Morgon uśmiechnął się.
— Prawda. Uwielbiam to. Kocham to uczucie spokoju. Tylko jak ja się z tego wytłumaczę Eliardowi?
— To najmniejsze z twoich zmartwień — zauważył trochę oschle Har. — Od lat przychodzą do mnie ludzie i proszą, żebym ich nauczył pracować umysłem, by mogli zmieniać kształty; niewielu, bardzo niewielu wyszło z tej sali z bliznami vesty na dłoniach. Posiadasz wielkie talenty. Hed było dla ciebie o wiele za ciasne.
— To coś bezprecedensowego. Jak ja się wytłumaczę Najwyższemu?
— A dlaczego miałbyś się tłumaczyć ze swoich zdolności?
Morgon popatrzył na niego poważnie.
— Dobrze wiesz, Harze, że pomimo tego wszystkiego, co dla mnie zrobiłeś, nadal odpowiadam przed Najwyższym jako ziemwładca Hed, i to bez względu na to, ilu upiornych harfistów z dna morza nazwie mnie Naznaczonym Gwiazdkami. I chciałbym, żeby tak zostało, jeśli to tylko możliwe.
Uśmiech w oczach Hara pogłębił się.
— A więc może Najwyższy wytłumaczy się przed tobą. Jesteś gotów szukać Sutha?
— Tak. Mam do niego parę pytań.
— To dobrze. Podejrzewam, że przebywa w krainie jezior, na północ od Posępnej Góry, na skraju wielkich północnych rubieży. Żyje tam wielkie stado vest. Rzadko do nich dołączam. Resztę swojego królestwa już przeszukałem i nie natrafiłem na żaden jego ślad. Hugin cię tam zaprowadzi.
— Chodź z nami.
— Nie mogę. Uciekłby przede mną, tak jak to zrobił siedemset lat temu. — Har urwał i przymrużył oczy, jakby wracał myślami do jakiegoś dawnego wspomnienia.
— Wiem — mruknął Morgon. — Nie daje ci spokoju pytanie, dlaczego to zrobił? Znałeś Sutha. Przed czym on uciekł?
— Myślałem, że prędzej umrze, niż przed czymś ucieknie. Na pewno jesteś gotów? To może zająć wiele miesięcy.
— Jestem gotów.
— Bierz więc Hugina i ruszajcie o świcie. Szukajcie najpierw za Posępną Górą; jeśli nie znajdziecie tam Sutha, szukajcie go nad Ose — tylko uważajcie na myśliwych. Dajcie się poznać vestom. One wyczują w was ludzi i Suth, jeśli ma z nimi kontakt, dowie się od nich o was. Jeśli pojawi sę choćby cień jakiegokolwiek zagrożenia, wracajcie natychmiast do Yrye.
— Dobrze — mruknął z roztargnieniem Morgon. Przed oczyma duszy stanęły mu nagle długie tygodnie za pokrytą śniegiem górą, na rubieżach świata, gdzie będzie żył rytmem nocy i dnia, wiatru, śniegu i ciszy, które tak pokochał. Z zadumy wyrwał go wyraz oczu Hara utkwionych w jego twarzy. Było w nich jakieś ostrzeżenie.
— Jeśli zginiesz na mojej ziemi pod postacią vesty, będę się musiał tłumaczyć przed tym niewzruszonym harfistą. Bądź więc ostrożny.
Ruszyli o świcie, obaj pod postaciami vest. Hugin prowadził Morgona na szczyt Posępnej Góry stromymi kamienistymi ścieżkami. Przyglądały się im ciekawie kozice, w górze krążyły jastrzębie wypatrujące posiłku. Tej nocy spali wśród skał, nazajutrz zeszli w krainę jezior rozciągającą się za Posępną Górą, zamieszkiwaną przez zaledwie garstkę myśliwych, którzy zbierali na skraju północnych rubieży skóry dla kupców. Napotykali tu liczne, nie niepokojone przez nikogo stada vest. Dołączali do nich za cichym przyzwoleniem przewodników jako obcy, ale nie stanowiący zagrożenia, tak jak wcześniej Har. Przemierzali z tymi stadami krainę jezior, żywiąc się gałązkami sosen. Spali pod gołym niebem, chronieni od wiatru długimi futrami. Od czasu do czasu krążyły wokół nich watahy wygłodniałych, lecz ostrożnych wilków; Morgon słyszał przez sen ich dochodzące z oddali wycie. Nie bał się drapieżników, choć miał świadomość ich siły. Nie raz ich ofiarą padała bardzo młoda albo bardzo stara vesta, która odłączyła się od stada. Nie znalazłszy w danym stadzie śladów jednookiego Sutha, odłączali się od niego i szli w głębokie lasy albo nad brzegi zamarzniętych jezior o barwie księżyca, by wmieszać się tam w inne. W końcu, w którymś z kolei stadzie, Morgon zauważył powtarzającą się prawidłowość występującą w umysłach tworzących je zwierząt: obraz vesty o jednym oku purpurowym, a drugim białym jak pajęczyna.
Zostali z tym stadem, jedli ze zwierzętami i spali, czekali w nadziei, że dołączy do niego ta na wpół oślepiona vesta, która utrwaliła się w pamięci zwierząt. Hugin, nękany tym obrazem, oddalał się często od stada i na własną rękę przeczesywał usianą jeziorami i wzgórzami okolicę. Księżyc na niebie zaokrąglił się, schudł i znowu zaczął pęcznieć. Morgona ogarniał coraz większy niepokój. Sam zaczął się zapuszczać między niskie wzgórza na północnej granicy. Pewnego dnia przeszedł na ich drugą stronę i ujrzał płaskie jak stół pustkowie. Wiatr podrywał tumany śniegu i roznosił je jak piasek po tej bezkresnej równinie. Nie uświadczyło się tu śladu jakiegokolwiek życia, samo niebo było puste i bezbarwne. Daleko na zachodzie rysował się szczyt góry Erlenstar, dalej ciągnęła się płaska, biała kraina. Morgon wzdrygnął się przejęty dziwnym chłodem i zawrócił do Osterlandu.
Schodząc ze wzgórz, natknął się na samotną szarobiałą ze starości vestę, której rogi uwięzły w czymś, co przykrywał śnieg. Stała z opuszczonym łbem i prężąc barki i zad, usiłowała uwolnić się z potrzasku. Nie widziała zbierającej się za nią watahy szarych wilków. Morgon wyczuł na wietrze ich silny, kwaśny odór. Puścił się pędem w tamtą stronę, wydając dźwięki, których nigdy dotąd u siebie nie słyszał.
Wilki rozpierzchły się ze skamleniem i pochowały pośród skał. Jednak jeden, oszalały z głodu, ugryzł Morgona w pysk i skoczył na uwięzioną vestę. Dziwna wściekłość ogarnęła Morgona. Stanął dęba i wierzgnął przednimi nogami, trafiając wilka kopytem w łeb. Chrupnęła miażdżona czaszka, krew bryznęła na śnieg. Morgon poczuł mdlący zapach; nagła dekoncentracja wyrwała go z postaci vesty. Stał boso w śniegu, walcząc z podchodzącym do gardła żołądkiem.
Odwrócił się twarzą pod wiatr, przykląkł przy veście i zanurzył ręce w śniegu. Wymacał tam gałąź, pod którą uwięzły rogi zwierzęcia. Pogładził vestę po łbie, żeby ją uspokoić, i dopiero teraz zauważył, że ta jedno oko ma ślepe.
Usiadł w kucki. Wiatr przenikał cienką tunikę, mroził nagie ciało, ale Morgon nie zwracał na to uwagi. Sięgnął ciekawie umysłem w ślepe oko zwierzęcia i po chwili wiedział już wszystko, co chciał wiedzieć.
— Suth? — Vesta wpatrywała się weń nieruchomym zdrowym okiem. — Szukam cię.
Ciemność spowiła mu umysł. Walczył z nią desperacko, usiłując uwolnić się od pojedynczego, natarczywego rozkazu, który tłukł mu się po głowie jak ptak po mrocznej jaskini. Jego ręce same wsunęły się w śnieg, chwyciły ukrytą pod nim gałąź. I nagle rozkazujący impuls zanikł. Morgon poczuł sondę przeszukującą mu myśli i nie ruszył się, dopóki ten obcy umysł nie wycofał się, a wtedy znowu usłyszał rozkaz: Uwolnij mnie.
Dźwignął gałąź. Vesta wyprostowała się, odrzuciła w tył łeb. I zniknęła. Przed Morgonem stał wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna, siwe włosy powiewały mu na wietrze, jego jedyne oko miało szarozłotą barwę.
Przesunął dłonią po czole Morgona, odsłaniając widniejące na nim gwiazdki; wziął Morgona za dłoń, odwrócił ją wnętrzem do góry, spojrzał na bliznę i coś w rodzaj u uśmiechu rozbłysło mu w oku.
Położył ręce na ramionach Morgona, jakby chciał się ponapawać jego ludzkością.
— Hed? — zapytał z niedowierzaniem.
— Morgon z Hed.
— A więc nadzieją, którą zobaczyłem przed z górą tysiącem lat, jest książę Hed? — Głos miał głęboki jak wiatr, dawno nie używany. — Widzę, że spotkałeś Hara; odcisnął na tobie swoje piętno. To dobrze. Będzie ci potrzebna wszelka pomoc, jaką zdołasz uzyskać.
Читать дальше