— I okrucieństwo wobec zwierząt — wymruczała Magrat. — Całe to gadanie o oku psa i uchu żaby. Nikt nie używa takich rzeczy.
Babcia Weatherwax i Niania Ogg starannie unikały swojego wzroku.
— Zaduszone — rzekła z goryczą Niania.
— Czarownice nie są takie — ciągnęła Magrat. — Żyjemy w harmonii z wielkimi cyklami natury, nikomu nie robimy krzywdy. I wstrętne jest twierdzić inaczej. Powinnyśmy wypełnić im kości roztopionym ołowiem.
Obie koleżanki spojrzały na nią z pełnym zdumienia podziwem. Zarumieniła się, ale nie na zielono, i spuściła głowę.
— Mateczka Whemper przygotowała przepis — wyznała. — To całkiem proste. Trzeba wziąć trochę ołowiu…
— To chyba nie byłoby właściwe — stwierdziła Babcia po krótkiej walce z myślami. — Ludzie źle by o nas myśleli.
— Ale niedługo — westchnęła z żalem Niania.
— Nie. Nie możemy robić takich rzeczy — oświadczyła Babcia, tym razem nieco bardziej stanowczo. — Nigdy nie daliby nam spokoju.
— Może po prostu zmienić słowa? — zaproponowała Magrat. — Kiedy wrócą na scenę, rzucimy na nich Wpływ. Zapomną, co mieli mówić, a my im damy nowe słowa.
— A ty pewnie jesteś ekspertem w teatralnych słowach? — spytała sarkastycznie Babcia. — Muszą być odpowiedniego rodzaju, inaczej ludzie zaczną coś podejrzewać.
— To nie powinno być zbyt trudne — rzuciła lekceważąco Niania. — Idzie tak: tralala tralala trala. Babcia zastanowiła się głęboko.
— Mam wrażenie, że to nie wystarczy — uznała. — Niektóre przemowy były bardzo dobre. Prawie niczego nie zrozumiałam.
— Naprawdę, to żadna sztuka — upierała się Niania. — Zresztą co drugi i tak zapomina, co ma mówić. Łatwo pójdzie.
— Możemy włożyć im słowa do ust? — spytała Magrat. Niania Ogg kiwnęła głową.
— Nie wiem, jak z nowymi słowami — wyjaśniła. — Ale możemy sprawić, żeby zapomnieli stare.
Obie spojrzały pytająco na Babcię Weatherwax. Wzruszyła ramionami.
— Myślę, że warto spróbować — ustąpiła.
— Czarownice jeszcze nie narodzone podziękują nam za to! — zawołała Magrat z uczuciem.
— Niech będzie…
— Nareszcie! Gdzie wy się włóczycie? Szukamy was wszędzie! Czarownice obejrzały się; rozzłoszczony krasnolud próbował patrzeć na nie z góry.
— Nas? — zdumiała się Magrat. — Przecież nie jesteśmy…
— Owszem, jesteście. Nie pamiętacie? Wstawiliśmy to w zeszłym tygodniu. Akt drugi, w głębi sceny, wokół kociołka. Niczego nie musicie mówić. Jesteście symbolem sił okultystycznych w działaniu. Bądźcie tak złośliwi, jak tylko potraficie. No chodźcie. Grzeczne chłopaki. Na razie idzie wam świetnie.
Hwel klepnął Magrat w pośladek.
— Doskonałą zrobiłeś sobie cerę, Wilt — rzucił zachęcająco. — Tylko podłóż coś sobie, wciąż masz niewłaściwą sylwetkę. Niezłe kurzajki, Billem. Muszę przyznać — dodał, cofając się o krok — że wyglądacie na najpaskudniejsze wiedźmy, jakie można spotkać na tym świecie. Dobra robota. Peruki też. A teraz biegiem. Kurtyna za minutę. Złamcie karki.
Lekko zabolała go ręka, gdy jeszcze raz klepnął Magrat w pośladek. I pobiegł krzyczeć na kogoś innego.
Żadna z czarownic nie śmiała się odezwać. Magrat i Niania Ogg instynktownie zwróciły wzrok ku Babci.
Pociągnęła nosem. Podniosła głowę. Rozejrzała się. Spojrzała na jasno oświetloną scenę za sobą. Złożyła dłonie z klaśnięciem, które odbiło się echem w całym zaniku, a potem zatarła je.
— Korzystne — stwierdziła posępnie. — Chodźcie, zrobimy im przedstawienie.
Rozgniewana Niania popatrzyła w kierunku, gdzie zniknął Hwel.
— Sam sobie złam kark — burknęła.
* * *
Hwel stanął za kulisą i dał znak dla kurtyny. I dla gromu. Nie nastąpił.
— Grom! — syknął tak, że usłyszała go połowa widowni. — Co jest?
Głos zza najbliższej kolumny zajęczał:
— Ja wziąłem i skrzywiłem grom, Hwel. Teraz robi tylko dzyń-dzyń.
Hwel przez moment stał nieruchomo i liczył w pamięci. Trupa obserwowała go jak porażona — niestety, nie gromem. W końcu wyciągnął pięść w stronę nieba.
— Chciałem burzy — powiedział. — Zwykłej burzy. Nawet nie specjalnie potężnej. Jakiejkolwiek. A teraz postaram się wyrażać całkiem jasno! Mam DOSYĆ! Żądam gromu! NATYCHMIAST!
Wstęga błyskawicy, jaka mu odpowiedziała, zmieniła pogrążony w cieniu zamek w oślepiającą biel i bezdenną czerń. Po niej, jak na wezwanie, zahuczał grom.
Był to najgłośniejszy huk, jaki Hwel w życiu słyszał. Zdawało się, że rodzi mu się w głowie i rozprzestrzenia na świat. Trwał i trwał, wstrząsając każdym kamieniem murów. Uniosła się chmura kurzu. Daleka wieżyczka odłamała się z baletową powolnością i wirując runęła w żarłoczną głębię wąwozu.
Kiedy grzmot ustał, pozostała cisza hucząca w uszach niczym dzwon.
Hwel spojrzał na niebo. Wielkie czarne chmury sunęły nad zamkiem, przesłaniając gwiazdy.
Burza wróciła.
Wieki spędziła ucząc się swojej sztuki. Przez lata czaiła się w odległych dolinach. Godzinami ćwiczyła przed czołem lodowca. Studiowała wielkie burze przeszłości. Doprowadziła swój kunszt do perfekcji. A teraz, wobec — jak widziała — przychylnej publiczności, postanowiła wtargnąć w świat sławy jak… hm… jak huragan.
Hwel uśmiechnął się. Może jednak bogowie go wysłuchali. Pożałował, że nie poprosił o dobrą maszynę do wiatru.
Machnął gorączkowo na Tomjona.
— Działaj!
Chłopiec kiwnął głową i rozpoczął swą wielką przemowę.
— Teraz dzierżymy władzę absolutną…
Za nim na scenie czarownice pochyliły się nad kotłem.
— Jest z blachy — syknęła Niania. — I pełen jakiegoś paskudztwa.
— A ogień to czerwony papier — szepnęła Magrat. — Stamtąd wyglądał jak prawdziwy, a to tylko papier! Patrzcie, można go dotknąć…
— Nie szkodzi — uspokoiła ją Babcia. — Udawajcie zajęte i czekajcie, póki nie powiem.
Kiedy Zły Król i Dobry Książę zaczęli dialog, który miał doprowadzić do porywającej Sceny Pojedynku, obaj coraz wyraźniej sobie uświadamiali, że za nimi dzieje się coś dziwnego. Słyszeli chichoty z widowni. A po całkiem nie na miejscu wybuchu głośnego śmiechu Tomjon zaryzykował dyskretne spojrzenie.
Jedna z czarownic rozbierała ogień na kawałki. Druga usiłowała wyczyścić kociołek. Trzecia siedziała z rękami założonymi na piersi i wpatrywała się w niego posępnie.
— Sama ziemia krzyczy przeciwko tyranii… — powiedział Wimsloe, dostrzegł wyraz twarzy Tomjona i podążył wzrokiem za jego spojrzeniem. Umilkł.
— I wzywa mnie do zemsty — podpowiedział Tomjon.
— A… Ale… — szepnął Wimsloe i próbował dyskretnie skinąć sztyletem.
— Wolałabym umrzeć, niż trzymać w domu taki kociołek — oświadczyła Niania Ogg szeptem tak donośnym, że usłyszano go na całym dziedzińcu. — Dwa dni roboty z drapakiem i wiadrem piasku.
— I wzywa mnie do zemsty! — syknął Tomjon. Kątem oka zobaczył za kulisą Hwela, znieruchomiałego w pozie obłąkanej furii.
— Jak robią, żeby migotał? — zdziwiła się Magrat.
— Uspokójcie się obie — upomniała je Babcia. — Przeszkadzacie. — Uniosła kapelusz i skinęła w stronę Wimsloe’a. — Dalej, młody człowieku. Nie zwracaj na nas uwagi.
— Co? — bąknął Wimsloe.
— Aha… I wzywa cię do zemsty, tak? — rzekł zrozpaczony Tomjon. — I nieba proszą kary, jak przypuszczam.
Читать дальше