Pauley i doktor Physicker pojechali wraz z nimi. Zamierzali odprowadzić odszukiwaczy aż do Hio i zobaczyć, jak przepływają rzekę. Upewnią się, że nikt nie skrzywdzi Arthura Stuarta na wolnym terytorium. Nic więcej nie mogli zrobić.
Makepeace nie miał wiele do powiedzenia, ale to, co miał, powiedział głośno.
— Prawdziwy mężczyzna nie założyłby kajdan przyjacielowi — oświadczył. — Pójdę do domu i podpiszę ci czeladnicze papiery. Nie chcę cię więcej widzieć w mojej kuźni ani w moim domu.
I zostawił Alvina samego przy kowadle.
Nie minęło nawet pięć minut, a zjawił się Horacy Guester.
— Chodźmy — powiedział.
— Nie. Jeszcze nie. Zobaczą nas. Powiedzą szeryfowi, ze ktoś ich śledzi.
— Nie mamy wyboru. Nie możemy zgubić tropu.
— Wiecie trochę o mnie i o tym, co umiem — uspokoił go Alviń. — Widzę ich nawet teraz. Będą spać, zanim odjadą na milę od brzegu Hio.
— Potrafisz to zrobić?
— Wiem, co się dzieje w człowieku, kiedy jest senny. Mogę sprawić, że jak tylko postawią nogę w Appalachee, coś takiego zacznie się dziać z nimi.
— To czemu ich po prostu nie zabić?
— Nie mogę.
— Przecież to nie są ludzie! Zabić ich to nie morderstwo!
— To są ludzie — odparł Alvin. — Poza tym to byłoby naruszenie Traktatu o Zbiegłych Niewolnikach.
— Jesteś teraz prawnikiem?
— Panna Larner mi to wytłumaczyła. Właściwie tłumaczyła Arthurowi Stuartowi, a ja słuchałem. Chciał wiedzieć. Jeszcze zeszłej jesieni. Powiedział: „Gdyby przyszli po mnie jacyś odszukiwacze, to dlaczego tato ich nie zabije?” A panna Larner mu wyjaśniła, że wtedy przyszłoby ich więcej, ale tym razem powiesiliby was, a jego i tak zabrali.
Horacy zaczerwienił się. Przez chwilę Alvin nie rozumiał dlaczego, ale Horacy Guester zaraz mu to wytłumaczył.
— Nie powinien mnie nazywać tatą. Nie chciałem go w swoim domu. — Przełknął ślinę. — Ale miał rację. Zabiłbym tych odszukiwaczy, gdybym tylko wierzył, że to się na coś przyda.
— Żadnego zabijania — oświadczył Alvin. — Uda mi się chyba tak wszystko ułożyć, że już nigdy Arthura nie znajdą.
— Wiem. Odwiozę go do Kanady. Dotrę do jeziora i przepłynę na drugą stronę.
— Nie. Uda mi się chyba tak wszystko ułożyć, że nie znajdą go już nigdzie. Będziemy go tylko musieli ukryć, dopóki nie odjadą na dobre.
— Gdzie?
— W źródlanej szopie, jeśli panna Larner się zgodzi.
— Dlaczego tam?
— Bo nastawiałem tam heksów po same uszy. Myślałem, że robię to dla nauczycielki, ale teraz wydaje mi się, że naprawdę robiłem to dla Arthura Stuarta.
Horacy uśmiechnął się.
— Coś w tobie siedzi, Alvinie. Wiesz o tym?
— Może. Ale chciałbym się dowiedzieć co.
— Pójdę spytać panny Larner, czy możemy wykorzystać jej dom. — Jak ją znam, powie „tak”, zanim jeszcze skończycie mówić.
— No, to kiedy ruszamy?
Alvin był zaskoczony: dorosły mężczyzna jego pytał, kiedy należy coś zrobić.
— Jak tylko się ściemni. Jak tylko ci dwaj odszukiwacze zasną.
— Naprawdę to potrafisz?
— Jeżeli tylko będę się im przyglądał. To znaczy… tak jakby przyglądał. Jeśli będę pilnował, gdzie są. Żebym nie uśpił jakichś innych ludzi.
— A teraz ich pilnujesz?
— Wiem, gdzie są.
— No, to uważaj na nich.
Horacy wyglądał na przestraszonego. Prawie tak bardzo, jak siedem lat temu, kiedy Alvin powiedział, że wie o pogrzebanej dziewczynie. Bał się, ponieważ Alvin był zdolny do czegoś niezwykłego, co wykraczało poza heksy i talenty zrozumiałe dla Horacego.
Nie znasz mnie, Horacy? Nie wiesz, że wciąż jestem Alvinem, tym chłopcem, którego lubiłeś, któremu ufałeś i pomagałeś tyle razy? Jeśli jestem silniejszy, inaczej silniejszy, niż myślałeś, to nie znaczy przecież, że jestem choć odrobinę groźniejszy od ciebie. Nie ma powodu do strachu.
Horacy jakby słyszał te myśli, bo lęk odpłynął z jego twarzy.
— Chciałem powiedzieć… Peg i ja liczymy na ciebie. Bogu niech będą dzięki, że tutaj trafiłeś, i to właśnie w chwili, kiedy tak bardzo jesteś potrzebny. Dobry Pan czuwa nad nami.
Horacy uśmiechnął się, odwrócił i wyszedł z kuźni.
To, co powiedział, dodało Alvinowi pewności. Poczuł się lepiej. Ale przecież taki był dar Horacego: sprawiał, że ludzie czuli się tak, jak pragnęli się czuć.
Alvin powrócił myślami do odszukiwaczy. Posłał za nimi swój przenikacz, żeby pilnować ich ciał, które sunęły jak dwie czarne burze poprzez zieloną pieśń wokół, a pomiędzy nimi cicha pieśń Arthura Stuarta. Czysta i jasna. Czarna i biała skóra nie ma nic wspólnego z czernią i bielą serca, pomyślał Alvin. Ręce miał zajęte pracą przy kowadle, ale choćby się starał, nie potrafił się na niej skupić. Nigdy jeszcze nie obserwował nikogo na taką odległość… Z jednym wyjątkiem: kiedy na Ośmiościennym Kopcu pomagał mocom, których nie pojmował.
A najgorsze, co mogłoby mu się zdarzyć, to gdyby ich zgubił, gdyby stracił Arthura Stuarta przez nieuwagę. Chłopiec zginąłby wśród tych udręczonych dusz niewolników w Appalachee i dalej, na głębokim południu, gdzie wszyscy biali ludzie byli sługami innego Arthura Stuarta, króla Anglii. Czyli Czarni byli niewolnikami niewolników.
Arthur nie może się zgubić w takim strasznym miejscu. Muszę podążać za nim, jak gdyby nas łączyła jakaś nić.
I niemal natychmiast, ledwie sobie wyobraził cienką, niewidzialną nić łączącą go z małym mieszańcem, ta nić zaistniała. Biegła przez powietrze, tak cienka jak to, co kiedyś wymyślił, kiedy próbował zrozumieć, czym jest atom. Nić miała tylko jeden wymiar — długość, która łączyła serce chłopca z sercem Alvina. Zostań z nim, polecił jej Alvin, jakby była żywą istotą. A ona w odpowiedzi zdawała się rozjaśniać, pogrubiać… aż się przestraszył, że inni ją zobaczą.
Kiedy jednak popatrzył zwyczajnie oczami, nie zauważył żadnej nici; pojawiała się tylko wtedy, gdy spoglądał inaczej. Zdumiało go, że taka rzecz może się nagle pojawić, stworzona z niczego, to znaczy bez żadnego wzorca poza tym, który tkwił w głowie Alvina. To jest Tworzenie. Moje pierwsze cienkie, niewidzialne Tworzenie… Ale ono istnieje i nocą zaprowadzi mnie do Arthura Stuarta, żebym mógł dać mu wolność.
W swoim małym domku Peggy obserwowała Alvina i Arthura Stuarta. Spoglądała to na jednego, to na drugiego. Szukała jakiejś ścieżki, wiodącej ku wolności Arthura, za którą Alvin nie płacił śmiercią albo więzieniem. Ale choć szukała starannie i dokładnie — takiej ścieżki nie było. Odszukiwacze zbyt byli sprawni w posługiwaniu się swoim strasznym darem. Na pewnych ścieżkach Alvin i Horacy uwalniali Arthura, ale wkrótce znajdowano go i na powrót zabierano w niewolę, kosztem krwi albo wolności Alvina.
Dlatego z rozpaczą zaczęła się przyglądać, jak Alvin splata swą prawie nie istniejącą nić. I dopiero wtedy, po raz pierwszy, dostrzegła w płomieniu serca Arthura Stuarta lekki błysk możliwej wolności. Nie o to chodziło, że nić doprowadzi Alvina do chłopca. Już wcześniej na niektórych ścieżkach widziała, jak Alvin odnajduje i usypia odszukiwaczy. Nie, rzecz w tym, że Alvin w ogóle potrafił taką nić stworzyć. Prawdopodobieństwo było znikome i nie ukazywała go żadna ścieżka. A może… Wcześniej o tym nie pomyślała… Może sam akt Stworzenia tak głęboko narusza prawa natury, że ona ze swym darem nie potrafi dostrzec ścieżek, które biorą z niego początek. Przynajmniej dopóki rzecz się nie stanie.
Читать дальше