Przesunęła stopę. Szeryf otworzył drzwi. Peg weszła do celi i przytuliła Arthura Stuarta. Alvin przyglądał się, jak Wiseman zamyka za nią drzwi i przekręca klucz. A potem wrócił do domu.
Alvin rozbił formę i starł glinę przylegającą do powierzchni lemiesza. Żelazo było gładkie i twarde, najlepszy odlew, jaki kiedykolwiek Alvin w życiu oglądał. Obejrzał go od wewnątrz i nie znalazł żadnej skazy. Piłował i ścierał, piłował i ścierał, aż lemiesz był idealnie równy, z ostrzem, które nadałoby się do rzeźni, nie tylko do orki.
Położył go na ławie. A potem usiadł i czekał, aż wzejdzie słońce i przebudzi się reszta świata.
W odpowiednim czasie Makepeace przyszedł do kuźni i obejrzał gotowy lemiesz. Alvin nie widział tego, ponieważ spał. Makepeace obudził go wcześniej i zaprowadził do domu.
— Biedny chłopiec — rozczuliła się Gertie. — Na pewno przez całą noc oka nie zmrużył. Poszedł wieczorem do kuźni i aż do świtu pracował nad tym pługiem.
— Lemiesz wygląda nieźle — przyznał Makepeace. — Jak znam Alvina, to na pewno wygląda doskonale. Makepeace skrzywił się.
— Co ty się znasz na kowalstwie?
— Znam Alvina i znam ciebie.
— Dziwny chłopak. Ale to ciekawe: najlepiej pracuje, kiedy zostaje w kuźni na noc.
W głosie Makepeace'a zabrzmiał nawet ślad współczucia, jednak Alvin spał i nie usłyszał go.
— Tak się przywiązał do tego małego mieszańca — westchnęła Gertie. — Nic dziwnego, że nie mógł zasnąć.
— Teraz śpi — zauważył Makepeace.
— Pomyśl tylko: zabierają Arthura Stuarta do niewoli, choć taki mały…
— Prawo jest prawem. Nie podoba mi się, ale trzeba go przestrzegać. Nie można inaczej.
— Ty i prawo… — burknęła Gertie. — Cieszę się, Makepeace, że nie żyjemy na tamtym brzegu Hio. Miałbyś wtedy niewolników zamiast uczniów… jeśli w ogóle byś zauważył różnicę.
Było to wyraźne wypowiedzenie wojny i jedno z typowych starć z wrzaskami i tłuczeniem talerzy wisiało na włosku. Ale Alvin pochrapywał na stryszku, więc Gertie i Makepeace tylko popatrzyli na siebie gniewnie i dali spokój. Wszystkie ich kłótnie zawsze wyglądały tak samo, zawsze powtarzali te same okrutne słowa, tak samo się nawzajem ranili, więc teraz jakby mieli już dość. Jakby stwierdzili: udawaj, że powiedziałem wszystko to, czego nienawidzisz najbardziej na świecie, a ja udam, że usłyszałem to, czego ja najbardziej nienawidzę. I na tym skończmy.
Alvin nie spał długo ani głęboko. Lęk, gniew i niecierpliwość wzbierały w nim tak, że nie mógł uleżeć bez ruchu, ani tym bardziej dryfować myślami z prądem sennych marzeń. Obudził się ze snu o czarnym lemieszu zamienionym w złoto. Obudził się ze snu o tym, jak chłostają Arthura Stuarta. Obudził się ze snu o tym, że mierzy ze strzelby do jednego z odszukiwaczy i że pociąga za spust. Obudził się ze snu o tym, że mierzy do odszukiwacza ze strzelby i nie pociąga za spust, jak odjeżdżają, wlokąc między sobą Arthura Stuarta, który krzyczy przez cały czas: „Alvinie, gdzie jesteś, Alvinie, nie pozwól mnie zabrać!” — Obudź się albo bądź cicho! — zawołała Gertie. — Straszysz dzieci.
Alvin otworzył oczy i wyjrzał ze strychu.
— Przecież nie ma tu waszych dzieci.
— No, to mnie straszysz. Nie wiem, co ci się śniło, ale nie życzyłabym takich snów najgorszemu wrogowi, którym dzisiaj rano jest akurat mój mąż, jeśli chcesz poznać prawdę.
Wzmianka o Makepeasie rozbudziła Alvina natychmiast. Wciągnął spodnie, zastanawiając się, skąd się wziął na stryszku i kto mu zdjął ubranie i buty. W ciągu tej krótkiej chwili Gertie zdążyła jakoś postawić na stole jedzenie: chleb, ser i gęsty słodki syrop.
— Nie mam czasu na jedzenie, psze pani — oświadczył Alvin. — Przepraszam, ale muszę biec…
— Masz czas.
— Nie, psze pani. Przykro mi.
— Więc weź chociaż chleb, głupcze jeden. Chcesz cały dzień pracować o pustym żołądku? Po paru godzinach snu? Przecież jeszcze nawet nie południe.
W rezultacie Alvin schodząc do kuźni, przeżuwał chleb. Zauważył bryczkę doktora Physickera i konie odszukiwaczy. Przez jedną chwilę miał nadzieję… Może są tutaj, bo Arthur Stuart zdołał jakoś uciec, a odszukiwacze zgubili trop i…
Nie. Mieli ze sobą Arthura Stuarta.
— Dzień dobry, Alvinie — powitał go Makepeace i spojrzał na pozostałych. — Jestem chyba najłagodniejszym mistrzem na świecie, skoro pozwalam uczniowi spać prawie do południa.
Alvin nie zauważył nawet, że Makepeace go krytykuje i nazywa uczniem, kiedy czeladnicze dzieło leży gotowe na ławie. Przykucnął tylko przed Arthurem Stuartem i spojrzał mu w oczy.
— Cofnij się — polecił siwowłosy odszukiwacz.
Alvin ledwie go zauważał. Właściwie nie widział też Arthura Stuarta, przynajmniej nie oczami. Badał ciało chłopca, szukając ran czy sińców. Nic. Na razie nic. Tylko strach.
— Nie odpowiedzieliście nam jeszcze — odezwał się Pauley Wiseman. — Zrobicie je czy nie?
Makepeace chrząknął.
— Panowie, raz tylko zrobiłem kajdany, jeszcze w Nowej Anglii.
Dla człowieka skazanego za zdradę, który w łańcuchach wracał do kraju. Mam nadzieję, że nigdy nie wykonam kajdan dla siedmioletniego chłopca, który żywej duszy nie skrzywdził i bawił się często koło mojej kuźni…
— Makepeace — przerwał mu szeryf. — Powiedziałem im, że jeżeli zrobisz te kajdany, nie będą musieli używać tego…
Podniósł ciężką obrożę z żelaza i drewna, do tej pory opartą o jego nogę.
— Tak mówi prawo — wyjaśnił siwowłosy. — Doprowadzamy zbiegłych niewolników w tej obroży, żeby inni zobaczyli, co ich czeka. Ale że to tylko dziecko i to jego mama uciekła, nie on, zgodziliśmy się na kajdany. Dla mnie to bez różnicy. Zapłacą nam i tak.
— Wy i ten wasz przeklęty Traktat o Zbiegłych Niewolnikach! — wykrzyknął Makepeace. — Wykorzystujecie prawo, żeby z nas także zrobić łowców niewolników.
— Ja je zrobię — oznajmił Alvin.
Makepeace spojrzał na niego ze zgrozą.
— Ty?
— Lepsze to niż obroża — wyjaśnił Alvin.
Nie dodał, że według niego, Arthur Stuart będzie nosił te kajdany nie dłużej niż do dzisiejszego wieczoru. Obejrzał się na malca.
— Zrobię ci kajdany tak, żeby nie uciskały — obiecał.
— Mądra decyzja — pochwalił go Pauley Wiseman.
— To przyjemnie zobaczyć tu kogoś, kto nie stracił rozsądku — dodał siwowłosy.
Alvin spojrzał na niego, starając się pohamować nienawiść. Nie do końca mu się to udało. Jego ślina uniosła obłok kurzu u stóp siwowłosego.
Czarnowłosy był już gotów go zaatakować, Alvin zaś chętnie złapałby się z nim za bary i ze dwie minuty wycierał podłogę jego gębą. Jednak Pauley Wiseman skoczył między nich i miał dość rozumu, żeby zwracać się do odszukiwacza, nie do Alvina.
— Musicie być zupełnym durniem, żeby rwać się do bójki z kowalem. Popatrzcie na jego muskuły.
— Poradzę sobie — oświadczył odszukiwacz.
— Wy tutaj nie chcecie zrozumieć… — wtrącił uspokajająco siwowłosy. — Taki jest nasz dar. Nic na to nie poradzimy, że jesteśmy odszukiwaczami.
— Są takie dary — burknął Makepeace — że lepiej umrzeć w porodzie, niż dorosnąć i robić z nich użytek. — Popatrzył na Alvina. — Nie pozwolę ci wykuć tego w mojej kuźni.
— Nie przeszkadzaj nam, Makepeace — poprosił szeryf.
— Proszę was — dodał doktor Physicker. — Więcej robicie chłopcu złego niż dobrego.
Makepeace ustąpił, ale nie był przekonany.
Читать дальше