— Ingris z Osterlandu — odezwał się po chwili — rozgniewał Hara, króla Osterlandu, który pewnej nocy zapukał do jego drzwi pod postacią starca i nie został przez Ingrisa wpuszczony. Oburzony wilk-król rzucił na Ingrisa klątwę: jeśli następny obcy, który poprosi Ingrisa o gościnę, nie poda swojego imienia, Ingris umrze. I pierwszym obcym, który zjawił się po odejściu Hara był… pewien harfista. Harfista ten robił wszystko, o co Ingris go poprosił: śpiewał mu, opowiadał, pozwolił zagrać na swojej harfie, opowiedział historię swoich wędrówek — ale swego imienia wzbraniał się podać, chociaż Ingris rozpaczliwie próbował je z niego wyciągnąć. Ilekroć Ingris pytał go o imię, harfista miał dla niego tylko jedno słowo, i to słowo w uszach Ingrisa brzmiało Death — śmierć. I tak, ze strachu przed Harem, przytłoczony brzemieniem klątwy, poczuł Ingris, że serce mu staje, i umarł. — Deth umilkł.
— Nigdy bym nie pomyślał… — mruknął Morgon, któremu twarz, w miarę słuchania, łagodniała. — Mogłeś zdradzić Ingrisowi swoje imię. Swoje prawdziwe imię. Komentarz brzmi: dawaj z siebie innym to wszystko, czego potrzeba im do życia.
— Morgonie, nie wszystko mogłem wtedy dać Ingrisowi i nie wszystko mogę dać teraz tobie. Ale przysięgam: jeśli nie przerwiesz tej trudnej podróży do góry Erlenstar i dotrzesz tam, dam ci wszystko, o co mnie poprosisz. Ofiaruję ci moje życie.
— Dlaczego? — szepnął Morgon.
— Bo nosisz znamię trzech gwiazdek.
Morgon milczał przez chwilę. Potem pokręcił powoli głową.
— Nigdy tego od ciebie nie zażądam.
— Wybór będzie należał do mnie. Nie pomyślałeś, że ten komentarz odnosi się również do ciebie? Musisz dawać z siebie innym wszystko, czego potrzebują.
— A jeśli nie mogę?
— Wtedy umrzesz jak Ingris.
Morgon spuścił wzrok. Siedział w siodle nieruchomo i tylko wiatr, którego poświst przypominał brzmienie harfy, rozwiewał mu włosy i szarpał opończę. W końcu zawrócił konia i podjechał powoli do czekających cierpliwie strażniczek. Powitały jego powrót milczeniem i ruszyli w kierunku Miasta Kręgów.
Morgola Herun powitała ich na dziedzińcu. Była wysoką kobietą o prostych granatowych włosach zaczesanych do tyłu i spływających na luźną szatę z zielonej tkaniny o barwie liści. Jej dom był ogromną owalną budowlą z kamienia. Woda doprowadzona do niego z rzeki tryskała z kamiennych fontann na podwórku, płynęła małymi strumyczkami i zasilała ocienione drzewami sadzawki, w których pluskały czerwone, zielone i złote rybki. Morgola podeszła z uśmiechem do zsiadającego z konia Detha. Byli równego wzrostu.
— Wybacz, że Lyra przerwała ci podróż — powiedziała, spoglądając na niego błyszczącymi złotymi oczyma. — Mam nadzieję, że się nie gniewasz.
Deth uśmiechnął się. W jego głosie pojawiła się nutka, której Morgon dotąd tam nie słyszał:
— Przecież wiesz, El, że poszedłbym wszędzie za księciem Hed.
— A skąd miałabym to wiedzieć? Zawsze chadzałeś własnymi ścieżkami. Ale rada jestem, że zgodziłeś się mnie odwiedzić. Tak mi brakuje twojej muzyki.
Podeszli razem do Morgona. Spojrzała na niego i wyciągnęła rękę.
— Jestem Elrhiarhodan, morgola Herun. Możesz mi mówić El. Bardzo się cieszę, że przyjąłeś moje zaproszenie.
Morgon skłonił się, zawstydzony opłakanym stanem swojego odzienia i włosów.
— Nie miałem wyboru.
— Owszem — przyznała uprzejmie. — Nie miałeś. Wyglądasz na zdrożonego. Nie wiem czemu, ale spodziewałam się zobaczyć kogoś starszego. Gdybym wiedziała, żeś taki młody, zaczekałabym i sama powtórzyła ci tę zagadkę, zamiast zlecać to Lyrze. — Spojrzała na Lyrę. — Dziękuję ci za przyprowadzenie księcia Hed. Ale czy musiałaś rzucić w niego kamieniem?
Ku zdziwieniu Morgona, w oczach dziewczyny zaigrała iskierka wesołości.
— Matko, książę Hed pierwszy rzucił we mnie kamieniem i straciłam nad sobą panowanie — powiedziała ponuro. — Wyrażałam się też nie całkiem… dyplomatycznie. Ale on chyba się już na mnie nie boczy. Wygląda na to, że nie zalicza się do wojowników.
— Nie, ale ma dobre oko, i gdyby był uzbrojony, już byś nie żyła, co bynajmniej nie wprawiłoby mnie w dobry nastrój. Ludzie z Hed z zasady nie wyciągają broni przeciwko innym. Śmieszne to, ale prawdziwe. Chyba nie należało wkraczać do ich obozowiska po ciemku; musisz się nauczyć unikania nieporozumień. Ale przyprowadziłaś ich tu bezpiecznie i za to ci dziękuję. Posil się teraz, moje dziecko, i prześpij. — Lyra oddaliła się, a morgola wzięła Detha pod rękę. — Wyrosła, od kiedy ostatnio ją widziałeś. No ale nie było cię w Herun czas jakiś. Chodźmy.
Wprowadziła ich do domu przez okute srebrem drzwi z jasnego drewna. Sklepione łukowo korytarze łączyły tu, na pozór bez ładu i składu, kolejne komnaty; każda z tych komnat, wybita tapetami z delikatnych tkanin, pełna osobliwych roślin, umeblowana sprzętami ze szlachetnego drewna z misternymi okuciami, była jak kufer ze skarbami. Morgola zatrzymała się wreszcie w komnacie z zasłonami w ciepłym pomarańczowo-złotym kolorze, wskazała im miękkie posiania przykryte białymi owczymi skórami i wyszła. Morgon wyciągnął się z rozkoszą na wygodnym łożu, zamknął oczy i wyszeptał:
— Nie pamiętam już, kiedy ostatnio spałem w łóżku… Czy ona wejdzie w nasze umysły?
— Morgola posiada dar wskroświdzenia — powiedział Deth. — Herun to mały, bardzo bogaty kraj; morgolowie rozwinęli w sobie zdolność wskroświdzenia w Latach Osadnictwa, kiedy armia z północy Ymris zaatakowała Herun, ostrząc sobie zęby na tutejsze kopalnie. Herun jest otoczone zewsząd górami; morgolowie nauczyli się widzieć poprzez nie. Myślałem, że o tym wiesz.
— Nie zdawałem sobie sprawy, że są w tym aż tak dobrzy. Zaskoczyła mnie.
I Morgon zasnął. Nie obudził się nawet, kiedy w chwilę potem służki wniosły tace z posiłkiem i winem oraz wszystkie ich rzeczy.
Kiedy po kilku godzinach otworzył wreszcie oczy, Detha w komnacie nie było. Umył się i ubrał w lekką, luźną szatę z pomarańczowo-złotej tkaniny, którą zostawiła mu morgola. Zostawiła mu również nóż z mlecznobiałego metalu w kościanej pochwie, ale go nie wziął. Służka zaprowadziła go do przestronnej, białej sali. W głębi gawędziły strażniczki w barwnych szatach, siedzące na poduszkach rozrzuconych wokół paleniska. Przed każdą, na niskim stoliczku, stały tace z parującym posiłkiem. Deth, Lyra i morgola siedzieli za stołem z polerowanego białego kamienia, srebrne czarki i talerze przed nimi skrzyły się ametystami. Morgola była ubrana w srebrno-białą szatę i miała zaplecione w warkocz włosy; skinęła z uśmiechem na Morgona. Lyra przesunęła się, robiąc mu miejsce obok siebie. Nałożyła mu na talerz porcję gorącego, przyprawionego ostro mięsa, dojrzałe owoce i warzywa, różne gatunki sera, a na koniec napełniła winem czarkę. Siedzący obok morgoli Deth brzdąkał cicho na harfie. Dokończył jedną pieśń i zaczął następną, którą ułożył specjalnie dla morgoli.
Spojrzała na niego, jakby wypowiedział jej imię.
— Wystarczy już grania. Odłóż harfę i jedz.
Deth posłuchał. Miał na sobie srebrzysto-biały jak jego włosy płaszcz, na piersi opadał mu srebrny łańcuch wysadzany maleńkimi, białymi jak płomień kamieniami.
Pochłoniętego obserwowaniem tej pary Morgona ściągnął na ziemię głos Lyry:
— Jedzenie stygnie. A więc ci nie powiedział?
— Czego? Nie. — Morgon włożył do ust marynowanego grzyba. — W każdym razie nie wprost. Domyśliłem się, słuchając tej pieśni. Sam nie wiem, dlaczego mnie to zaskakuje. Nic dziwnego, że nie protestował, kiedy zmuszałaś nas do odwiedzenia Herun.
Читать дальше