Prestimion zerknął na stadion. Czarodzieje wraz z akcesoriami swej sztuki zniknęli, rozpoczęły się wyścigi: najpierw na krótkie dystanse, potem dłuższe — kolejno dwa, pięć, siedem i dziesięć okrążeń bieżni.
Znał z widzenia bardzo niewielu biegaczy. Wraz z rodziną królewską, książętami i diukami z Góry Zamkowej przybyło wielu młodych dworzan oraz gwardzistów i spośród nich rekrutowali się zawodnicy w biegach. Szybko znudził się obserwacją zawodów. Rozejrzał się dookoła. Po lewej stronie widział przygotowania do pojedynków na kije. Ten sport interesował go bardziej niż biegi, jako chłopiec sam go uprawiał i odnosił pewne sukcesy.
Siedzący obok diuk Svor pociągnął go za rękaw. Cichym, dziwnie zdławionym głosem spytał:
— Książę, czy dobrze spałeś tej nocy?
— Mam wrażenie, że równie dobrze co zwykle.
— Ja nie. Miałem bardzo niepokojący sen.
— Ach! — Prestimion nie zdradzał szczególnego zainteresowania. — Wiem, że takie rzeczy się zdarzają. Bardzo mi przykro to słyszeć. — Wskazał gestem zawodników szykujących się do walk na kije. — Widzisz tego stojącego tam, z dala, Svorze? A ty, Septachu? Zwróćcie uwagę, jak stoi, jakby zamiast stóp miał ciasno zwinięte sprężyny. I zwróćcie uwagę na ruchy jego nadgarstków. On już walczy, przynajmniej w wyobraźni, a przecież nie dano jeszcze sygnału do rozpoczęcia walk. Chyba postawię właśnie na niego. Kto się zakłada? Stawiam pięć koron na zawodnika w zielonym.
— Czy to nie brak szacunku… robić zakłady w tych igrzyskach, książę? — spytał Gialaurys. W jego głosie brzmiało wyraźne powątpiewanie.
— Dlaczego? Brak szacunku w stosunku do kogo, Gialaurysie? Pontifexa? Bardzo wątpię, czy w tej chwili obchodzą go tego typu kwestie. Stawiam pięć koron na zawodnika w zielonym.
— Nazywa się Mandralisca — wtrącił Sepiach Melayn. — To jeden z ludzi twojego kuzyna. Nieprzyjemny facet, zresztą w jego otoczeniu są prawie wyłącznie tacy.
— Chodzi ci o prokuratora? On jest moim bardzo dalekim kuzynem.
— Krewny to krewny, przynajmniej ja tak to rozumiem. Ten Mandralisca próbuje potraw prokuratora, tak mi przynajmniej powiedziano.
— Co robi?
— Stoi przy jego boku, wypija łyk z podanych mu pucharów, sprawdza, czy nikt nie próbuje go otruć. Wczoraj na własne oczy widziałem, jak to robi.
— Doprawdy? A więc stawiam pięć koron na człowieka, który próbuje potraw Dantiryi Sambaila. Powiedziałeś, że nazywa się Mandralisca, tak?
— Z przyjemnością postawię pięć koron przeciwko niemu, tylko dlatego że szczerze go nienawidzę. — Septach Melayn wyciągnął z kieszeni błyszczącą monetę. — Słyszałem, że ten Mandralisca raczej zabije człowieka, niż usunie mu się z drogi na chodniku. Stawiam na chłopca w czerwonym.
— Jeśli chodzi o ten mój sen — mówił dalej Svor tym samym, zduszonym głosem — to… pozwól…
— Czyżby był aż tak okropny, że musisz opowiedzieć go w tej chwili? — żachnął się Prestimion. — No dobrze, niech ci będzie, Svorze. Niech ci będzie. Opowiadaj teraz, to później będziemy mieli spokój.
Mały człowieczek wplótł palce w gęste loki brody, skrzywił twarz w przeraźliwie kwaśnym grymasie, aż jego czarne brwi zeszły się nad nosem w jedną prostą linię. Milczał przez chwilę.
— Śniło mi się — powiedział w końcu — że stary Pontifex wreszcie umarł, że Lord Confalume pojawił się na Dworze Tronów i wobec nas wszystkich nazwał cię Koronalem, i zdjął z głowy koronę rozbłysku gwiazd, i podał ci ją…
— Jak na razie ten sen wcale nie wydaje mi się taki straszny — zauważył Prestimion.
Na stadionie walczący, dobrani w cztery pary, stali naprzeciw siebie doskonale nieruchomi, czekając na sygnał. W dłoniach trzymali cienkie giętkie kije z drzewa kwiatu nocy.
— Uwaga! — krzyknął sędzia. — Pozycja! Walka!
Prestimion wyprostował się w ławie. Kiwał się nieco na boki, jakby unikał błyskawicznych ciosów. Walka na kije wymagała doskonałego wzroku, refleksu i szybkiej ręki raczej niż znaczącej siły. Sama broń była tak lekka, że poruszało się nią szybciej nawet niż rapierem. Należało koniecznie przewidywać posunięcia przeciwnika, odgadywać jego myśli, inaczej nie sposób było sparować ciosy.
Svor mówił teraz bardzo cicho, niemal wprost do ucha księcia:
— Książę Korsibar stał naprzeciw ciebie, dłonie miał uniesione, gotowe do uczynienia gestu rozbłysku gwiazd w momencie, gdy Lord Confalume nałoży ci koronę na głowę. Nim to się mogło stać, do sali wszedł zmarły Pontifex.
— Niezwykłe wydarzenie — orzekł Prestimion, który właściwie nie słuchał już opowieści Svora. — Ale, oczywiście, był to tylko sen. — Odwrócił się, klepnął Septacha Melayna w ramię i uśmiechnął się szeroko. — Widzisz teraz, jak ten w zielonym posługuje się kijem? Twój chłopiec w czerwonym nie ma szans. Obawiam się, że jesteś o pięć koron uboższy.
Ostrym, błagalnym, załamującym się głosem, Svor mówił dalej:
— Widziałem dalej, książę, jak stary Pontifex zbliżył się do Lorda Confalume’a i delikatnie wyjął mu koronę z ręki. Potem podszedł nie do ciebie, lecz do księcia Korsibara, włożył mu ją w uniesione dłonie. Korsibar podniósł je jeszcze trochę i korona spoczęła na jego skroni. Wszyscy staliśmy oszołomieni takim przebiegiem wydarzeń. Kto nosi koronę, jest władcą, więc nie pozostało nam do zrobienia nic, tylko skłonić się i pozdrowić go tradycyjnym okrzykiem: „Korsibar! Lord Korsibar! Niech żyje Lord Korsibar!”. Salę rozświetlił nagle blask w kolorze płomienia… nie, raczej krwi, świeżo przelanej krwi, a ja obudziłem się, od stóp do głów zlany potem. Lecz potem zasnąłem, i znów śniłem, i był to ten sam sen. Dokładnie ten sam. Prestimion skrzywił się.
— Lord Korsibar, też mi coś! No cóż, w snach przecież wszystko jest możliwe.
Siedzący po jego drugiej stronie Septach Melayn krzyczał tymczasem: „Szkarłatny! Tak, Szkarłatny! Dawaj, chłopcze!”. Nagle jęknął i zaklął, bo Mandralisca wykonał zręczny podwójny zwód, kompletnie myląc przeciwnika, i posłał go na ziemię serią błyskawicznych ciosów.
— Na Boginię, wyszło na twoje, Prestimionie — przyznał Septach Melayn z żalem i rzucił monetę na dłoń przyjaciela.
— Natychmiast zorientowałem się w tym, jaki jest dobry. Wystarczyło spojrzeć, jak się porusza, nawet przed walką. Nie miałem wątpliwości, że w każdej chwili będzie wyprzedzał tego chłopca o co najmniej trzy ruchy. — Książę uśmiechnął się i powrócił do rozmowy ze Svorem: — Zapomnij o tym okropnym śnie i przyglądaj się walce na kije — poradził mu. — Kto założy się o dziesięć koron, że człowiek prokuratora zwycięży w następnym pojedynku?
— Jeszcze chwilka, Prestimionie… — poprosił Svor tak samo cicho, niemal konspiracyjnie.
Prestimiona zirytowała ta nachalność.
— Jeszcze chwilka na co?
— To są sprawy ważniejsze i trudniejsze, niż ci się wydaje. Uważaj, twoja i moja przyszłość leżą w mrocznym cieniu tego snu. Błagam cię, udaj się do Koronala. Trzeba zmusić go do działania, inaczej stracimy wszystko. Powiedz mu, że obawiasz się zdrady, poproś, by mianował cię następcą Koronala, nim dzień zbliży się ku wieczorowi. Jeśli ci odmówi, pozostań przy jego boku tak długo, jak długo będzie się zastanawiał. Nie daj mu chwili spokoju, póki nie spełni twych żądań. W ostateczności powiedz mu, że skoro nie chce wypełniać swych obowiązków, sam publicznie ogłosisz się jego następcą.
— Toż to nie do pomyślenia, Svorze. Niczego takiego nie zrobię!
Читать дальше