Morgon wpatrywał się w nią z otwartymi ustami. Zerknął raz na Astrina, ale nie wyczytał niczego w jego białych oczach. Heureu wziął żonę za rękę.
— Twój ojciec, Morgonie — odezwał się łagodnie — powiedział wtedy coś, co wczorajszej nocy nagle mi się przypomniało. Powiedział mi, że kupił dla ciebie harfę, bardzo piękną, osobliwie wyglądającą harfę, która jego zdaniem powinna ci się spodobać. Kupił ją od jakiegoś wędrownego kupca z Lungold prawie za bezcen, bo była przeklęta — nie grała. Powiedział, że żaden rozumny człowiek nie wierzy w klątwy. Spytałem go, jak będziesz na niej grał, a on tylko się uśmiechnął i odparł, że kto jak kto, ale ty będziesz potrafił wydobyć z niej głos. Nie pokazał mi instrumentu, bo był już na statku. Ostatniej nocy dotarło do mnie, że twój ojciec musiał wiedzieć, iż gwiazdki na twoim czole umożliwią ci grę na niej.
Morgon nie mógł dobyć z siebie głosu. Zerwał się gwałtownie z łóżka, stanął na chwiejnych nogach przed kominkiem i zapatrzył się w ogień. Po głowie tłukło mu się straszne pytanie: „Czyżby tak to się właśnie odbyło? Czyżby ktoś zwrócił uwagę na te gwiazdki i podstawił im statek śmierci, którego załoga potem zniknęła i zostali sami, bezradni, na rozpadającym się statku, nie wiedząc, nie rozumiejąc dlaczego? Czy tak właśnie zginęli? Czy tak… ?”. Odwrócił się gwałtownie, jego wzrok padł na karafkę z winem i zdobione złotym wzorem czarki stojące na stoliku przy kominku. Zmiótł je z blatu jednym wściekłym zamachem ręki. Roztrzaskały się o kamienie. Widok zroszonych winem odłamków szkła na posadzce podziałał nań otrzeźwiająco.
— Przepraszam… Nie chciałem… — wybąkał z pobladłą, ściągniętą twarzą. — Wciąż coś rozbijam.
Heureu wstał. Uścisnął mocno Morgona.
— Powinienem był pomyśleć, zanim ci to powiedziałem — wymruczał. — Powinienem był pomyśleć. Połóż się, zanim coś sobie zrobisz. Przyślę tu Anoth.
Morgon nie słyszał, jak wychodzili. Leżał z twarzą wciśniętą w zgięcie ramienia, a łzy napływające do oczu piekły niczym morska woda.
Jakiś czas potem wybudziły go ze snu ciche, wzburzone głosy Astrina i Heureu. Tłumiony gniew w głosie króla rozerwał mroczną sieć sennego otumanienia niczym powiew zimnego wiatru.
— Masz mnie za durnia, Astrinie? Nie muszę nikogo pytać, gdzie znaleźć ciebie albo Rorka Umbera, czy nawet harfistę Najwyższego, choćby to był środek nocy. O to, co robi Deth, niech się martwi Najwyższy, ale gdybyście ty i Rork nie spędzali w tej komnacie tyle czasu opętani obsesją jakiejś zagrażającej mu ułudy, to czułbym się o wiele spokojniejszy o los Caerweddin.
— Kobieta, którą poślubiłeś, to nie jedyna w tym kraju ułuda — odparował chłodnym, napiętym głosem Astrin. — Każdy, kto tu wchodzi, może mieć twarz tak do złudzenia znajomą, że żadnemu z nas nie przyjdzie do głowy dopatrywać się pod tą maską…
— Czego ode mnie oczekujesz? Mam podejrzewać każdego mężczyznę i kobietę w moim domu? To z tego powodu zaszyłeś się w najdalszym zakątku Ymris… z tej strasznej nieufności? Zauważyłem, jak na nią patrzysz, jak z nią rozmawiasz. O co ci chodzi? Zżera cię zazdrość o jej nie narodzone jeszcze dzieci? Tak bardzo zależy ci na ziemiowładztwie? Tak, ta plotka też do mnie dotarła, ale dotąd ani trochę w nią nie wierzyłem.
Astrin patrzył na niego w milczeniu. Jego blada twarz była nieruchoma jak maska. I nagle coś w niej pękło; Astrin odwrócił się od brata.
— Zniosę z twojej strony wszystko, tylko nie to — wyszeptał. — Wracam na Wichrową Równinę. Trzy noce temu ta kobieta omal nie zamordowała księcia Hed w twojej sali audiencyjnej; nie zostanę tu, żeby patrzeć, jak jej się to w końcu udaje. Sam sobie patrz. Ty ją poślubiłeś.
Wyszedł, zostawiając Heureu wpatrzonego w otwarte drzwi. Morgon dostrzegł w oczach króla, zanim ten również opuścił komnatę, pierwszy, nieśmiały przebłysk niepewności.
Poprawił się niespokojnie w pościeli. Rozpamiętywał podsłuchaną sprzeczkę, w głowie kłębiły mu się pytania bez odpowiedzi, czarne, ciężkie podejrzenia co do przyczyn śmierci rodziców. Spróbował się podnieść, nie dał rady. Opadł z powrotem na poduszki i odpłynął w niespokojny półsen. Obudził się ze stłumionym okrzykiem, kiedy skrzypnęły otwierające się drzwi. Do łoża zbliżył się Astrin.
— Śniła mi się ta misa, którą rozbiłem — wymruczał zaspanym głosem Morgon. — Wokół niej poruszał się w jakimś dziwnym tańcu korowód postaci i kiedy byłem już u progu rozwiązania zawartej w niej zagadki, misa stłukła się, a wraz z nią odpowiedzi na wszystkie nie rozwiązane zagadki świata. Czemu wróciłeś? Nie miałbym do ciebie żalu, gdybyś zostawił mnie na jakiś czas samego.
Astrin nie odpowiedział. Szybkimi, metodycznymi ruchami ściągnął z Morgona futra, zwinął je w kłąb i przydusił nim twarz Morgona.
Futra stłumiły krzyk przerażenia cisnący się Morgonowi na usta. Ich miękki, przytłaczający ciężar otoczył go, wypełnił usta, uciskał oczy. Morgon chwycił za przeguby dociskających je rąk. Wytężając wszystkie siły, próbował je odepchnąć, zwlec się z łoża. Krew dudniła i śpiewała mu w uszach. Ciemność zdawała się wirować wokół zamaszystymi tętniącymi kręgami.
I nagle odzyskał oddech. Zachłystując się życiodajnym powietrzem, rzężąc spazmatycznie, stoczył się z łoża i ukląkł na posadzce. Heureu, ucapiwszy Astrina za ramiona szaty, przypierał go do ściany obok kominka, w blasku ognia połyskiwał czerwienią miecz, który Rork przystawiał mu do piersi.
Morgon podźwignął się z trudem na nogi. Heureu i Rork gapili się z niedowierzaniem na milczącą, białooką postać.
— Nie może być — rozległ się zduszony szept Rorka. — Nie może być…
Jakieś poruszenie w otwartych drzwiach przyciągnęło wzrok Morgona. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć. Heureu i Rork obejrzeli się nań, słysząc nieartykułowany skrzek, który dobył się z jego ściśniętej, obolałej krtani.
— Heureu.
Król odwrócił się na pięcie. W progu stał Astrin. Na chwilę wszyscy zamarli; pierwszy ochłonął Heureu.
— Uważaj — wykrztusił. — Nie mam twojego daru jasnowidzenia. Mogę was pomylić.
— Heureu, spójrz! — wyrzucił z siebie Rork. Postać, którą trzymał na czubku miecza, znikała. Na ich oczach rozpływała się w powietrzu jak dym i po chwili już jej nie było, a w kierunku Astrina wyprysnął lotem strzały biały ptak.
Astrin poderwał w górę ręce, by osłonić twarz, ale było już za późno. Krzyknęli równocześnie, on i ptak. Astrin dociskając dłońmi oczy, zatoczył się. Morgon był przy nim pierwszy. Podtrzymał przyjaciela. Spomiędzy zaciśniętych palców jednej z dłoni, którymi Astrin, zasłaniał oczy, sączyła się krew. Rozległ się ogłuszający brzęk; przez wytłuczoną przez ptaka szybę w oknie, poświstując na ostrych szpikulcach szkła, do komnaty wdarł się wiatr.
Do Astrina podskoczył Heureu. Mrucząc coś łagodnie, niezrozumiale, odciągnął mu dłoń od oka i jęknął.
— Sprowadź tu Anoth — rzucił ostro do bladego jak kreda pachołka, który gapił się na nich z korytarza.
— Chciałem wyjechać, ale nie potrafiłem — powiedział roztrzęsionym głosem Astrin. Osunął się na posadzkę i legł na niej, opierając głowę o ramię klęczącego przy nim Heureu. Oczy miał zamknięte. — Zawróciłem do komnaty Morgona w nadziei, że cię tam jeszcze zastanę, i idąc korytarzem, zobaczyłem… zobaczyłem wchodzącego tutaj siebie samego. I na ten widok zrobiłem coś, czego nigdy dotąd nie udało mi się dokonać. Przywołałem cię poprzez te kamienne mury… wysłałem zew czarodzieja bezpośrednio do twojego umysłu. I czekałem. Trudne to było, ale chciałeś dowodu.
Читать дальше