Temeraire i Lien rozszczepiły się i cofnęły, warcząc i młócąc wściekle ogonami. Temeraire zerknął na Yongxinga, szykując się do ataku, i zamarł zaskoczony, z łapą uniesioną w powietrzu. Lien ryknęła i skoczyła na niego, lecz on wykonał unik, zamiast podjąć walkę, i wtedy smoczyca zobaczyła Yongxinga.
Przez chwilę stała jak posąg: tylko wąsy jej krezy poruszały się lekko na wietrze, a po jej łapach spływały strużki czerwono-czarnej krwi. Potem podeszła wolno do ciała Yongxinga i trąciła je lekko pyskiem, jakby chciała się upewnić co do tego, co i tak musiała już wiedzieć.
Ciało było nieruchome, nawet nie drgnęło spazmatycznie, co Laurence czasem widział u niespodziewanie zabitych ludzi. Yongxing leżał wyciągnięty; zaskoczenie zniknęło wraz ze zwiotczeniem mięśni i teraz jego twarz była spokojna i opanowana, jedna dłoń była odrzucona na bok i lekko rozchylona, druga spoczywała na piersi, a klejnoty z jego szaty wciąż połyskiwały w blasku pochodni. Nikt inny nie podszedł bliżej; nieliczni służący i strażnicy, którzy pozostali na dziedzińcu, skulili się na jego skraju, a wszystkie smoki milczały.
Lien nie krzyknęła, jak się obawiał Laurence, nawet nie wydobyła z siebie głosu. Nie zaatakowała też Temeraire’a. Ostrożnie odgarnęła z szat Yongxinga mniejsze drewniane drzazgi i postrzępione liście bambusa, a potem podniosła ciało i odleciała z nim w ciemność.
Laurence, uchylił się przed licznymi nieustępliwymi dłońmi, najpierw w jedną stronę, potem w drugą, lecz nie zdołał uciec ani przed nimi, ani przed ciężką żółtą szatą, sztywną od złota i zielonych nici, dodatkowo obciążoną szlachetnymi kamieniami udającymi oczy smoków wyhaftowanych na całej jej powierzchni. Poczuł dotkliwy ból pod ciężarem, mimo iż minął już tydzień od dnia, w którym odniósł ranę, a krawcy dalej uparcie wykręcali mu ramię, by dopasować rękaw.
— Nie jesteś jeszcze gotów? — zapytał z niepokojem Hammond, wsuwając głowę do pokoju.
Zganił krawców po chińsku, a Laurence zacisnął usta, kiedy jeden z nich z przejęcia ukłuł go igłą.
— Przecież nie jesteśmy spóźnieni. Oczekują nas o drugiej, prawda? — zapytał Laurence i nieopatrznie odwrócił się, żeby spojrzeć na zegar, co wywołało gwałtowne protesty z trzech różnych stron.
— Na audiencję u cesarza należy przybyć wiele godzin wcześniej, a my musimy być jeszcze bardziej pedantyczni niż inni — odparł Hammond i podwinął niebieską szatę, by usiąść na stołku. — Na pewno pamiętasz, co masz mówić i w jakiej kolejności?
Laurence ponownie pozwolił się przeegzaminować, dzięki czemu przynajmniej przestał myśleć o tym, jak mu jest niewygodnie. Wreszcie pozwolono mu odejść i tylko jeszcze jeden z krawców pobiegł za nim korytarzem i dokonał ostatnich poprawek w ramionach.
Szczere zeznanie młodego księcia Miankaia przesądziło sprawę. Okazało się, że Yongxing obiecał chłopcu, że dostanie Niebiańskiego, i zapytał go, czy chciałby zostać cesarzem, chociaż nie wyjaśnił, jak miałoby się to dokonać. Poplecznicy Yongxinga ci, którzy uważali, że należy zerwać kontakty z Zachodem, popadli w niełaskę, przez co książę Mianning zdominował dwór: w rezultacie nikt już nie sprzeciwiał się adopcji zaproponowanej przez Hammonda. Cesarz zaakceptował propozycję, co dla Chińczyków oznaczało, że zarządził natychmiastowe przeprowadzenie sprawy, więc teraz wszystko, co dawniej się ślimaczyło, przebiegło w zawrotnym tempie. Jeszcze nawet nie ustalono terminu, a już armia służących Mianninga rozbiegła się po jego pałacu, pakując ich dobytek do pudeł i skrzyń.
Cesarz przebywał w Pałacu Letnim w Ogrodzie Yuanmingyuan, oddalonym od Pekinu o pół dnia lotu, tak więc znaleźli się tam w mig. Ogromne granitowe dziedzińce Zakazanego Miasta zamieniły się w piekło za sprawą palącego letniego słońca, ale w Yuanmingyuan było całkiem znośnie dzięki obfitej roślinności i bardzo zadbanym jeziorom. Laurence wcale się nie dziwił, że cesarz wolał wygodniejszą rezydencję.
Tylko Staunton mógł towarzyszyć Laurence’owi i Hammondowi podczas samej ceremonii adopcji, ale Riley i Granby poprowadzili innych ludzi jako eskortę: oddział ten został powiększony o licznych strażników i mandarynów, których użyczył im książę Mianning, by zapewnić Laurence’owi odpowiednią świtę. Wszyscy opuścili rozbudowany kompleks, w którym ich zakwaterowano, i rozpoczęli marsz do sali audiencyjnej, gdzie mieli się spotkać z cesarzem. W ciągu godziny przecięli jakieś sześć strumieni i stawów, a przewodnicy regularnie ich zatrzymywali, by wskazać im szczególne atrakcje, więc Laurence zaczął się obawiać, że może rzeczywiście wyszli za późno. Jednak w końcu dotarli na miejsce i zatrzymali się na ogrodzonym murem dziedzińcu, gdzie mieli czekać na zaproszenie cesarza.
Czas płynął bardzo powoli: coraz bardziej spoceni, siedzieli na rozgrzanym i dusznym dziedzińcu. Poczęstowano ich lodami, a także licznymi gorącymi daniami, które Laurence czul się zobowiązany co najmniej spróbować; były tam też miski pełne mleka i herbaty, a także prezenty: duża perła na złotym łańcuchu, bardzo piękna, oraz zwoje z chińskimi dziełami literackimi, a dla Temeraire’a złocisto-srebrne pochwy na pazury, takie same, jakie czasem wkładała jego matka. Jedynie Temeraire nie przejął się upałem; niezwykle uradowany, od razu przymierzył pochwy i podziwiał, jak błyszczą w słońcu, podczas gdy pozostali pogrążali się w coraz większej apatii.
Wreszcie znowu pojawili się mandaryni i kłaniając się głęboko, poprowadzili Hammonda, Stauntona i Temeraire’a do środka. Wnętrze otwartej sali audiencyjnej ocieniały lekkie draperie, a zapach brzoskwiń unosił się nad misami z owocami. Nie było tam żadnych krzeseł, jedynie smocze łoże w głębi sali, na którym spoczywał ogromny Niebiański, oraz prosty, lecz lśniący palisandrowy tron, na którym zasiadał cesarz.
Był krępym mężczyzną, o szerokiej szczęce, zupełnie niepodobnym do szczupłego i dość wymizerowanego Mianninga, i miał nieduże wąsy wyrównane w kącikach ust, ani trochę nie siwe, mimo iż zbliżał się do pięćdziesiątki. Ubrany był we wspaniałą żółtą szatę, w odcieniu, który spotkali jedynie u straży przybocznej przed wejściem do pałacu, i wydawał się zupełnie nią nieskrępowany. Laurence pomyślał, że nawet król nie wyglądał tak niezobowiązująco w urzędowym stroju, kiedy widział go podczas tych paru wizyt.
Cesarz siedział ze zmarszczonym czołem, raczej zamyślony niż niezadowolony, i spojrzał na nich wyczekująco, gdy weszli. Mianning stał wśród dygnitarzy zebranych po obu stronach tronu i skinął nieznacznie głową. Laurence wziął głęboki oddech i przyklęknął ostrożnie na oba kolana, nasłuchując mandaryna, który syczącym szeptem wyznaczał czas pełnego ukłonu. Nie było to specjalnie niewygodne, jako że podłogę z wypolerowanego drewna przykryto wspaniale tkanymi dywanami. Pochylając się za każdym razem nad podłogą, widział kątem oka, że Hammond i Staunton robią dokładnie to samo.
Mimo wszystko było to niezgodne z jego naturą, więc Laurence ucieszył się, gdy mógł już wstać po oficjalnym ukłonie. Na szczęście cesarz nie wykonał żadnego protekcjonalnego gestu, tylko przestał marszczyć czoło: napięcie w sali wyraźnie opadło. Cesarz wstał i poprowadził Laurence’a do niedużego ołtarza ustawionego na wschodniej stronie sali. Laurence zapalił przygotowane kadzidła i wyrecytował formułę, której wcześniej uczył go mozolnie Hammond. Gdy skończył, z ulgą zobaczył, że dyplomata lekko skinął głową, co oznaczało, że nie popełnił żadnego błędu, a przynajmniej niewybaczalnego.
Читать дальше