Wimsloe szturchnął Tomjona, który rozciągnął wargi w uśmiechu.
— Zechciałabyś zjeść z nami obiad, sta… dobra ko… panienko? — zapytał. — Niestety, mamy tylko soloną wieprzowinę.
— Mięso fatalnie wpływa na system trawienny — oznajmiła Magrat. — Gdybyście mogli obejrzeć wnętrze swoich jelit, bylibyście przerażeni.
— Ja na pewno — mruknął Hwel.
— Czy wiecie, że dorosły mężczyzna przez cały czas nosi w układzie pokarmowym do pięciu funtów nie strawionego mięsa? — spytała Magrat, której wykłady o żywieniu całe rodziny zmuszały do ukrywania się w piwnicach, póki nie odeszła. — Podczas gdy nasiona sosnowych szyszek i pestki słonecznika…
— Nie ma tu przypadkiem jakiejś rzeki, przez którą moglibyśmy ci pomóc się przedostać? — przerwał rozpaczliwie Tomjon.
— Nie żartuj. Jestem ubogą zbieraczką chrustu, laboga. Tu i tam podniosę jakąś gałązkę albo skieruję zagubionych wędrowców na drogę do Lancre.
— Aha — szepnął Hwel. — Właśnie myślałem, że do tego dojdziemy.
— Na rozstajach skręcicie w lewo, a potem w prawo przy wielkim pękniętym głazie. Nie możecie go przeoczyć.
— Świetnie. Nie będziemy cię zatrzymywać. Na pewno masz dużo chrustu do zebrania i w ogóle.
Gwizdnął i popędził muły, które poczłapały wolno.
Godzinę później wjechali w teren usiany głazami wielkości domu. Hwel odłożył lejce i założył ręce na piersi. Tomjon popatrzył na niego zdziwiony.
— Co ty właściwie robisz? — zapytał.
— Czekam — odparł ponuro krasnolud.
— Wkrótce będzie ciemno.
— To długo nie potrwa.
Niania Ogg poddała się w końcu i wyszła zza skały.
— Solona wieprzowina, jasne? — oznajmił surowo Hwel. — Bierzesz albo do widzenia. A teraz mów: którędy do Lancre?
— Prosto, przy wąwozie w lewo, potem jedziecie szlakiem prowadzącym do mostu. Nie da się zabłądzić — odparła natychmiast Niania.
Hwel chwycił lejce.
— Zapomniałaś o laboga.
— Do licha. Przepraszam. Laboga.
— I jesteś ubogą zbieraczką chrustu, jak przypuszczam?
— Trafiłeś, chłopcze. — Niania uśmiechnęła się promiennie. — Szczerze mówiąc, właśnie miałam zacząć. Tomjon szturchnął krasnoluda.
— Zapomniałeś o rzece — szepnął. Hwel spojrzał gniewnie.
— A tak — zgodził się. — Możesz tu zaczekać, a my poszukamy jakiejś rzeki.
— Żeby ci pomóc przejść — dodał Tomjon.
Niania Ogg obdarzyła go uśmiechem.
— Mamy doskonały most. Ale nie odmówię podwiezienia. Przesuńcie się.
Ku irytacji Hwela, podciągnęła spódnicę i wdrapała się na kozioł między niego i Tomjona. Potem wierciła się przez chwilę jak nóż do ostryg, aż zajęła połowę siedzenia.
— Wspomniałeś wieprzowinę. Musztardy pewno nie macie?
— Nie — mruknął krasnolud.
— Nie cierpię solonej wieprzowiny bez przypraw. Ale dajcie ją tu mimo wszystko.
Wimsloe bez słowa wręczył jej kosz z kolacją trupy. Niania uniosła pokrywę i zbadała zawartość.
— Ten ser jest już dość stary. Trzeba go szybko zjeść. A co jest w bukłaku?
— Piwo — odparł Tomjon ułamek sekundy przed Hwelem, który powiedział: — Woda.
— Słabe — uznała po chwili Niania.
Sięgnęła do fartucha po kapciuch z tytoniem.
— Ktoś ma ogień? — zapytała.
Kilku aktorów wyjęło wiązki zapałek. Niania kiwnęła głową i schowała kapciuch.
— Dobrze — stwierdziła. — A czy ktoś ma tytoń?
* * *
Pół godziny później wozy zadudniły na moście, minęły przygraniczne pola i lasy, stanowiące większą część królestwa.
— To jest to? — spytał Tomjon.
— No, nie wszystko — zapewniła Niania, która spodziewała się nieco większego entuzjazmu. — O wiele więcej leży za tamtymi górami. Ale to jest płaski kawałek.
— To ma być płaski?
— Stosunkowo płaski — zgodziła się Niania. — A powietrze jest znakomite. Tam stoi pałac, skąd roztacza się wspaniały widok na całą okolicę.
— To znaczy na lasy.
— Spodoba ci się tutaj.
— Kraj jest dość mały.
Niania zastanowiła się. Prawie całe życie spędziła w granicach Lancre i zawsze wydawało jej się w sam raz.
— Przytulny — powiedziała. — Wszędzie wygodnie.
— Wszędzie gdzie? Niania poddała się.
— Wszędzie blisko.
Hwel milczał. Powietrze było rzeczywiście znakomite, spływające z niepokonanych zboczy Ramtopów niczym kąpiel dla płuc, pachnące żywicą wysokich lasów. Przejechali przez bramę do czegoś, co tu, w górach, nazywano pewnie miastem. Kosmopolita, jakim stał się krasnolud, uznał jednak, że na równinach kwalifikowałoby się jako otwarty teren.
— Tam jest gospoda — zauważył z powątpiewaniem Tomjon. Hwel podążył wzrokiem za jego spojrzeniem.
— Tak — przyznał po chwili. — Chyba jest.
— Kiedy wystawimy sztukę?
— Nie wiem. Myślę, że poślemy kogoś do zamku z wiadomością, że już jesteśmy. — Hwel poskrobał się po brodzie. — Błazen mówił, że król, czy kto tam będzie, zechce przeczytać tekst.
Tomjon rozejrzał się dookoła. Miasteczko Lancre wyglądało na spokojne. Nie sprawiało wrażenia miejsca, z którego aktorów wypędza się o zmierzchu. Potrzebna mu była populacja.
— To stolica królestwa — poinformowała Niania Ogg. — Zauważcie pięknie zaprojektowane ulice…
— Ulice?
— Ulicę — poprawiła się Niania. — A także domy w dobrym stanie, o rzut kamieniem od rzeki…
— Rzut?
— Zrzut — ustąpiła Niania. — Zadbane wysypiska, popatrz, jak również rozległe…
— Madam, przyjechaliśmy dostarczyć miastu rozrywki, a nie je kupować.
Niania Ogg spojrzała z ukosa na Tomjona.
— Chciałam tylko, żebyście się przekonali, jak tu ładnie.
— Ta obywatelska duma przynosi pani zaszczyt — przyznał Hwel. — A teraz proszę zejść z wozu. Jestem pewien, że ma pani jeszcze trochę chrustu do zebrania. Laboga.
— Dziękuję za przekąskę. — Niania zeszła na ziemię.
— Za posiłki — poprawił Hwel. Tomjon trącił go dyskretnie.
— Powinieneś być grzeczniejszy. Nigdy nie wiadomo. — Zwrócił się do Niani. — Dziękujemy, dobra… O, zniknęła.
* * *
— Przyjechali wystawiać teatr — oznajmiła Niania. Ku jej irytacji, Babcia Weatherwax nie przerywała obierania fasoli.
— I co? Masz zamiar coś powiedzieć? Dowiadywałam się różnych rzeczy — przypomniała. — Zbierałam informacje. A nie siedziałam i nie robiłam zupy…
— Gulaszu…
— To rzeczywiście bardzo ważne — parsknęła Niania.
— Jaki to teatr?
— Nie mówili. Chyba coś dla księcia.
— A po co mu teatr?
— Też nie powiedzieli.
— To zapewne tylko podstęp, żeby dostać się do zaniku — stwierdziła z mądrą miną Babcia. — Bardzo sprytny pomysł. Widziałaś, co mają w wozach?
— Skrzynie, toboły i różne takie.
— Są pełne pancerzy i mieczy, możesz mi wierzyć. Niania Ogg była pełna wątpliwości.
— Jak dla mnie, to nie wyglądali na żołnierzy. Byli okropnie młodzi i pryszczaci.
— Sprytne. Przypuszczam, że w połowie sztuki król wyjawi swoje przeznaczenie tam, gdzie wszyscy będą go widzieć. Dobry plan.
— Jest jeszcze coś. — Niania zaczęła gryźć strączek fasoli. — Jemu nie bardzo się tu podobało.
— Na pewno się podobało. Ma to we krwi.
— Przyprowadziłam ich najładniejszą drogą. Nie zrobiła na nim wrażenia.
Babcia zawahała się.
Читать дальше