Obudziła go wilgoć płatków śniegu topniejących na policzkach. Vesta kroczyła statecznie zasypanymi śniegiem ulicami jakiegoś miasta. Ciągnęły się wzdłuż nich piękne drewniane domy i sklepy pomalowane na soczyste barwy. Świtało dopiero, więc drzwi oraz okiennice były jeszcze pozamykane. Morgon wyprostował się z trudem, krusząc pokrywającą płaszcz skorupę zmarzniętego śniegu. Vesta skręciła za róg; Morgon zobaczył przed sobą wielkie dworzyszcze o zniszczonych ścianach ozdobionych mozaiką z najrozmaitszych gatunków drewna, pochodzących z odległych zakątków królestwa: dębu, białej brzozy, czerwonego cedru; podstrzesze, ramy okien i dwuskrzydłowe drzwi zdobione były misternymi zakrętasami z czystego złota.
Vesta weszła śmiało na podwórzec, po czym się zatrzymała. Ciemny dom stał w śniegu pogrążony we śnie. Morgon przypatrywał mu się przez chwilę bezmyślnie; vesta przestąpiła z nogi na nogę, jakby chciała dać mu w ten sposób do zrozumienia, że zrobiła już swoje i chce odejść. Morgon zsunął się z jej grzbietu. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa; opadł na klęczki, harfa stuknęła o ziemię. Obserwowany przez vestę spróbował wstać i upadł na wznak. Drżał cały z wyczerpania. Vesta trąciła Morgona nosem, ciepły oddech omył mu ucho. Objął ją rękami za szyję, przytulił policzek do pyska. Znieruchomiała na chwilę. Potem wyswobodziła się z jego objęć, zdecydowanym ruchem podrywając w górę łeb. Błysnęły złote koniuszki rogów, zwierzę rozpłynęło się w powietrzu, a na jej miejscu stał w śniegu mężczyzna.
Był wysoki, szczupły, siwowłosy, półnagi. Z pociągłej, pomarszczonej twarzy patrzyły błękitne jak lód oczy; na dłoniach, które wyciągał do Morgona, widniały blade blizny po rogach vesty. — Har — szepnął Morgon.
— Witaj. — W jasnych oczach pojawił się błysk uśmiechu. Wilk-król wziął Morgona pod pachy, pomógł mu wstać, a następnie wejść po schodach. Otworzył na ościerz szerokie drzwi na ich szczycie, prowadzące do sali wielkiej jak stodoła w Akern, z paleniskiem biegnącym przez niemal całą jej długość. Podniesiony głos Hara zmącił panującą tu ciszę. Rozkrakała się para kruków siedzących na parapecie długiego okna.
— Czyżby ten dom pogrążył się w zimowym śnie? Dawać mi tu jadło, wino i suchy przyodziewek, i to zanim kości popękają mi ze starości i powypadają zęby. Aia!
Do sali wbiegli zaspani służący; ożywione psy pętały się im między nogami. Do żaru na palenisku wrzucono pół pnia, iskry strzeliły pod powałę. Harowi zarzucono na ramiona opończę z białej wełny, Morgona rozebrano do naga. Następnie wciągnięto mu przez głowę długą wełnianą tunikę, na ramiona zarzucono wielobarwny futrzany płaszcz. Wniesiono i postawiono przy ogniu tace z jedzeniem; Morgona uderzył w nozdrza aromat świeżego chleba i gorącego, przyprawionego mięsiwa. Nogi się pod nim ugięły i upadłby, gdyby Har go nie podtrzymał. Wlano mu do ust zimne, wytrawne wino. Przełknął je i Zakrztusił się, krew znowu zaczynała krążyć mu ospale w żyłach, całe ciało przeszywał tępy ból.
Kiedy zasiedli w końcu do posiłku, do sali weszła kobieta. Miała wyrazistą, śliczną twarz i włosy koloru starej kości, zaplecione w sięgające kolan warkocze. Zaciskając pas i popatrując to na Hara, to na Morgona, zbliżyła się do paleniska.
— Witaj w domu — powiedziała, składając lekki pocałunek na policzku Hara. — Kogo tym razem przyprowadziłeś?
— Księcia Hed.
Morgon drgnął i spojrzał na Hara z niemym pytaniem. Uśmieszek nie znikający z oczu wilka-króla pogłębił się jeszcze.
— Mam dar odgadywania imion. Nauczę cię tego. To moja żona Aia. Znalazłem go nad Ose, brnącego pieszo przez zamieć — zwrócił się do kobiety. — Strzelano już do mnie, kiedy występowałem pod postacią vesty; na wzgórzach za Posępną Górą pewien kłusownik, nie wiedząc, kim jestem, zarzucił na mnie sieć; ale nigdy jeszcze nie byłem karmiony z ręki chlebem przez człowieka, którego szuka połowa kupców królestwa. — Spojrzał znowu na Morgona, który siedział oniemiały, zapomniawszy o jedzeniu. — Jesteśmy obaj Mistrzami Zagadek — powiedział łagodnie. — Nie będę więc owijał w bawełnę. Wiem o tobie coś niecoś, ale nie tyle, ile bym pragnął. Nie wiem, po co idziesz do góry Erlenstar ani przed kim się ukrywasz. A bardzo mnie to ciekawi. W zamian za jedno dam ci wszystko, o co mnie poprosisz, czy to będzie coś z wiedzy, czy z umiejętności. Gdybyś nie zawitał do mojego kraju, ja w końcu odwiedziłbym cię w twoim, pod taką czy inną postacią: może starego kruka, może starego kupca sprzedającego guziki za wiedzę. Na pewno bym się tam zjawił.
Morgon odstawił talerz. Pod wpływem słów Hara wracały mu siły, wracała chęć do życia.
— Gdybyś nie znalazł mnie nad rzeką — powiedział, zacinając się — zginąłbym marnie. Możesz liczyć na moją pomoc.
— Niebezpiecznie jest obiecywać coś w ciemno pod moim dachem — powiedział Har.
— Wiem. Ja też coś niecoś o tobie słyszałem. I powtarzam: możesz liczyć na moją pomoc.
Har uśmiechnął się. Jego dłoń spoczęła na moment na ramieniu Morgona.
— Brnąłeś brzegiem Ose pod wiatr, w szalejącej zamieci, tuląc do siebie tę harfę, jakby od niej zależało twoje życie. Kmiecie z Hed znani są ze swego uporu.
— Być może. — Morgon odchylił się na oparcie i przymknął oczy, rozkoszując się ciepłem bijącym od ognia. — Ale rozstałem się w Herun z Dethem, by wracać na Hed. A zamiast tego jestem tutaj.
— Dlaczego zmieniłeś zamiary?
— Wysłałeś z Osterlandu zagadkę, żeby mnie odnaleźć… — Morgon zawiesił głos. Z serca ognia dobiegł go głos mówiącego coś Hara, a potem znowu zobaczył bezkształtną, wirującą zamieć, która ciemniała, ciemniała…
Ocknął się w małej, urządzonej z przepychem komnacie. Było już ciemno. Leżał, nie myśląc o niczym, zakrywając przedramionami oczy, i naraz usłyszał zgrzyt metalu o palenisko. Odwrócił głowę. Siwowłosa postać poprawiała pogrzebaczem polana płonące na kominku.
— Deth?! — wykrztusił zdumiony. Postać obejrzała się.
— Nie. To ja. Mam ci służyć, z polecenia Hara. — Chłopiec wstał i zapalił łuczywo przy łóżku Morgona. Był o kilka lat od niego młodszy, grubej kości, włosy miał mlecznobiałe. Jego twarz nie wyrażała nic, ale Morgon wyczuwał pod tą maską jakąś płochliwość, dzikość. Oczy chłopca lśniły w blasku łuczywa znajomą purpurą. Pod pytającym spojrzeniem Morgona młodzieniec zmieszał się.
— On powiedział… — podjął łamiącym się, jakby niezbyt często używanym głosem — … Har kazał mi wyjawić ci moje imię. Jestem Hugin. Syn Sutha. Morgonowi krew uderzyła do głowy.
— Suth nie żyje.
— Nieprawda.
— Wszyscy czarodzieje nie żyją.
— Nieprawda. Har zna Sutha. Har znalazł… znalazł mnie przed trzema laty biegającego z vestami. Wejrzał w mój umysł i napotkał tam Sutha.
Morgon przyglądał się mu w milczeniu. Po chwili zebrał siły i nie zważając na obolałość mięśni i kości, usiadł na łóżku.
— Gdzie moje ubranie? Muszę porozmawiać z Harem.
— On wie — powiedział Hugin. — Czeka na ciebie.
Umywszy się i ubrawszy, Morgon podążył za chłopcem do wielkiej sali Hara. Była pełna ludzi — strojnie odzianych mieszkańców miasta obu płci, kupców, myśliwych, muzyków, kmieci. Pili grzane wino przy palenisku, gawędzili, grali w szachy, czytali. Ta nieformalna atmosfera przypominała Morgonowi Akren. Har, zagłębiony w fotelu, słuchał harfisty. Obok niego siedziała Aia, drapiąc za uchem psa, który złożył jej łeb na kolanach. W pewnym momencie król podniósł wzrok i spojrzał z uśmiechem na przeciskającego się przez tłum Morgona.
Читать дальше