— Potrzebuję twojej pomocy.
Cienkie wargi czarodzieja wykrzywiły się.
— Ja na nic ci się nie zdam. Har nie postąpił mądrze, wysyłając cię po mnie. Ma dwoje zdrowych oczu; powinien to widzieć.
— Nie rozumiem. — Morgon zaczynał odczuwać zimno. — Podyktowałeś Harowi zagadki, a ja chcę poznać odpowiedzi. Dlaczego odszedłeś z Lungold? Dlaczego ukryłeś się nawet przed Harem?
— A dlaczego ktoś ukrywa się przed głosem własnego serca? — Szczupłe dłonie potrząsnęły lekko Morgonem. — Nie rozumiesz? Nawet ty? Jestem uwięziony. Mówiąc do ciebie, jestem martwy.
Morgon milczał, wpatrując się w czarodzieja. Za takim samym, jak u Hara, płomieniem śmiechu w tym jednym oku rozpościerała się pustka rozleglejsza od pustkowia północnych rubieży.
— Nie rozumiem — odezwał się w końcu. — Masz syna. Har się nim opiekuje.
Czarodziej przymknął oczy i odetchnął głęboko.
— A jednak. Miałem nadzieję, że Har go odnajdzie. Takim zmęczony, takim zmęczony tym… Powiedz Harowi, żeby nauczył cię strzec się przymusu. Dlaczego ze wszystkich ludzi akurat ty, z trzema gwiazdkami na czole, bierzesz udział w tej śmiertelnej grze?
— Sam nie wiem — przyznał Morgon. — Widać tak mi sądzone.
— Chciałbym zobaczyć, jak to się skończy. Chciałbym zobaczyć… jesteś kimś tak nieoczekiwanym, że możesz w tej grze zwyciężyć.
— W jakiej grze? Suthu, co się działo przez tych siedemset lat? Co cię tu trzyma uwięzionego, żyjącego pod postacią zwierzęcia? Jak mogę ci pomóc?
— Ne możesz mi pomóc. Ja nie żyję.
— Zatem zrób coś dla mnie! Potrzebuję pomocy! Trzeci komentarz Ghisteslwchlohma brzmi: czarodziej, który, słysząc wołanie o pomoc, odwraca się, czarodziej, który, widząc zło, nie reaguje, czarodziej, który, szukając prawdy, odwraca od niej wzrok — to wszystko są fałszywi czarodzieje. Rozumiem ucieczkę, ale nie w sytuacji, kiedy nie ma dokąd uciekać.
Coś się zbudziło w pustce złotego oka. Suth uśmiechnął się, znowu krzywiąc wargi, tak jak Morgon widział to u Hara.
— Składam swoje życie w twe ręce, Naznaczony Gwiazdkami — powiedział dziwnie łagodnie. — Pytaj.
— Dlaczego uciekłeś z Lungold?
— Uciekłem z Lungold, ponieważ… — Suth urwał. Wyciągnął ramiona do Morgona, oddech miał rzężący, płytki. Morgon podtrzymał lejącego mu się przez ręce czarodzieja.
— Suthu!
Dłonie Sutha chwyciły go kurczowo za tunikę pod samą szyją, przyciągnęły bliżej do otwartych, wykrzywionych ust, z których z ostatnim tchnieniem uleciało słowo:
— Ohm…
* * *
Na własnym grzbiecie zaniósł martwego czarodzieja do Yrye. Hugin kroczył obok, to pod postacią vesty, to przez jakąś milę pod własną postacią — wysokiego, milczącego chłopca — podtrzymując Sutha przewieszonego przez grzbiet vesty. Kiedy przeprawili się przez góry, Morgon poczuł gdzieś głęboko w sobie znużenie postacią vesty, tak jakby już zbyt długo ją nosił. Leżała przed nimi otwarta, biała aż po horyzont kraina. Samo Yrye ledwo było widać spoza śnieżnych zasp. Kiedy w końcu tam dotarli, Har czekał już na nich na progu swego dworzyszcza.
Bez słowa zdjął ciało z grzbietu Morgona i patrzył, jak ten przeistacza się wreszcie w siebie, w mężczyznę o dwumiesięcznym zaroście i pobliźnionych dłoniach. Morgon otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie mógł dobyć z siebie głosu.
— On nie żyje od siedmiuset lat — powiedział cicho Har. — Wezmę go. Wchodźcie.
— Nie — odezwał się Hugin.
Har, pochylony nad ciałem Sutha, podniósł na niego wzrok.
— Pomóż mi zatem.
Ponieśli razem martwego czarodzieja na tyły domu. Morgon wszedł do środka. Ktoś zarzucił mu futro na ramiona; owinął się nim machinalnie, ledwie je zauważając, ledwie dostrzegając kilka obserwujących go z zaciekawieniem twarzy. Usiadł przy ogniu, nalał sobie wina. Przyłączyła się do niego Aia. Położyła mu dłoń na ramieniu i ścisnęła łagodnie.
— Radam, że wróciliście cali i zdrowi, moje dzieci. Nie rozpaczaj po Suthu.
Morgon odzyskał wreszcie głos.
— Skąd wiedziałaś?
— Znam Hara. Potajemnie zakopie swój smutek. Nie pozwól mu na to.
Morgon zajrzał do swojej czarki, odstawił ją na stół i przetarł oczy.
— Powinienem był to przewidzieć — wyszeptał. — Powinienem był się zastanowić. Jeden czarodziej, który przeżył siedem wieków, a ja wywabiłem go z kryjówki, żeby skonał w mych ramionach… — Usłyszał nadchodzących Hara i Hugina i oderwał pięści od oczu. Har zagłębił się w swoim fotelu, Hugin usiadł u stóp opiekuna i złożył białą głowę na jego kolanach. Oczy miał zamknięte. Dłoń Hara spoczęła przez chwilę na włosach chłopca. Spojrzał na Morgona.
— Opowiadaj.
— Sam to ze mnie odczytaj — odparł ze znużeniem Morgon. — Znałeś go. Ty mi o nim opowiedz. — Siedział nieruchomo, kiedy między ich umysłami przepływały wspomnienia dni i długich białych nocy, których kulminacją było zabicie wilka i ostatnich kilka chwil życia czarodzieja. Skończywszy, Har wycofał się z jego umysłu i siedział milczący.
— Kim jest ten Ohm? — odezwał się w końcu. Morgon drgnął.
— Myślę, że Ghisteslwchlohmem, Założycielem Szkoły Czarodziejów w Lungold.
— To Założyciel wciąż żyje?
— Nie wiem, kim mógłby być, jeśli nie nim. — Morgon urwał.
— Co cię gnębi? Czego mi nie powiedziałeś?
— Ohm… Harze, jeden z… jeden z Mistrzów Caithnard nazywał się Ohm. On… studiowałem pod jego kierunkiem. Bardzo go szanowałem. Morgola Herun wysunęła przypuszczenie, że on może być Założycielem. — Dłonie Hara zacisnęły się na poręczach fotela. — Nie było na to żadnego dowodu…
— Morgola Herun nie powiedziałaby czegoś takiego, gdyby nie miała dowodu.
— Miała, ale bardzo kruchy — zbieżność imienia i fakt, że nie była w stanie… przejrzeć go na wskroś…
— Założyciel Lungold przebywa w Caithnard? Nadal kontroluje tych czarodziejów, którzy mogą jeszcze żyć?
— To przypuszczenie. Tylko przypuszczenie. Gdyby to rzeczywiście był on, to czy zachowałby swoje imię, ryzykując, że cały świat się domyśli…
— A któż by je sobie po siedmiuset latach skojarzył? I kto byłby wystarczająco potężny, by stawić mu czoło?
— Najwyższy…
— Najwyższy. — Har zerwał się z fotela; Hugin drgnął, zaskoczony. Wilk-król podszedł do ognia. — Jego milczenie jest chyba jeszcze bardziej tajemnicze, niż milczenie Sutha. Nigdy nie mieszał się zbytnio w nasze sprawy, ale aż taka powściągliwość jest wręcz nieprawdopodobna.
— Pozwolił Suthowi umrzeć.
— Suth już nie żył — prychnął niecierpliwie Har.
— Żył! — żachnął się Morgon. — I żyłby dalej, gdybym go nie odnalazł!
— Przestań się obwiniać. On był martwy. Człowiek, z którym rozmawiałeś, nie był Suthem, lecz skorupą bez imienia.
— To nieprawda…
— A co nazywasz życiem? Nazwałbyś mnie żywym, gdybym zdjęty strachem odwrócił się od ciebie, odmówił dania ci czegoś, co mogłoby ocalić życie Morgonowi? Nazwałbyś mnie wtedy Harem?
— Tak — głos Morgona złagodniał. — Kukurydza ma swoje imię w zasadzonym w ziemi nasieniu, w zielonym kiełku, w łodydze żółtej i wyschniętej, której listki zadają szeptem zagadki wiatrowi. Tak samo Suth zachował swoje imię, zadając mi zagadkę w ostatniej chwili swego życia I winie siebie, bo nie ma już na świecie człowieka noszącego jego imię. Przyjął postać vesty, miał wśród nich syna, było coś, co sprawiało, że pod swoim strachem i bezradnością pamiętał jeszcze, co to znaczy kochać.
Читать дальше