— Latem wozacy jeżdżą do Skraju Drogi.
— Czy ktoś mógłby pomówić z rodziną matki? Przekażą jej wiadomość. Jej brat, Mały Jesion, co rok lub dwa odwiedza miasto.
Skinęły głowami.
— Niech tylko wie, że żyję — rzekł. Matka Anieb przytaknęła.
— Dowie się.
— Idź już — dodała Miód.
— Odejdź wodą — zakończyła Ayo. Uścisnął je obie i wyszedł z domu.
Ruszył biegiem naprzód, zostawiając za sobą nędzne chaty, wprost do huczącego potoku, którego śpiew słyszał co noc, kładąc się do snu. Zaczął się do niego modlić.
— Zabierz mnie i ocal — poprosił. Rzucił zaklęcie, którego dawno temu nauczył go stary Zmiana, i wypowiedział słowo Przemiany. A potem nad bystrą wodą nie klęczał już człowiek. Wydra wsunęła się do potoku i znikła.
Na naszym wzgórzu człek raz żył,
Co z woli swej korzystał sił.
Zmieniał swe miano i swój stan,
Lecz wciąż pozostał taki sam.
A woda płynie bystro w dal,
A woda płynie w dał.
Pewnego zimowego popołudnia przy ujściu rzeki Onnevy do północnego skraja Wielkiej Zatoki Havnorskiej, na mokrym piasku stał człowiek odziany w ubogi strój i zniszczone buty; szczupły, brązowoskóry, o ciemnych oczach i włosach tak cienkich i gęstych, że przypominały sierść wydry. Padał deszcz, drobniutki, zimny, ponury deszcz szarej zimy. Przemoczony do nitki człowiek zgarbił się, odwrócił i powoli ruszył w stronę smużki dymu, którą ujrzał daleko na horyzoncie. Za sobą zostawił ślady czterech łap wydry tuż przy brzegu oraz dwóch ludzkich stóp kroczących naprzód.
Pieśni nie mówią, dokąd się udał. Twierdzą tylko, że wędrował, “wędrował długo, z wyspy na wyspę". Jeśli ruszył wzdłuż wybrzeża Wielkiej Wyspy, w wielu wioskach mógł natknąć się na położną, mądrą kobietę, czy czarodzieja, znających sygnał Dłoni i gotowych mu pomóc. Lecz ponieważ wiedział, że tropi go Ogar, prawdopodobnie czym prędzej opuścił Havnor jako członek załogi łodzi rybackiej z Cieśniny Ebavnoru albo na handlowym statku z Morza Najgłębszego.
Na wyspie Ark i w Orrimy na Hosku, a także wśród Dziewięćdziesięciu Wysp przetrwały podania o człowieku, który przybył tam, szukając Wyspy Morreda, gdzie ludzie pamiętają prawa królów i honor czarnoksiężników. Nie da się orzec, czy opowieści te traktują o Medrze, bo posługiwał się wówczas wieloma imionami. Praktycznie nigdy nie nazywał siebie Wydrą.
Upadek Gelluka nie zachwiał pozycją Losena. Królowi piratów służyli też inni czarnoksiężnicy, wśród nich Wczesny, który bardzo chciał odszukać niedorostka, pogromcę Gelluka, i miał duże szansę go odnaleźć. Władza Losena sięgała poza granice Havnoru, na północ Morza Najgłębszego. Z upływem lat rosła. Węch Ogara zaś pozostał czuły jak zwykle.
Być może, Medra przybył na Pendor, by umknąć pogoni. Wyspa ta leżała daleko na zachód od Morza Najgłębszego. Możliwe też, iż przywiodły go tam pogłoski krążące wśród Kobiet Dłoni na Hosku. W owych czasach Pendor był bogatą wyspą. Nie przybył tam jeszcze smok. Do tej pory wszystkie wyspy, które odwiedził Medra, w najlepszym razie przypominały Havnor; zwykle działo się na nich jeszcze gorzej. Wojny, napaści piratów i spory możnych stanowiły chleb powszedni; pola zarosły chwastami, w miastach roiło się od złodziei. Z początku wydało mu się, że na Pendorze odnalazł Wyspę Morreda, miasto bowiem było piękne i spokojne, a ludziom świetnie się wiodło.
Spotkał tam starego maga, który nazywał się Smoczy Lot; jego prawdziwe imię zostało zapomniane. Gdy Smoczy Lot wysłuchał opowieści o Wyspie Morreda, ze smutkiem potrząsnął głową.
— Nie tutaj — rzekł. — To nie ta wyspa. Władcy Pendoru to dobrzy ludzie. Pamiętają królów, nie łakną wojen ani rozbojów. Wysyłają jednak swych synów na zachód, by polowali na smoki dla zabawy, jakby smoki z zachodnich rubieży były kaczkami bądź gęsiami, które można zabijać. Nic dobrego z tego nie przyjdzie.
Smoczy Lot z radością przyjął Medrę na swego ucznia.
— Mnie samego nauczał mag, który oddał mi wszystko, co wiedział. Nigdy jednak nie znalazłem nikogo, komu mógłbym tę wiedzę przekazać — powiedział. — Przychodzą do mnie młodzi i pytają: Do czego przydaje się twoja sztuka? Potrafisz znajdować złoto? Mógłbyś mnie nauczyć przemieniać kamienie w diamenty? Dać miecz, który zabije smoka? Nic mi nie gadaj o równowadze świata. Nie da się na tym zarobić, mówią. Nie da się zarobić.
I tak starzec uskarżał się na głupotę młodzieży i upadek moralności w dzisiejszych czasach. Jako nauczyciel okazał się szczodry i niestrudzony. Po raz pierwszy Medra spojrzał na magię nie jak na zbiór dziwnych darów i odrębnych umiejętności, lecz jak na sztukę, którą poznać można dzięki długiej nauce i korzystać z niej po długiej praktyce, choć nawet wtedy nie traci ona niczego ze swojej osobliwości. Smoczy Lot znał niewiele więcej zaklęć i czarów niż jego uczeń, jednakże wyraźnie dostrzegał coś znacznie ważniejszego: harmonię owej wiedzy. Dzięki temu stał się magiem.
Słuchając go, Medra myślał o tym, jak wędrowali z Anieb w mroku i deszczu, kierując się słabym blaskiem, ukazującym jedynie następny krok, i jak podnieśli oczy, by ujrzeć czerwony wierzchołek góry o świcie.
— Każde zaklęcie zależy od wszystkich innych zaklęć — mówił Smoczy Lot. — Ruch jednego liścia porusza wszystkie inne liście na wszystkich drzewach wszystkich wysp Ziemiomorza. Istnieje wzorzec. Jego właśnie musisz szukać. Ku niemu się zwracać. Wszystko winno być częścią wzorca. Tylko w nim kryje się wolność.
Medra spędził ze starcem cały rok, a gdy mag umarł, władca Pendoru poprosił, by uczeń zajął jego miejsce. Mimo skarg i wyrzekań na łowców smoków, Smoczy Lot cieszył się na wyspie ogromnym szacunkiem. Jego następca zyskałby władzę i zaszczyty. Uznawszy, że bardziej nie zdoła się już zbliżyć do Wyspy Morreda, Medra spędził jeszcze nieco czasu na Pendorze. Wypłynął nawet statkiem z młodym władcą. Minęli Toringaty i zapuścili się daleko na Rubieże Zachodnie w poszukiwaniu smoków. W głębi serca pragnął ujrzeć smoka, lecz przedwczesne sztormy, plaga owych czasów, trzy razy odepchnęły statek do Ingat. Odmówił ponownego skierowania go wbrew wichurom na zachód. Od swych dziecięcych lat, kiedy pływał łódką w Zatoce Havnorskiej, wiele się nauczył o zaklinaniu pogody.
Niedługo potem opuścił Pendor i znów ruszył na południe. Zapewne odwiedził Ensmer. W różnych przebraniach wędrował dalej i w końcu dotarł na Geath w Archipelagu Dziewięćdziesięciu Wysp.
Podobnie jak dziś, wtedy także łowiono tam wieloryby. Nie miał ochoty przykładać do tego ręki. Na wyspie Geath statki i miasta cuchnęły. Nie podobała mu się myśl o podróży statkiem niewolniczym, lecz na wschód wypływała jedynie galera wioząca wielorybi tran do O Portu. Medra słyszał wzmianki o Morzu Zamkniętym, na południe i wschód od O. Były tam bogate, mało znane wyspy, rzadko nawiązujące kontakty z krainami Morza Najgłębszego. Może tam kryło się to, czego szukał. Przedstawił się zatem jako zaklinacz pogody i zaokrętował na galerę, której wiosłami poruszało czterdziestu niewolników.
Dla odmiany pogoda się poprawiła. Mieli sprzyjający wiatr. Po błękitnym niebie wędrowały białe obłoczki. Morze skrzyło się w blasku późnowiosennego słońca. Opuścili Geath i pewnego dnia Medra usłyszał, jak kapitan mówi do sternika:
— Skręć dziś na południe, żeby ominąć Roke. Nie wiedział nic o tej wyspie, spytał zatem:
Читать дальше