W odpowiedzi Temeraire wydął pierś, a jego kreza dziwnie się wyciągnęła: jak nigdy wcześniej, wąskie rogi się wydłużyły rozciągając łączącą je błonę. Lien nawet nie drgnęła, tylko prychnęła niemal pogardliwie, podnosząc bladą jak pergamin krezę. Podeszła do niego, a naczynia krwionośne w jej oczach upiornie nabrzmiały.
Wszyscy natychmiast zaczęli uciekać z dziedzińca. Bębny, dzwony i instrumenty strunowe przeraźliwie brzęczały, gdy aktorzy ewakuowali się ze sceny, taszcząc dobytek. Widzowie zadarli szaty i umykali w popłochu, niezbyt dostojnie, choć bardzo szybko.
— Temeraire, nie! — zawołał Laurence, który zbyt późno zrozumiał zamiary smoka. Każda opowieść o walczących w pojedynku smokach kończyła się śmiercią któregoś z nich, a biała smoczyca była bez wątpienia starsza i większa. — John, wyciągnij mi to cholerstwo — zwrócił się Laurence do Granby’ego, próbując jednocześnie odwiązać chustę zdrową ręką.
— Blythe, Martin, przytrzymajcie go za ramiona — rozkazał Granby, po czym chwycił za rękojeść noża i pociągnął: ostrze zazgrzytało o kość i chlusnęła krew, lecz tylko na moment, bo zaraz zatamowano ranę chustami i obwiązano ją mocno.
Temeraire i Lien stali naprzeciwko siebie, lekko się przesuwając. Nie mieli zbyt dużo miejsca, jako że scena wypełniała w dużej części plac, a jego brzegi ograniczały rzędy pustych krzeseł. Smoki nie spuszczały z siebie wzroku.
— Nie ma sensu się wtrącać — powiedział cicho Granby, chwytając Laurence’a i pomagając mu wstać. — Skoro już zaczęły pojedynek, to prędzej zginiesz niż je rozdzielisz czy choćby odwrócisz ich uwagę.
— Dobrze — odparł Laurence, odtrącając dłonie towarzyszy. Stał pewnie na nogach, choć czuł ucisk w żołądku. Wierzył, że potrafi zapanować nad bólem. — Odsuńcie się — rozkazał załodze. — Granby, weź kilku ludzi i przynieście z rezydencji broń, na wypadek gdyby Yongxing nasłał na niego strażników.
Granby, Martin i Riggs ruszyli biegiem, a pozostali przeszli pospiesznie przez krzesła i oddalili się od pola walki. Na placu pozostało tylko kilku ciekawskich gapiów, których odwaga wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem, oraz najbardziej zainteresowani: Qian, obserwująca pojedynek z niepokojem i dezaprobatą, oraz stojąca za nią Mei, która początkowo wycofała się razem z innymi, a potem podpełzła bliżej.
Książę Mianning także pozostał na placu, choć trzymał się w rozsądnej odległości: mimo to Chuan był wyraźnie niespokojny. Mianning uspokajająco położył dłoń na jego boku i powiedział coś do swoich strażników: ci chwycili młodego księcia Miankaia i zaprowadzili go w bezpieczne miejsce pomimo jego głośnych protestów. Yongxing obserwował całą scenę i kiwnął głową z aprobatą do Mianninga, nie ruszając się z miejsca.
Biały smok niespodziewanie syknął i zaatakował: Laurence drgnął, lecz Temeraire błyskawicznie odchylił się do tyłu, tak że czerwone pazury minęły jego gardło zaledwie o kilka cali. Stojący na silnych tylnych łapach Temeraire odbił się i skoczył, wyciągając pazury, i Lien musiała się cofnąć. Niezdarnie odskoczyła, tracąc równowagę. Rozłożyła nieco skrzydła, by nie upaść, a gdy Temeraire zaatakował ponownie, wzbiła się w powietrze. Temeraire natychmiast poszedł w jej ślady.
Laurence bezceremonialnie wyrwał Hammondowi z ręki lornetkę, by śledzić walkę. Biała smoczyca była większa i miała bardziej rozłożyste skrzydła, więc szybko wyprzedziła Temeraire’a i zatoczyła z wdziękiem szerokie koło, nie ukrywając morderczych zamiarów: zamierzała spaść na przeciwnika z góry. Lecz Temeraire już nie był taki rozwścieczony, zauważył, że Lien jest w korzystnym położeniu, i postanowił wykorzystać swoje doświadczenie; zamiast ją gonić, skręcił w bok i wycofał się w ciemność, poza krąg światła latarni.
— Świetnie — powiedział Laurence.
Lien zawisła niepewnie w powietrzu, obracając głowę na wszystkie strony i spoglądając w ciemność swoimi dziwnymi czerwonymi oczami. Temeraire runął na nią z góry, rycząc, lecz ona wykonała unik z zadziwiającą zwinnością: w przeciwieństwie do większości smoków zaatakowanych z góry, zawahała się tylko przez chwilę, a podczas uniku zdołała chlasnąć Temeraire’a. Na jego czarnej skórze pojawiły się trzy krwawe ślady, a krople gęstej krwi opadły na dziedziniec, połyskując w blasku latarni. Mei jęknęła i podpełzła bliżej. Qian odwróciła się ku niej i syknęła, więc Mei potulnie się skuliła i owinęła wokół kępy drzew.
Lien dobrze wykorzystywała to, że jest szybsza: doskakiwała do Temeraire’a i odlatywała od niego, tak żeby tracił siły, kiedy bez powodzenia usiłował ją uderzyć. Lecz Temeraire stał się bardziej przebiegły i nie atakował z taką szybkością, do jakiej był zdolny. A przynajmniej Laurence miał nadzieję, że tak właśnie jest i że zraniony smok nie czuje zbytniego bólu. Lien zdecydowała się podlecieć bliżej: Temeraire błyskawicznie śmignął przednimi łapami i wbił pazury w jej brzuch i pierś. Smoczyca zawyła z bólu i odleciała, machając skrzydłami.
Krzesło Yongxinga runęło na kamienne płyty, gdy książę zerwał się na nogi, nie próbując już dłużej udawać spokoju. Obserwował pojedynek, zacisnąwszy dłonie w pięści. Rany nie były głębokie, lecz smoczyca wydawała się wstrząśnięta, zawodziła i w locie oblizywała rozcięcia. Bez wątpienia żaden z pałacowych smoków nie miał blizn; dopiero teraz Laurence uświadomił sobie, że najprawdopodobniej nigdy nie brały udziału w prawdziwej bitwie.
Temeraire wisiał przez chwilę w powietrzu, lecz kiedy Lien nie zaatakowała go ponownie, wykorzystał sytuację i pomknął w dół ku Yongxingowi, który przecież był jego prawdziwym celem. Lien podniosła gwałtownie łeb. Wrzasnęła i runęła za nim, najszybciej jak potrafiła, zapominając o ranie. Dogoniła Temeraire’a tuż nad ziemią i opadła na niego całym ciałem, wybijając go z kursu.
Splątane smoki potoczyły się po ziemi niczym jedna sycząca bestia o wielu wymachujących wściekle łapach. Żaden nie zważał już na rany i zadrapania, żaden nie mógł nabrać dość powietrza, by zaatakować przeciwnika boskim wiatrem. Ich młócące ogony zmiażdżyły drzewa w donicach i zmiotły kępę bambusów. Laurence chwycił Hammonda i pociągnął go do przodu, gdy puste bambusowe pnie opadły z głuchym hukiem na krzesła.
Laurence niezgrabnie uniósł się na zdrowym ramieniu i wydostał spod gałęzi, otrzepując liście z włosów i kołnierza surduta. W bitewnym szale smoki przewróciły częściowo jedną z kolumn sceny. Cała okazała konstrukcja zaczęła się przechylać ku ziemi, powoli, niemal majestatycznie. Katastrofa wydawała się nieunikniona, ale Mianning nie uciekł: podszedł do Laurence’a i podał mu rękę, pomagając wstać, być może nie zdawał sobie w pełni sprawy z niebezpieczeństwa. Chuan też nic nie zauważył, bo starał się utrzymywać pozycję między Mianningiem a walczącymi smokami.
Laurence z najwyższym trudem wyskoczył w górę i powalił księcia na ziemię, gdyż cała barwna konstrukcja właśnie runęła na kamienny dziedziniec, roztrzaskując się na długie na stopę drzazgi. Laurence przylgnął do Mianninga i osłonił jego kark zdrowym ramieniem. Ostre drzazgi ugodziły go boleśnie nawet przez gruby materiał surduta; inna wbiła mu się w udo, osłonięte tylko spodniami, a jeszcze jedna, ostra jak brzytwa, przecięła mu w locie skroń.
Gdy lawina ustała, Laurence wyprostował się, ocierając z krwi twarz, i zobaczył z ogromnym zdumieniem, że Yongxing osuwa się na ziemię: w jego oku tkwiła ogromna drzazga.
Читать дальше