— Wybrzeże! Nie wiem, czy nie zwymiotuję, a gdyby tak, to czy morskie powietrze wpłynie na kolor i konsystencję wymiocin.
Calvin sięgnął po bagaż, nie zwracając uwagi na te świadomie wulgarne słowa. Wiedział, że Honore zachowuje się tak, kiedy nie szanuje towarzystwa. Wśród arystokratów wygłasza jedynie bon moty i epigramy. Takie wypowiedzi, jak przed chwilą, były u młodego pisarza oznaką nie zażyłości, ale braku szacunku.
Kiedy znaleźli odpowiedni statek płynący do Kanady, Calvin pokazał kapitanowi list, jaki otrzymał od Napoleona. Wbrew jego lękom — jeszcze w Londynie obejrzał poprawioną i na nowo zredagowaną wersję „Hamleta” — cesarz w liście nie nakazywał kapitanowi, żeby natychmiast zabił Calvina i Honore. Co prawda nie było gwarancji, że nie nakazał ich udusić i wyrzucić do morza zaraz po odbiciu od brzegu…
Dlaczego tak się boję? — zastanawiał się Calvin.
— A zatem, kiedy tylko wrócę do Francji, skarbnik cesarza wynagrodzi mi wszelkie koszty? — dopytywał się kapitan.
— Taki jest plan — odparł Honore. — Ale dobrze wiem, przyjacielu, jak skąpi bywają urzędnicy cesarza. Weź to.
Wręczył kapitanowi plik banknotów. Calvin był zdumiony.
— Przez cały czas udawałeś, że jesteś biedny i po uszy w długach.
— Bo jestem biedny. I jestem zadłużony. Gdyby nie moje długi, jak zmusiłbym się do pisania? Nie, pożyczyłem na podróż od matki i od ojca. Nigdy ze sobą nie rozmawiają, więc tego nie odkryją. Aha, i jeszcze od dwóch wydawców, każdemu obiecując wyłączność na moją książkę o wyprawie do Ameryki.
— Pożyczyłeś pieniądze na przejazd, przez cały czas wiedząc, że cesarz zapłaci?
— Mężczyzna musi mieć jakieś pieniądze, inaczej nie jest mężczyzną — oświadczył urażony Honore. — Mam tego sporo i zamierzam być hojny wobec ciebie; mam więc nadzieję, że nie będziesz potępiał moich metod.
— Nie jesteś przesadnie uczciwy, prawda? — spytał Calvin, z niesmakiem i podziwem jednocześnie.
— Szokujesz mnie, ranisz i obrażasz. Wyzywam cię na pojedynek, ale dostanę zapalenia płuc i nie będę mógł się stawić, proszę jednak, żebyś zaczął beze mnie. Pamiętaj, że właśnie dzięki moim pieniądzom kapitan zaprosi nas na kolację do swojej kajuty. A odpowiadając na twoją sugestię: jestem absolutnie uczciwy, kiedy tworzę. Poza tym jednak słowa uważam jedynie za narzędzia pozwalające wyjąć to, czego potrzebuję, z kieszeni i rachunków bankowych ludzi, którzy to coś chwilowo posiadają. Calvinie, zbyt długo żyłeś wśród purytan. A ja zbyt długo wśród hipokrytów.
* * *
To Peggy zauważyła odnogę prowadzącą do Chapman Valley — znalazła ją bez trudu, chociaż nie było drogowskazu a nadjechali z przeciwnej strony niż wtedy. Razem z Ahrinem zostawili towarzyszy i powóz pod bezlistnym teraz dębem przed domem tkaczki. Dla Peggy powrót tutaj był jednocześnie podniecający i krępujący. Co pomyśli Becca o wydarzeniach, jakie nastąpiły, od kiedy skierowała ją na tę ścieżkę?
I nagle, kiedy podnosiła już rękę, żeby zastukać do drzwi, coś sobie przypomniała.
— Alvinie — powiedziała. — Wypadło mi to z pamięci, ale kiedy tu byłam kilka miesięcy temu, Becca powiedziała…
— Jeśli wypadło ci z pamięci, to znaczy, że miało ci wypaść z pamięci.
— Chodzi o ciebie i Calvina. Musisz pogodzić się z Calvinem, odnaleźć go i pogodzić się, zanim zwróci się w pełni przeciwko wszystkiemu, co chcesz osiągnąć.
Alvin pokręcił głową.
— Becca nie wie wszystkiego.
— Co to znaczy?
— Skąd pewność, że Calvin nie był przeciwnikiem naszej pracy, zanim się jeszcze urodził?
— To niemożliwe — uznała Peggy. — Dzieci rodzą się czyste i niewinne.
— Albo skażone grzechem pierworodnym. Czy taki jest wybór? Nie mogę uwierzyć, że właśnie ty wierzysz w jedno albo drugie. Ty, która kładziesz rękę na łonie matki i widzisz przyszłość w płomieniu serca'dziecka. Ono już wtedy, na dobre czy złe, jest sobą, jest gotowe do wyjścia na świat i stania się tym, kim najbardziej pragnie zostać.
Zerknęła na niego z ukosa.
— Wytłumacz mi, dlaczego kiedy jesteśmy sami i rozmawiamy o czymś poważnym, nie mówisz jak wiejski prostak?
— Może dlatego że pamiętam, czego mnie uczyłaś, ale też nauczyłem się nie tracić kontaktu ze zwykłymi ludźmi — wyjaśnił Alvin. — To oni zbudują ze mną miasto. Ich język jest moją ojczystą mową. Dlaczego mam jej zapominać z tego tylko powodu, że nauczyłem się innej? Jak myślisz, ilu wykształconych zechce porzucić swe piękne domy i wykształconych przyjaciół, podwinąć rękawy i stworzyć coś własnymi rękami?
— Nie chcę pukać do tych drzwi — oznajmiła Peggy. — Kiedy tu wchodzę, zmienia się moje życie.
— Nie musisz pukać.
Alvin przekręcił gałkę. Drzwi stanęły otworem.
Kiedy chciał przestąpić próg, Peggy chwyciła go za ramię.
— Alvinie, nie możesz tak zwyczajnie tam wejść!
— Skoro drzwi nie były zamknięte, mogę. Zrozum, tutaj rzeczy są takie, jakie być mają. Nie jak w zwykłym świecie, w świecie, jaki widzisz w płomieniach serc, gdzie rzeczy są takie, jakie są możliwe. I nie jak w świecie moich myśli, gdzie rzeczy są takie, jakie być mogą. Ani w świecie poczętym w umyśle Boga, w świecie, jaki być powinien.
Patrzyła, jak przestępuje próg. Wewnątrz nie podniósł się alarm, nie zabrzmiał żaden dźwięk. Podążyła za nim. Był młody: mężczyzna, którego obserwowała od samego urodzenia, którego serce znała lepiej niż własne. A jednak wciąż potrafił ją zaskoczyć czymś, co robił bez namysłu, ponieważ wiedział, że to właściwe i konieczne.
Nieskończony pas tkaniny wciąż leżał w połączonych ze sobą belach, wił się po meblach, przez korytarze, w górę i w dół po schodach.
— Nie ma kurzu — szepnęła Peggy. — Nie zauważyłam tego za pierwszym razem. Tkanina się nie kurzy.
— Mieszkają tu dobre gospodynie.
— I odkurzają?
— A może po prostu tkanina nie leży we władzy czasu. Zawsze istnieje w tym jednym momencie, kiedy czółenko przesunęło się z jednej strony na drugą.
I kiedy to powiedział, usłyszeli stuk czółenka. Ktoś musiał otworzyć drzwi.
— Becca! — zawołała Peggy.
Poszli za stukotem przez dom aż do starej chaty w samym środku. Przez otwarte drzwi zobaczyli izbę z krosnem. Ale, ku zdziwieniu Peggy, nie Becca przy nim siedziała, tylko chłopiec — jej siostrzeniec, który marzył o tej pracy. Wprawnie przesuwał czółenko tam i z powrotem.
— Czy Becca…? — Peggy nie potrafiła się zmusić, by spytać o śmierć tkaczki.
— Nie — odparł chłopiec. — Trochę zmieniliśmy zasady. Koniec z bezsensownym poświęceniem. Stało się tak dzięki wam. Przyjechaliście jako sędzia… I wasz wyrok został wysłuchany. Od czasu do czasu siadam przy krośnie, a ona może na chwilę odejść.
— Więc mamy z tobą rozmawiać? — spytał Alvin.
— Zależy, czego chcecie. Ja tam nic o niczym nie wiem. Jeśli czekacie na odpowiedzi, to nie u mnie.
— Chcę przejść przez drzwi, które prowadzą do Ta-Kumsawa.
— Do kogo?
— Do twojego wuja Isaaca.
— No pewnie. — Skinął głową. — To te.
Alvin ruszył w ich stronę.
— Przechodziliście kiedy przez takie drzwi? — zapytał chłopiec.
— Nie.
— To czy nie głupio robicie, kiedy tak idziecie, jakby to były całkiem zwyczajne drzwi?
— A czym się różnią? Wiem, że prowadzą do krainy Czerwonych. Wiem, że prowadzą do chaty, gdzie córka Ta-Kumsawa tka żywoty Czerwonych za zachodzie.
Читать дальше