Nie było dla niego miejsca wśród mistrzów — wybrano właśnie nowego Mistrza Przywołań, młodego mężczyznę w pełni sił, który mógł żyć wiele lat. Człowiek, o którym opowiadam, wśród uczonych i nauczycieli cieszył się sławą, nie był jednak jednym z Dziewięciu. Pominięto go. Może nie powinien był zostawać na wyspie, stale przebywać wśród czarnoksiężników i magów, wśród chłopców studiujących magię, łaknących mocy, coraz więcej mocy, stale próbujących przewyższyć innych. Lata płynęły, a on coraz bardziej oddalał się od innych, zatopiony w studiach w komnacie na wieży. Przyjmował niewielu uczniów, rzadko się odzywał. Mistrz Przywołań przysyłał mu czasem uzdolnionych chłopców, lecz większość prawie nie wiedziała o jego istnieniu. W samotności zaczął praktykować sztuki, po które sięgać nie należy, bo nie przyjdzie z nich nic dobrego.
Mag zajmujący się przywołaniami przy wyka do wzywania duchów, które zjawiają się na jego wezwanie i odchodzą, gdy je odprawi. Może ów człowiek zaczął myśleć: Kto mi zabroni uczynić to samo z żywymi ludźmi? Po co mi moc, jeśli nie mogę z niej skorzystać? Jął zatem wzywać do siebie żywych, ludzi z Roke, których się lękał, uważał za rywali, bo zazdrościł im mocy. Kiedy się zjawiali, przywłaszczał sobie ich moc i tak osłabionych zmuszał do milczenia. Nie mogli opowiedzieć, co ich spotkało. Sami nie wiedzieli.
W końcu przywołał swego mistrza, Mistrza Przywołań z Roke. Zaskoczył go kompletnie.
Lecz Mistrz Przywołań walczył, zarówno ciałem, jak i duchem. Wezwał mnie i przybyłem. Rozpoczęliśmy walkę przeciw woli, która pragnęła nas zniszczyć.
Zapadła noc. Lampa Dar zamigotała i zgasła. Tylko czerwony blask ognia oświetlał twarz Jastrzębia, która wyglądała już inaczej. Była znużona, twarda, z jednej strony pokryta bliznami. Oblicze prawdziwego jastrzębia, pomyślała Dar. Słuchała w milczeniu.
— Nie jest to opowieść bajarza, dobrodziejko. Nie usłyszysz jej od nikogo innego.
Działo się to wkrótce po tym, jak obrano mnie Arcymagiem. Byłem młodszy niż człowiek, z którym walczyliśmy. Może nie dość się go bałem. Wspólnie zdołaliśmy stawić mu opór w cichej celi na wieży. Nikt inny nie wiedział o naszej walce, a trwała bardzo długo. I nagle pokonaliśmy go. Pękł niczym patyk. Złamaliśmy go, ale uciekł. Mistrz Przywołań zużył część swojej mocy, pokonując ową ślepą wolę, a mnie zabrakło sił, by go powstrzymać, kiedy uciekał, i mądrości, żeby posłać kogoś za nim. Nie starczyło mi sił, bym sam podążył jego śladem. I tak zniknął z Roke.
Rzadko i niechętnie wspominaliśmy tę walkę. Wielu miejscowych poczuło ulgę na wieść o jego odejściu, bo zawsze był na wpół obłąkany, a pod koniec zupełnie oszalał.
Kiedy jednak wraz z Mistrzem Przywołań uleczyliśmy nasze dusze i otępienie umysłu następujące po takiej walce, zaczęliśmy myśleć, że nie można pozwolić, by człowiek o tak wielkiej mocy, mag, wałęsał się po Ziemiomorzu, oszalały, pełen złości, wstydu i złakniony zemsty.
Nie potrafiliśmy odkryć żadnego śladu. Bez wątpienia, opuszczając Roke, zamienił się w rybę bądź ptaka i dotarł na inną wyspę. Zresztą czarnoksiężnik potrafi ukryć się przed wszystkimi zaklęciami odnajdującymi. Rozesłaliśmy wici, prosząc o pomoc w sposób nam właściwy, jednak nie uzyskaliśmy żadnej odpowiedzi. Wyruszyliśmy zatem na poszukiwania, Mistrz Przywołań na wschodnie wyspy, a ja na zachodnie, kiedy bowiem myślałem o tym człowieku, oczami ducha widziałem wielką górę o kształcie stożka i rozległą zieloną równinę u jej podnóża. Przypomniałem sobie lekcje geografii z dzieciństwa, krajobraz wyspy Semel i wulkan Andanden. Przybyłem zatem na Górskie Moczary. Myślę, że dobrze trafiłem.
Zapadła cisza. Ogień szeptał bezgłośnie.
— Mam z nim pomówić? — zapytała spokojnie Dar.
— Nie trzeba — odparł mężczyzna podobny do sokoła. — Sam to zrobię. — Po czym rzekł: — Irioth.
Spojrzała na drzwi sypialni. Otwarły się i stanął w nich Otak, wychudzony i zmęczony. Ciemne oczy miał pełne snu, oszołomienia i bólu.
— Ged — powiedział. Skłonił głowę. Po chwili uniósł wzrok. — Odbierzesz mi imię?
— Czemu miałbym to zrobić?
— Kryje się w nim tylko cierpienie, nienawiść, duma, zachłanność.
— Te rzeczy ci odbiorę, Irioth, ale nie twoje imię.
— Nie rozumiałem — rzekł Irioth. — Nie wiedziałem, że chodzi o innych. Że powinni pozostać inni. Wszyscy jesteśmy inni. Musimy być. Źle postępowałem.
Człowiek zwany Gedem podszedł do niego i ujął błagalnie wyciągnięte dłonie.
— Zbłądziłeś. Ale wróciłeś. Jesteś jednak zmęczony, Irioth, a samemu trudno pokonać przeszkody. Wróć ze mną do domu.
Iriothowi głowa opadła na piersi, jakby zmogło go dogłębne znużenie. Z ciała zniknęło wszelkie napięcie, podniecenie. Gdy jednak uniósł wzrok, nie patrzył na Geda, lecz na Dar siedzącą cicho przy palenisku.
— Mam tu pracę — rzekł.
Ged także spojrzał na gospodynię.
— Owszem — przytaknęła. — Leczy krowy.
— Pokazują mi, co mam robić — ciągnął Irioth. — Kim jestem. Znają moje imię, ale nigdy go nie wymawiają.
Po dłuższej chwili Ged łagodnie przyciągnął go do siebie i objął. Powiedział coś cicho. Potem opuścił ręce. Irioth głęboko odetchnął.
— Tam na nic się nie przydam, Ged, rozumiesz? A tu jestem potrzebny. Jeśli pozwolą mi pracować. — Ponownie zerknął na Dar. Ged także. Patrzyła na nich obu.
— Co powiesz, Emer? — spytał człowiek podobny do jastrzębia.
— Powiem — odparła cichym piskliwym głosem, zwracając się do znachora — że jeśli krowy Olchy przetrwają zimę, gospodarze będą błagali, byś został. Choć zapewne nie będą cię kochać.
— Nikt nie kocha czarodzieja — rzekł Arcymag. — I co, Irioth? Pokonałem długą drogę i będę musiał wrócić samotnie?
— Powiedz im… powiedz, że się myliłem — szepnął Irioth. — Że źle postępowałem. Powiedz Thorionowi… — urwał, wyraźnie zagubiony.
— Powiem mu, że zmiana dotykająca ludzkiego życia może wykraczać poza znaną nam sztukę i całą naszą mądrość — rzekł Arcymag. Ponownie spojrzał na Emer. — Czy on może tu zostać, dobrodziejko? Tego sobie życzysz?
— Dziesięciokrotnie bardziej pomaga mi i jest dziesięciokroć milszy niż mój brat — odparła. — To miły, uczciwy człowiek, jak już mówiłam, panie.
— Doskonale zatem. Irioth, mój drogi druhu, nauczycielu, przeciwniku, przyjacielu… żegnaj. Emer, dzielna kobieto, pozdrawiam cię i dziękuję. Oby twój duch i twój dom zaznały pokoju. — Uczynił nad paleniskiem gest, po którym na moment pozostała w powietrzu roziskrzona smuga. — Pójdę już do obory — dodał i odszedł.
Drzwi się zamknęły. Nastała cisza, jedynie ogień syczał i poszeptywał.
— Podejdź do paleniska — powiedziała Dar. Irioth zbliżył się w milczeniu i usiadł na ławie.
— Czy to jest Arcymag? Naprawdę? Skinął głową.
— Arcymag całego świata — westchnęła. — W mojej oborze! Powinien zająć moje łóżko…
— Nie zrobiłby tego — rzekł Irioth. Wiedziała, że miał rację.
— Masz piękne imię, Irioth — szepnęła po chwili. — Nigdy nie znałam prawdziwego imienia mojego męża. Ani on mojego. Twojego nie wymówię ponownie. Cieszę się jednak, że je poznałam, bo ty znasz moje.
— Twoje imię jest piękne, Emer — odparł. — Wymówię je jeszcze nieraz, jeśli zechcesz.
Читать дальше