Nie było najgorzej, póki jechali przez wodę. Czasami zwyczajnie płynął. Ale wkrótce wyszli na brzeg i musiał iść za nimi przez las. Skręcali na wschód, łukiem omijając Vigor Kościół.
Measure próbował nawiązać rozmowę, ale kazali mu się zamknąć.
— Powiedzieli nam, że takich renegatów jak ty możemy przywozić żywych albo martwych. Biały ubrany jak Czerwony… sam wiesz, kim jesteś.
Z ich rozmów Measure domyślił się kilku faktów. Byli na patrolu, a wysłał ich generał Harrison. Measure'owi zrobiło się niedobrze na samą myśl, że doszło do wezwania tego śmierdziela handlującego whisky. I dziwnie szybko dotarł na północ.
Na noc rozbili biwak na polanie. To cud, że nie zbiegli się wszyscy Czerwoni z okolicy, tyle robili hałasu.
Następnego dnia nie zgodził się, żeby dalej ciągnęli go na powrozie.
— Jestem prawie goły i nie mam broni. Jeśli nie pozwolicie mi jechać, możecie mnie od razu zastrzelić.
Mogli sobie opowiadać, że mają go przywieźć żywego albo umarłego, ale Measure wiedział, że to tylko takie gadanie. Byli brutalni, ale na pewno z zimną krwią nie zamordowaliby białego człowieka.
W rezultacie znalazł się na koniu, obejmując w pasie jednego z żołnierzy. Wkrótce dotarli do okolicy, gdzie biegły jakieś drogi i trakty. Pojechali szybciej.
Po południu dotarli do obozu wojskowego. Niewielkie to było wojsko, może setka w mundurach i jeszcze ze dwie ćwiczące musztrę na placu apelowym, dawniej pastwisku. Measure nie pamiętał nazwiska rodziny, która tu mieszkała. Przeprowadzili się niedawno z okolic Carthage. Zresztą okazało się to całkiem bez znaczenia, gdyż teraz ich dom zajmował generał Harrison. Żołnierze doprowadzili Measure'a wprost do niego.
— Oho — stwierdził Harrison. — Jeden z renegatów.
— Nie jestem renegatem — odparł Measure. — Przez całą drogę traktują mnie jak więźnia. Przysięgam, że Czerwoni lepiej się do mnie odnosili niż wasi żołnierze.
— Nie dziwię się — mruknął Harrison. — Na pewno byli dla ciebie bardzo uprzejmi. Gdzie ten drugi renegat?
— Drugi renegat? Chodzi wam o mojego brata Alvina? Wiecie, kim jestem, a jednak nie chcecie mnie puścić do domu?
— Odpowiesz na moje pytania, a ja się zastanowię, czy odpowiedzieć na twoje.
— Mojego brata Alvina nie ma i nie przyjdzie tutaj. A z tego, co widzę, naprawdę się cieszę, że wolał zostać.
— Alvin? A tak, mówili mi, że podajesz się za Measure'a Millera. Tak się składa, że wiemy dobrze, iż Measure Miller został zamordowany przez Ta-Kumsawa i Proroka.
Measure splunął na podłogę.
— A skąd to wiecie? Z paru zakrwawionych, podartych szmat? Nie oszukacie mnie. Myślicie, że nie wiem, co chcecie zrobić?
— Zabierzcie go do piwnicy — polecił Harrison. — Tylko uprzejmie.
— Nie chcecie, żeby ludzie się o mnie dowiedzieli, bo wtedy zrozumieją, że wcale was tu nie potrzebują! — wołał Measure. — A w ogóle nie zdziwiłbym się, gdybyście to wy posłali tych Chok-Tawów, którzy nas złapali!
— Jeśli to prawda — stwierdził Harrison — to na twoim miejscu uważałbym, co mówię i jakim tonem. I naprawdę bym się martwił, czy w ogóle kiedyś wrócę do domu. Spójrz na siebie, chłopcze. Skóra czerwona jak gil, w przepasce, wygląd dziki jak w koszmarnym śnie. Nie… Gdyby się okazało, że zastrzeliliśmy cię przez pomyłkę, nikt nie miałby do nas pretensji. Absolutnie nikt.
— Mój ojciec by wiedział. Nie oszukacie go takim kłamstwem, Harrison. I Armor-of-God. On…
— Armor-of-God? Ten żałosny słabeusz? Ten, który powtarza ludziom, że Ta-Kumsaw i Prorok są niewinni i nie powinniśmy się szykować, żeby ich wytłuc? Nikt go już nie słucha, Measure.
— Posłuchają. Alvin żyje, a jego nigdy nie złapiecie.
— Dlaczego nie?
— Bo jest z Ta-Kumsawem.
— Tak? A gdzież to?
— Na pewno nie w tej okolicy.
— Widziałeś go? I Proroka?
Wygłodniały wzrok Harrisona kazał Measure'owi cofnąć się i przygryźć język.
— Widziałem, co widziałem — oznajmił. — I powiem, co powiem.
— Powiedz, o co cię pytam, bo zginiesz marnie — zagroził Harrison.
— Zabijcie mnie, a wtedy nie powiem już ani słowa. Ale możecie mi wierzyć: widziałem, jak Prorok przywołał w sztormie tornado. Widziałem, jak chodził po wodzie. Widziałem, jak głosił proroctwa i wszystkie one się spełniły. Wie, co planujecie. Myślicie, że robicie to, czego sami chcecie, ale w końcu okaże się, że służycie jego celom. Zobaczycie sami.
— Cóż za myśl! — Harrison zaśmiał się. — Na tej samej zasadzie, mój chłopcze, jego celom służy to, że wpadłeś w moje ręce. Prawda?
Skinął dłonią. Żołnierze wywlekli Measure'a z domu i poprowadzili do piwnicy. Traktowali go naprawdę grzecznie — kopali, bili i przewracali, a w końcu zrzucili ze schodów i zaryglowali drzwi.
Ponieważ ta rodzina przybyła tu z Carthage, piwnica miała zamek i sztabę. A wewnątrz marchewkę, ziemniaki i pająki. Measure zbadał drzwi. Całe ciało bolało go strasznie. Wszystkie zadrapania i opalenizna były niczym w porównaniu z otartą skórą po wewnętrznej stronie ud, od jazdy na oklep z gołymi nogami. A to było niczym w porównaniu z bólem po kopniakach i razach, które zarobił po drodze.
Nie tracił więcej czasu. Za dużo wiedział o tym, co się dzieje. Harrison nie mógł wypuścić go żywego. Wysłał ten patrol, żeby szukali Measure'a i Alvina. Gdyby wrócili do domu żywi, popsuliby mu plany, a byłoby naprawdę szkoda, bo wszystko układało się dla Harrisona jak najlepiej. Po tylu latach dostał się wreszcie do Vigor Kościoła i uczył miejscowych żołnierki, zaś Armora-of-God nikt nie słuchał. Measure nie lubił Proroka, ale to święty człowiek w porównaniu z Harrisonem.
Ale czy rzeczywiście? Prorok kazał mu czekać na gatlopp — dlaczego? Żeby odszedł po południu zamiast rano. I dotarł do Chybotliwego Kanoe dokładnie w chwili, kiedy przejeżdżali żołnierze. Gdyby nie to, mógłby trafić do Proroczego Miasta, a potem przez rzekę do Vigor Kościoła, nie spotykając po drodze ani jednego żołnierza. Nigdy by go nie znaleźli, gdyby ich nie usłyszał i nie zawołał. Czy wszystko to należało do planów Proroka?
A jeśli nawet, to co? Może te plany były dobre, może nie… Jak dotąd, Measure nie miał o nich najlepszej opinii. Ale na pewno nie będzie siedział w piwnicy i dumał, czy się powiodą.
Przekopał się przez stos ziemniaków pod ścianą. Na włosach i na twarzy zebrało mu się mnóstwo pajęczyn, ale chwila nie była odpowiednia, by martwić się o wygląd. Po chwili oczyścił kawałek klepiska, przesuwając ziemniaki do przodu. Kiedy otworzą drzwi, nie zobaczą ani śladu kopania.
Piwnica była całkiem zwyczajna. Wykopana, przykryta deskami, zadaszona, dach przysypany ziemią z dołu. Measure mógł rozkopać ścianę i wynurzyć się z tyłu, a od strony domu nikt niczego nie zauważy. Musiał gołymi rękami grzebać w ziemi, lecz była to tłusta gleba Wobbish. Kiedy wyjdzie, bardziej będzie podobny do Czarnego niż Czerwonego, ale nie przejmował się tym.
Tylko że trafił nie na ziemię, ale na drewno. Obudowali ściany po samą podłogę. Solidna robota. A to oznaczało, że musi podkopać się pod deski, a potem dopiero ruszyć do góry. Zamiast skończyć w ciągu jednej nocy, straci na to parę dni. I w każdej chwili mogą go przyłapać. Albo zwyczajnie wywlec na dwór i zastrzelić. Czy nawet ściągnąć tych Chok-Tawów, żeby skończyli to, co zaczęli — i żeby wyglądało, iż Ta-Kumsaw i Prorok go torturowali. Wszystko możliwe.
Jego dom stał niecałe dziesięć mil stąd. I to doprowadzało Measure'a do obłędu. Tak blisko, a oni nic nie wiedzą, nie domyślają się, że trzeba mu przyjść z pomocą. Przypomniał sobie spotkaną wiele lat temu dziewczynkę, żagiew z Hatrack River. Tę, która zobaczyła ich w rzece i zawiadomiła ludzi. Kogoś takiego mi teraz trzeba. Potrzebuję żagwi, która mnie odszuka i przyśle pomoc.
Читать дальше