— A komentarz?
— Lepiej podążać przed siebie w nieznane niż zawracać ku niechybnej śmierci. — Morgon zamilkł. Wciąż odwracał wzrok. Sięgnął po harfę i przebiegając palcami po strunach, wydobył z niej melodię spokojnej ballady z Hed.
— „Miłość Hover i Bird”… — mruknął Deth, usłyszawszy pierwsze tony. — Potrafisz to zaśpiewać?
— Znam wszystkie jedenaście zwrotek. Ale nie potrafię tego zagrać na tej…
— Spójrz. — Deth wziął swoją harfę. — Kiedy podchodzisz do czegoś z otwartym umysłem, dłońmi i sercem, nie ma już w tobie miejsca na strach.
Nauczył Morgona akordów i zmiany tonacji na wspaniałej harfie; grali do późnej nocy, dźwięki harf ulatywały w noc niczym trzepoczące skrzydłami stada ptaków.
Spędzili w Ymris jeszcze jedną noc, a potem przeprawili się przez zwietrzałe wzgórza i skierowali na wschód, by obejść bokiem niskie góry, za którymi rozciągały się równiny i pagórki Herun. Zaczęły znowu padać jesienne deszcze, monotonne, uporczywe. Posuwali się dzikim krajem w milczeniu, zakapturzeni, opatuleni w obszerne opończe, pod którymi chowali zabezpieczone skórzanymi futerałami harfy. Na nocleg szukali w miarę suchych miejsc. Zdarzyło się, że spali w płytkich skalnych pieczarach, innym razem w gęstym lesie. Ogniska nie chciały się palić, dymiły na wietrze i słocie. Kiedy deszcz ustawał, Deth grał Morgonowi pieśni, których ten nigdy jeszcze nie słyszał, pieśni z Isig, z Herun, z Osterlandu i z dworu Najwyższego. Morgon próbował mu wtórować na własnej harfie, szukał odpowiedniej tonacji, fałszował, by nagle podchwycić nutę, i dźwięki obu harf stapiały się na chwilę, po czym rozbrzmiewały pięknie jednym głosem, dopóki Morgon znowu się nie zgubił i skofundowany nie przerwał gry. Deth uśmiechał się wtedy. I muzyka obu harf dotarła jakoś do uszu morgoli z dworu w głębi Herun.
Pewnego razu jechali jak dzień długi w strugach deszczu przez skalistą krainę. Na biwak zatrzymali się późnym wieczorem. Kiedy z nieba przestało mżyć, zmęczeni rozpalili małe ognisko, posilili się i wsunęli w wilgotne śpiwory. Ziemia była usiana kamieniami. Morgon budził się raz po raz, by wymacać pod śpiworem i odrzucić uwierający go kamień. Przyśniła mu się bezkresna bezludna kraina skąpana w nie ustającym deszczu, przez którego szum słychać było niespieszny stukot końskich kopyt. Zmienił pozycję i znowu jakiś kamyk wraził mu się w plecy. Otworzył oczy. W mdłej, pomarańczowej poświacie węgielków jarzących się jeszcze w ognisku dostrzegł jakąś postać pochyloną nad Dethem i przystawiającą mu do serca grot włóczni.
Morgonowi zaschło w ustach. Wymacał obok kamień wielkości pięści i uniósłszy się gwałtownie na łokciu, cisnął nim w intruza. Dał się słyszeć głuchy odgłos uderzenia, któremu towarzyszył cichy jęk, i postać zniknęła. Deth obudził się. Usiadł, spoglądając półprzytomnie na Morgona, ale zanim zdążył coś powiedzieć, z ciemności nadleciał rzucony celnie kamień. Morgon, trafiony w łokieć, na którym się podpierał, opadł na posłanie.
— Czy musimy obrzucać się jak dzieci kamulcami? — rozległ się poirytowany głos.
— Lyra! — zawołał Deth.
Morgon uniósł głowę. Do ogniska zbliżyła się czternasto-, może piętnastoletnia dziewczynka. Pogrzebała patykiem w żarze, a kiedy strzeliły z niego małe płomyczki, podsyciła ogień garścią suchych gałązek. Ubrana była w gruby, luźny płaszcz koloru płomieni; ciemne włosy miała zaplecione w gruby warkocz zwinięty w kok na czubku głowy. Skończywszy, wyprostowała się. Jedną rękę trzymała tak, jakby ta ją bolała, w drugiej dzierżyła jesionowe drzewce lekkiej włóczni ze srebrnym grotem. Morgon usiadł. Dziewczynka natychmiast przeniosła na niego wzrok i zamierzyła się włócznią.
— Mało ci?
— Kim jesteś? — wykrztusił Morgon.
— Lyraluthuin, córka morgoli Herun. A tyś pewnie Morgon, książę Hed. Kazano nam sprowadzić cię przed oblicze morgoli.
— W środku nocy? — zdumiał się Morgon. — Wam? — dorzucił, kiedy dotarł do niego w pełni sens słów dziewczynki.
Dziewczynka uniosła rękę, w ciemnościach zakotłowało się i w jednej chwili obozowisko otoczyły barwnym pierścieniem młode kobiety w długich, jasnych i bogato wyszywanych płaszczach. Pierścień ten najeżony był połyskującymi grotami włóczni. Morgon, przecierając oczy, gapił się na napastniczki zbaraniałym wzrokiem. Rzucił pytające spojrzenie Dethowi, ale ten tylko pokręcił głową.
— Nie. Gdyby to była pułapka zastawiona przez Eriel, już byś nie żył.
— Nie znam żadnej Eriel — podchwyciła Lyra. Z jej głosu Zniknęło już rozdrażnienie; był teraz swobodny, pewny siebie. — I to nie jest pułapka. To zaproszenie.
— Osobliwe macie tu formy zaproszeń — zauważył Morgon. — Byłbym wielce zaszczycony, poznając morgolę Herun, ale tak się składa, że niestety nie mam w tej chwili czasu. Musimy dotrzeć do góry Isig przed pierwszymi śniegami.
— Rozumiem. Wolisz wjechać do Miasta Korony jak na władcę przystało, czy może przerzucony przez siodło konia jak worek ziarna?
Morgon przyglądał się jej przez chwilę.
— Co to za powitanie? Gdyby morgola przybyła kiedykolwiek na Hed, z pewnością nie witano by jej…
— Kamieniami? Pierwszy we mnie rzuciłeś.
— Stałaś nad Dethem z włócznią w ręku! Miałem cię najpierw zapytać o zamiary?
— Powinieneś wiedzieć, że za nic nie tknęłabym harfisty Najwyższego. Wstań, proszę, i osiodłaj swojego konia.
Morgon położył się z powrotem i splótł ręce za głową.
— Nigdzie nie pójdę — powiedział stanowczo. — Daj mi spać.
— To nie środek nocy — powiedziała spokojnie Lyra. — Świta już prawie. — Szybkim ruchem sięgnęła nad nim włócznią i wsunęła ją pod pas harfy. Morgon zerwał się, żeby pochwycić unoszący się instrument, ale Lyra była szybsza. Poderwała włócznię i harfa, zsunąwszy się po drzewcu, zawisła na jej ramieniu. — Morgola ostrzegała mnie przed tą harfą. Mogłeś nam połamać włócznie, wystarczyło pomyśleć. A teraz, skoroś już wstał, osiodłaj z łaski swojej konia.
Morgon sapnął z wściekłością, ale zaraz dostrzegł w spojrzeniu dziewczynki tłumioną wesołość, z którą dziwnie przypominała mu Tristan. Złość go opuściła, ale usiadł z powrotem na gołej ziemi, mówiąc:
— Nie. Nie mam czasu na zbaczanie do Herun.
— A więc będziemy musiały…
— A jeśli zaciągnięcie mnie do Miasta Kręgów siłą, to do wiosny kupcy rozgłoszą po całym królestwie, jakiego gwałtu się na mnie dopuszczono, ja zaś ze swej strony poskarżę się najpierw morgoli, a potem Najwyższemu.
Dziewczynka milczała przez chwilę, potem zadarła bródkę.
— Należę do doborowej straży morgoli i dostałam rozkaz, który muszę wypełnić. Chcesz tego, czy nie, pójdziesz ze mną.
— Nie.
— Lyro — wtrącił się Deth. W jego głosie pobrzmiewała nutka rozbawienia. — Musimy dotrzeć przed zimą do Isig. Naprawdę nie mamy czasu.
Skłoniła mu się z szacunkiem.
— Nie chcę was wstrzymywać. Nie chciałam was nawet budzić. Ale morgola pragnie się zobaczyć z księciem Hed.
— A książę Hed pragnie się zobaczyć z Najwyższym.
— Dostałam rozkaz…
— To, że masz rozkaz do wypełnienia, nie zwalnia cię jeszcze od traktowania ziemwładców z należytym szacunkiem.
— Może mnie traktować, jak chce — warknął Morgon — a ja i tak nigdzie nie pójdę. Po co z nią dyskutujesz? Powiedz jej. Ciebie posłucha. To dzieciak, a my nie mamy czasu bawić się z dziećmi w podchody. Lyra obrzuciła go poważnym spojrzeniem.
Читать дальше