Jeśli sprawisz, by Czerwony był taki sam jak Biały, wtedy nie będzie już Czerwonym. Sposobem Harrisona czy sposobem Armora, w rezultacie Czerwoni i tak znikną zupełnie. Lolla-Wossiky myślał o tym, jednak nie powiedział ani słowa. Wiedział, że przemiana wszystkich Czerwonych w Białych to bardzo zła rzecz, lecz wybicie ich z pomocą whisky, jak planował Harrison, albo wybicie ich i przepędzenie z krainy, jak planował Jackson, to rzecz jeszcze gorsza. Harrison to zły człowiek. Armor chciał być dobrym człowiekiem, tylko nie wiedział jak. Lolla-Wossiky rozumiał to, dlatego nie spierał się z Armorem-of-God. Armor dalej pokazywał mu mapę.
— Tu leży Fort Carthage. Zaznaczyłem go kwadratem, bo to już miasto. Nam też dałem kwadrat, chociaż właściwie miastem jeszcze nie jesteśmy. Nazywamy je Vigor Kościół, w związku z tym kościołem, który budujemy.
— Kościół od budowy. Czemu Vigor?
— Pierwsza rodzina, która się tu osiedliła… ci, którzy wyrąbali drogę i zbudowali mosty… Millerowie. Mieszkają za kościołem, przy drodze. Moja żona to ich najstarsza córka. To oni nazwali osadę Vigor na pamiątkę najstarszego syna. Miał na imię Vigor. Utonął w Hatrack River, niedaleko Suskwahenny, kiedy wędrowali tutaj. Dlatego nazwali to miejsce jego imieniem.
— Twoja żona bardzo ładna — oświadczył Lolla-Wossiky.
Armor nie odpowiadał przez kilka sekund, taki był zaskoczony. Na tyłach sklepu, gdzie jedli posiłek, jego żona, Eleanor, też chyba słuchała, bo nagle stanęła w drzwiach.
— Nikt jeszcze nie nazwał mnie ładną — powiedziała cicho.
Lolla-Wossiky zdumiał się. Większość białych kobiet miała wąskie twarze, żadnych kości policzkowych i chorobliwą cerę. Eleanor była bardziej smagła, miała twarz szeroką i wyraźne kości policzkowe.
— Ja uważam, że jesteś ładna — rzekł Armor. — Naprawdę.
Lolla-Wossiky nie uwierzył mu i Eleanor też nie, choć uśmiechnęła się, nim odeszła. Nigdy nie pomyślał, że jest ładna — to jasne. A po chwili Lolla-Wossiky zrozumiał dlaczego. Była ładna jak czerwona kobieta. I naturalnie Biali, którzy nigdy niczego nie widzieli normalnie, uważali, że jej ładność jest bardzo brzydka.
To znaczyło również, że Armor-of-God miał żonę, którą uważał za brzydką. Ale nie krzyczał na nią ani jej nie bił jak Czerwony brzydką squaw. To dobrze, uznał Lolla-Wossiky.
— Wy bardzo szczęśliwi — stwierdził.
— To dlatego, że jesteśmy chrześcijanami — odparł Armor-of-God. — Ty też byłbyś szczęśliwy, gdybyś został chrześcijaninem.
— Nigdy nie być szczęśliwy — oświadczył Lolla-Wossiky. Chciał dodać „dopóki znów nie usłyszę zielonej ciszy, póki nie zamilknie czarny szum”. Ale nie warto mówić o tym białym ludziom. Oni nie mają pojęcia, że połowa rzeczy, które dzieją się na świecie, jest dla nich zwyczajnie niewidzialna.
— Owszem, będziesz — rzekł z mocą Thrower. Wkroczył do pokoju pełen energii i gotów do skutku nawracać tego poganina.
— Kiedy przyjmiesz Jezusa Chrystusa jako swego zbawcę, wtedy osiągniesz prawdziwe szczęście.
Tę obietnicę z pewnością warto rozważyć. To rozsądny powód, by mówić o Jezusie Chrystusie. Może ten Jezus Chrystus jest bestią snów Lolli-Wossiky. Może sprawi, że czarny szum zniknie i Lolla-Wossiky znów będzie szczęśliwy jak dawniej, zanim Biały Morderca Harrison rozbił świat czarnym hukiem swojej strzelby.
— Jezus Chrystus mnie obudzić? — zapytał Lolla-Wossiky.
— Pójdźcie za mną, powiedział, a uczynię was rybakami ludzi — odparł Thrower.
— On mnie obudzić? Uczynić szczęśliwy?
— Wieczna radość na łonie ojca w niebiesiech.
To wszystko nie miało sensu, ale Lolla-Wossiky postanowił mimo wszystko spróbować. Może to go rozbudzi i wtedy zrozumie, o czym opowiada Thrower. Wprawdzie Thrower sprawiał, że czarny szum rozbrzmiewał głośniej, ale mógł też znać na niego lekarstwo.
Tej nocy więc Lolla-Wossiky przespał się w lesie, rankiem wypił swoje cztery łyki whisky i zataczając się, powędrował do kościoła. Thrower był zły, widząc pijanego Lollę-Wossiky, zaś Armor-of-God znowu usiłował się dowiedzieć, skąd bierze trunek. Ponieważ dookoła zebrali się wszyscy, którzy pomagali wznosić kościół, Armor wygłosił przemowę pełną gróźb.
— Kiedy odkryję, kto poi tego Czerwonego, przysięgam, że spalę mu dom i wypędzę. Niech idzie mieszkać z Harrisonem nad Hio. Tutaj jesteśmy chrześcijańskim narodem. Nie mogę was powstrzymać przed umieszczaniem na domach tych heksów, rzucaniem uroków i zaklęć, ale na pewno zdołam was powstrzymać przed truciem ludu, który Pan nasz zechciał umieścić na tej ziemi. Czy to jasne?
Wszyscy Biali kiwali głowami i mruczeli: „tak”, „słusznie” i „ma rację”.
— Nikt tutaj nie dawać mi whisky — oznajmił Lolla-Wossiky.
— Może przyniósł ją ze sobą w kubku! — zawołał jakiś mężczyzna.
— A może ma w lesie gorzelnię! — krzyknął inny.
Wszyscy się śmiali.
— Więcej powagi — upomniał ich Thrower. — Ten poganin przyjmie dziś Jezusa Chrystusa. Obleje go woda chrztu świętego, jak kiedyś naszego zbawcę. Niech to będzie znakiem początku wielkiego misjonarskiego dzieła wśród czerwonych mieszkańców Ameryki.
Amen, wymruczeli ludzie.
Woda była zimna i to właściwie wszystko, co zapamiętał Lolla-Wossiky. I jeszcze to, że kiedy Thrower spryskał go tą wodą, czarny szum stał się głośniejszy. Jezus Chrystus nie przybył, nie był więc bestią snów. Lolla-Wossiky czuł się rozczarowany.
Za to wielebny Thrower wcale nie. To dziwne u białych ludzi. Jakby zupełnie nie zauważali, co dzieje się dookoła. Oto Thrower dokonał chrztu, który nie doprowadził do niczego dobrego, a przez cały dzień nadymał się, jakby właśnie w środku zimy przywołał bizona do głodującej wioski.
Armor-of-God był równie ślepy. W południe, kiedy Eleanor przyniosła na wzgórze obiad dla robotników, pozwolili Lolli-Wossiky jeść razem z nimi.
— Nie możemy przecież odepchnąć chrześcijanina, prawda? — powiedział któryś.
Ale żaden nie miał ochoty usiąść obok Lolli-Wossiky, pewnie dlatego, że zataczał się i cuchnął whisky. W rezultacie to Armor-of-God siadł z Czerwonym w pewnej odległości od reszty. Rozmawiali o tym i o owym.
Dopóki Lolla-Wossiky nie zapytał:
— Jezus Chrystus… on nie lubić heksy?
— Zgadza się. To On jest drogą, a całe te zaklinania i tak dalej to bluźnierstwo.
Lolla-Wossiky z powagą kiwnął głową.
— Malowany heks niedobry. Farba nigdy nie być żywa.
— Malowany czy rzeźbiony, na jedno wychodzi.
— Drewniany heks trochę silny. Drzewo kiedyś żywe.
— Dla mnie to bez znaczenia, malowany czy drewniany. Nie pozwalam na heksy w swoim domu. Żadnych czarów, przywołań, ochron czy zasłon, nic z tych rzeczy. Dobry chrześcijanin polega na modlitwie i to wystarczy. Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego.
Lolla-Wossiky wiedział wtedy, że Armor-of-God jest ślepy jak Thrower. Ponieważ Lolla-Wossiky w życiu nie widział domu silniej strzeżonego heksami niż dom Armora-of-God. Dlatego sam Armor wywarł na nim takie wrażenie: ponieważ miał dom naprawdę dobrze chroniony. Znał się na heksach, bo budował je z rzeczy żyjących. Układ żywych roślin wiszących na werandzie, w starannie ustawionych donicach nasiona, w których jeszcze tliło się życie, czosnek, plamy soku z owoców… A wszystko tak mocne, że nawet mając w sobie whisky dla osłabienia czarnego szumu, Lolla-Wossiky wyczuwał odpychanie i szarpanie ochron i zasłon.
A jednak Armor-of-God nie miał najmniejszego pojęcia, że w jego domu są jakiekolwiek heksy.
Читать дальше