— Najwyższy, poza tym, że ocalił życie mnie i, z sobie tylko wiadomych powodów, Morgonowi, nic mi nie powiedział. Sam musiałem dociekać, czy Morgon żyje i gdzie przebywa. Nie spodziewałem się tego, ale widać Najwyższy własnymi chadza ścieżkami. — Deth poprawił polano w ogniu i podniósł się z klęczek. Kąciki ust okalały mu pajęczyny drobnych zmarszczek. — Wiesz, że nie mogę nic zrobić bez jego instrukcji — dodał. — Dopóki występuję w imieniu Najwyższego, nie mogę w żaden sposób urazić króla Ymris.
— Wiem. Zauważ, że nie pytam cię, czy mi wierzysz. Ale, czy masz jakieś propozycje?
Deth zerknął na Morgona.
— Proponuję, żebyś posłał po królewską medyczkę.
— Dethu…
— Obaj możemy tylko czekać. I zachować czujność. Morgon jest chory i nie można go w tym stanie zostawić samego.
Szczupła, blada twarzą Astrina odprężyła się nieco. Zerwał się na nogi.
— Poproszę Rorka, żeby pomógł nam w czuwaniu. Może mi nie uwierzy, ale zna mnie na tyle, żeby wziąć sobie moje słowa do serca.
Królewska medyczka, lady Anoth, starsza, miła kobieta o suchym głosie, obrzuciła Morgona jednym spojrzeniem i nie zważając na jego protesty, zaaplikowała mu specyfik, po którym zapadł w głęboki sen. Obudził się po paru godzinach zdezorientowany, niespokojny. Astrin, który został, by czuwać przy jego łożu, drzemał zmęczony przy kominku. Morgon patrzył na niego przez chwilę. Miał ochotę porozmawiać, ale nie chciał budzić przyjaciela. Wrócił myślami do harfy, którą widział w sali audiencyjnej; w uszach rozbrzmiało mu znowu jej lotne, bogate brzmienie, poczuł pod palcami napięte, idealnie nastrojone struny. I zaświtało mu w głowie pytanie związane z trudnym do określenia wiekiem harfy, z zaklętą w niej magią. Wstał trochę niepewnie, okutał się w futra ściągnięte z łoża i po cichu wymknął się z komnaty. Korytarz był pusty, cichy; nad każdymi z pozamykanych na głucho drzwi płonęła pochodnia. Z nietypowym u niego niezdecydowaniem zszedł schodami do wielkiej sali.
Gwiazdki jarzyły się w półmroku niczym oczy. Dotknął harfy, podniósł ją. Pomimo swych rozmiarów okazała się nadspodziewanie lekka. Pod jego palcami płonęły zakrętasy misternej, starożytnej inkrustacji, układające się w złotą pajęczynę. Dotknął struny i uśmiechnął się, słysząc przepiękny, pojedynczy dźwięk, jaki wydała. Nagły atak kaszlu rozjątrzył boleśnie ranę w boku; ukrył twarz w futrach, by stłumić hałas.
— Morgonie — rozległ się za nim zdumiony głos. Wyprostował się po chwili, blady z wyczerpania. Po schodach zstępowała Eriel Ymris, a za nią dziewczyna z pochodnią. Morgon patrzył bez słowa, jak obie suną ku niemu bezgłośnie przez długą salę. Eriel z rozpuszczonymi włosami wyglądała bardzo młodo.
— Astrin powiedział mi, że umarłaś — odezwał się, kiedy była już blisko.
Zatrzymała się. Nie potrafił odczytać wyrazu jej oczu.
— Nie — powiedziała spokojnie. — To ty umarłeś. Poprawił chwyt na trzymanej w dłoniach harfie.
Gdzieś w nim, zbyt głęboko, by obudzić jego czujność, coś krzyczało, żeby miał się na baczności. Pokręcił głową.
— Jeszcze nie. Kim jesteś? Madir? Nie, ona nie żyje. I ona nie zabijała ptaków. Może Nun?
— Nun też nie żyje. — Patrzyła na niego bez drgnienia powieki, oczy jej płonęły. — Nie cofnąłeś się dostatecznie daleko w przeszłość, lordzie. Sięgnij pamięcią do samych jej granic, do najpierwszej z zadanych zagadek, a ja jestem jeszcze starsza.
Wrócił myślami do okresu studiów, przypominał sobie zagadkę po zagadce, ale jej nigdzie tam nie było.
— Nie ma o tobie żadnej wzmianki w księgach Mistrzów — mruknął z niedowierzaniem — nawet w księgach czarów, które zdołano otworzyć. Kim jesteś?
— Mądry człowiek zna imię swego wroga.
— Mądry człowiek wie, że ma wrogów — odparł z nutką goryczy w głosie. — O co chodzi? O te gwiazdki? Pociesz się, że ani mi w głowie z tobą walczyć; nie chcę mieszać się w żadne rozgrywki, pragnę tylko rządzić w spokoju na Hed.
— Nie trzeba ci było zatem opuszczać swojej krainy, by zajmować się zagadkami w Caithnard. Mądry człowiek zna swoje własne imię. Ty nie znasz mojego, nie znasz swojego. Lepiej będzie dla mnie, jeśli tak umrzesz, w niewiedzy.
— Ale dlaczego? — zapytał stropiony, a ona postąpiła krok w jego stronę. Towarzysząca jej dziewczyna przedzierzgnęła się w mgnieniu oka w wielkiego, rudowłosego kupca z pręgą na twarzy, który zamiast pochodni dzierżył w dłoni miecz z matowego metalu w kolorze popiołu. Morgon cofnął się i przywarł plecami do ściany. Patrzył, jak miecz unosi się z senną powolnością i przybliża do jego szyi. Zapiekła przecięta skóra.
— Dlaczego? — wykrztusił. Napierające na grdykę ostrze odbierało mu głos. — Powiedz mi przynajmniej, dlaczego.
— Strzeż się nie rozwiązanej zagadki. — Kobieta oderwała od niego wzrok i dała znak głową kupcowi.
Morgon zamknął oczy.
— W grze w zagadki nie lekceważ nigdy przeciwnika — powiedział i trącił najgrubszą strunę harfy.
Miecz rozprysł się w powietrzu, a towarzyszył temu ochrypły wrzask, przywodzący na myśl zamierający krzyk ptaka. I nagle w sali rozpętała się straszliwa kakofonia dźwięków. To wiszące na przeciwległej ścianie starożytne tarcze pękały z głuchym, metalicznym trzaskiem, a ich kawałki sypały się gradem na posadzkę. Morgon odniósł wrażenie, że też spada z wielkiej wysokości i ląduje jak tarcza na posadzce, z tym że odgłos uderzenia stłumiły futra, w które był owinięty. Ledwie ścichł szczęk i pobrzękiwanie metalu, dał się słyszeć narastający gwar wzburzonych, niezrozumiałych głosów.
Ktoś szarpnął Morgona za rąbek futra.
— Wstawaj, Morgonie. Możesz wstać?
Uniósł głowę; Rork Umber odziany w samą tylko opończę ściśniętą w talii pasem, za którym tkwił nóż, pomógł mu podźwignąć się na nogi.
Heureu patrzył na nich z połowy schodów, za nim stała Eriel.
— Co tu się dzieje? — spytał zdziwiony Heureu. — Iście bitewny zgiełk słyszałem przed chwilą.
— Wybacz — powiedział Morgon. — Pokruszyłem ci tarcze.
— Widzę. Jak, w imię Aloila, tego dokonałeś?
— A tak. — Morgon ponownie trącił najniższą strunę harfy, i nóż za pasem Rorka oraz włócznie strażników w drzwiach sali popękały. Ogłuszony Heureu wstrzymał oddech.
— Harfa Yrtha.
— Właśnie — przytaknął Morgon. — Podejrzewałem, że to ona. — Przeniósł wzrok na Eriel, która stała za Heureu i przyciskała dłonie do ust. — Wydawało mi się… śniłem, że byłaś tu ze mną.
Zaprzeczyła nerwowym potrząśnieciem głowy.
— Skądże znowu. Byłam z Heureu. Morgon kiwnął głową.
— A więc to był tylko sen.
— Krwawisz — dopiero teraz zauważył Rork. Obrócił Morgona do światła. — Skąd masz to rozcięcie na szyi?
Morgon dotknął skaleczenia. I naraz zaczął dygotać. Nad Eriel ujrzał wynędzniałą, bladą twarz Astrina.
Po zażyciu kolejnej dawki leku zasnął znowu i śnił o statkach z pustymi pokładami i porwanymi w strzępy żaglami, którymi poniewiera wzburzone, czarne morze; o pięknej, czarnowłosej kobiecie, która próbowała go zabić, grając na najniższej strunie ozdobionej gwiazdkami harfy, i która rozpłakała się, kiedy na nią krzyknął; o nie mającej końca grze w zagadki z człowiekiem, którego twarzy nigdy wcześniej nie widział i który zadawał mu zagadkę za zagadką, żądając odpowiedzi, lecz samemu na żadną nie odpowiadając. Nie wiadomo skąd pojawił się w tym śnie Snog Nutt i czekał cierpliwie na deszczu na koniec gry, ale ta nie miała końca. Obcy przeciwnik w grze w zagadki przyjął wreszcie postać Tristan i ta kazała mu wracać do domu. Znalazł się w Hed i szedł o zmierzchu przez wilgotne pola, wciągając w nozdrza zapach ziemi. Dochodził już do otwartych drzwi swojego domu, i w tym momencie się obudził.
Читать дальше