy wargowie zajmowali całą polanę dokoła. Nazry–wał z sąsiednich gałęzi sosny co większych szyszek, zapalił jedną z nich jaskrawym, błękitnym płomieniem i cisnął w dół, pomiędzy tłum wilków. Trafiła któregoś w grzbiet, natychmiast też kudłate futro zajęło się ogniem i wilk począł się miotać na wszystkie strony, wyjąc okropnie. Padła druga szyszka, potem trzecia, a każda płonąca: pierwsza niebieska, następna czerwona, ostatnia zielona. Rozbiły się na ziemi, pośrodku wilczego kręgu, sypiąc kolorowymi skrami i buchając dymem. Największa ugodziła wodza wilków w sam nos, aż bestia skoczyła w powietrze na dziesięć stóp, a potem zaczęła biegać w kółko, ze złości i przerażenia gryząc własnych współbraci.
Читать дальше