— Nie znoszę truskawek — oświadczyła Babcia i znowu spojrzała w kryształ.
W popękanej zielonej głębi, pachnącej dawnymi homarami, maleńki Tomjon ucałował rodziców, uścisnął ręce albo objął resztę członków trupy i wspiął się do pierwszego wozu.
Musiało zadziałać, powiedziała sobie. Inaczej przecież by nie przyjeżdżał. Ci pozostali to pewnie oddział jego zaufanych towarzyszy. Rozsądnie: ma przed sobą pięćset mil przez niespokojne ziemie. Wszystko może się zdarzyć.
Zbroje i miecze na pewno są w wozach.
Zauważyła u siebie iskierkę zwątpienia i natychmiast postarała sieją stłumić. To chyba jasne, że nie ma innego powodu, by tu jechał. Zaklęcie rzuciłyśmy dokładnie tak, jak należy. Wszystko było na miejscu. Z wyjątkiem składników. I większej części poezji. Pora też chyba nie była odpowiednia. A Gytha zabrała prawie wszystko do domu, dla kota, a to na pewno nie jest właściwe.
Ale on jest już w drodze. To, co nic nie mówi, nie kłamie.
— Nakryj kulę, kiedy skończysz, Esme — poprosiła Niania. — Zawsze się boję, że ktoś będzie mnie podglądał w kąpieli.
— Jest w drodze. — Babcia zarzuciła na kulę kawałek czarnego aksamitu. Satysfakcja w jej głosie była tak potężna, że wystarczyłaby do mielenia mąki.
— To długa droga — zauważyła Niania. — Wiele może się zdarzyć pomiędzy suknią a szafą. Może spotkać bandytów.
— Przypilnujemy go — zapewniła Babcia.
— Nie powinnyśmy. Jeśli ma być królem, musi sam walczyć — rzekła Magrat.
— Nie chcemy, żeby marnował siły — odparła z wyższością Niania. — Ma być sprawny i świeży, kiedy tu dotrze.
— A potem, mam nadzieję, pozwolimy mu toczyć walki po swojemu?
Babcia klasnęła w dłonie.
— Oczywiście — zapewniła. — Pod warunkiem że będzie wygrywał.
Spotkały się w domu Niani Ogg. Kiedy Babcia wyszła przed świtem, Magrat została jeszcze, oficjalnie żeby pomóc przy sprzątaniu.
— Co z niewtrącaniem się? — zapytała.
— O co ci chodzi?
— Dobrze wiesz, Nianiu.
— To nie jest prawdziwe wtrącanie się — odparła z zakłopotaniem starsza czarownica. — To tylko pomaganie sprawom toczyć się jak należy.
— Sama w to nie wierzysz.
Niania usiadła i zaczęła bawić się poduszką.
— Widzisz, całe to niewtrącanie się jest dobre w normalnej sytuacji — wyjaśniła. — Łatwo się nie wtrącać, kiedy się nie musi. A potem nagle trzeba się zatroszczyć o rodzinę. Nasz Jason stoczył kilka bójek z powodu tego, co ludzie opowiadali. Naszego Shawna wyrzucili z wojska. I myślę sobie, że kiedy posadzimy na tronie nowego króla, będzie nam coś niecoś winien. To chyba uczciwe.
— Ale w zeszłym tygodniu sama mówiłaś… — Magrat przerwała, zaskoczona tą demonstracją pragmatyzmu.
— Tydzień w magii to bardzo długo. Na przykład piętnaście lat. W każdym razie Esme jest zdecydowana, a ja nie mam ochoty jej przeszkadzać.
— Chcesz powiedzieć, że zasada niewtrącania się to coś w rodzaju złożenia ślubu, że nie będzie się pływać. I absolutnie nigdy nie łamiesz tej przysięgi, dopóki nie znajdziesz się w wodzie?
— Lepsze to niż utonąć — stwierdziła Niania Ogg.
Sięgnęła nad kominek i zdjęła glinianą fajkę, podobną do kotła ze smołą. Zapaliła ją kawałkiem drewna z paleniska. Greebo przyglądał jej się uważnie ze swej poduszki.
Magrat z roztargnieniem uniosła z kuli zasłonę i spojrzała w głąb.
— Myślę — rzekła — że nigdy nie zrozumiem czarownictwa. Już mam wrażenie, że mi się udało, i wtedy ono się zmienia.
— Jesteśmy tylko ludźmi. — Niania Ogg dmuchnęła błękitnym dymem do komina. — Wszyscy są tylko ludźmi.
— Mogę pożyczyć kryształ? — spytała nagle Magrat.
— Nie krępuj się. — Niania uśmiechnęła się. — Pokłóciłaś się z tym młodym człowiekiem?
— Naprawdę nie mam pojęcia, o czym mówisz.
— Nie widziałam go tu od tygodni.
— Och, książę posłał go, by… — Magrat urwała nagle, po czym podjęła: — Posłał go po to czy owo. Ale w ogóle mnie to nie obchodzi.
— To widzę. Weź kulę, oczywiście.
Magrat odetchnęła z ulgą, kiedy bez przeszkód wróciła do domu. Nocą i tak nikt nie bywał na wrzosowiskach, ale przez ostatnie kilka miesięcy sprawy układały się coraz gorzej. Poza ogólną podejrzliwością wobec czarownic, sporo ludzi w Lancre, kontaktujących się ze światem zewnętrznym, zaczynało sobie uświadamiać, że albo a) wydarzyło się więcej, niż dotąd słyszeli, albo b) coś się dzieje z czasem. Niełatwo było to wykazać [19] Z powodu systemu rejestracji czasu w rozmaitych państwach, królestwach i miastach. Jeśli bowiem na obszarze stu mil kwadratowych ten sam rok jest Rokiem Małego Nietoperza, Przewidywanej Małpy, Łownej Chmury, Krów Tłustych, Trzech Jasnych Ogierów i ma przynajmniej dziewięć numerów, określających czas, jaki upłynął od{W kalendarzu Teokracji Muntabu lata odlicza się w dół, nie wzwyż. Nikt nie wie dlaczego, ale nie jest chyba dobrym pomysłem zostać tam, żeby się przekonać.} kiedy rozmaici królowie, prorocy i niezwykłe zdarzenia byli koronowani, urodzili się lub nastąpiły, w dodatku każdy rok ma inną liczbę miesięcy, niektóre nie mają tygodni, a jedno z państw nie uznaje dnia jako dopuszczalnej miary czasu, można być pewnym tylko jednego: że dobry seks nigdy nie trwa dość długo{Z wyjątkiem szczepu Zabingo z Wielkiego Nefu, ma się rozumieć.}.
, ale kilku kupców, którzy pokonali górskie szlaki od zimy, wyglądało na starszych niż powinni. Co prawda spodziewano się zwykle w Ramtopach niewyjaśnionych zjawisk, a to ze względu na ich wysoki potencjał magiczny, ale znikające w ciągu jednej nocy parę lat to jednak przesada.
Zaryglowała drzwi, zamknęła okiennice i ostrożnie ułożyła zieloną szklaną kulę na kuchennym stole.
Skoncentrowała się…
* * *
Błazen drzemał pod namiotem na rzecznej barce, płynącej w górę Ankh ze stałą prędkością dwóch mil na godzinę. Nie była to porywająca metoda podróży, ale w końcu dostarczała człowieka na miejsce.
Zdawało się, że nic mu nie grozi, chociaż rzucał się i wiercił przez sen.
Magrat zastanowiła się, jak to jest, przez całe życie robić to, czego się nie lubi. To jak być martwym pomyślała, tylko gorzej, bo jest się żywym i trzeba to znosić.
Uważała Błazna za człowieka słabego, źle pokierowanego i bardzo potrzebującego mocnego kręgosłupa. Tęskniła za nim. Chciałaby, żeby już wrócił, żeby mogła nie chcieć więcej go oglądać.
* * *
Nastało długie, gorące lato.
Nie spieszyli się. Między Ankh-Morpork i Ramtopami leżał spory kawał kraju. Zabawa była — Hwel musiał to przyznać — całkiem dobra. A zabawa nie jest słowem, którego krasno-ludy zbyt często używają.
Jak sobie chcecie podobało się. Jak zawsze. Uczniowie przechodzili samych siebie. Zapominali kwestii, robili żarty. W Sto Lat cały trzeci akt Gretaliny i Melliasa odegrali w dekoracjach drugiego aktu Wojen Magów, ale nikt jakoś nie zauważył, że najwspanialsza scena miłosna w historii dzieje się na tle fali pływowej zalewającej kontynent. Było to możliwe, ponieważ Tomjon grał Gretalinę. Efekt był tak niepokojący, że Hwel kazał mu zmienić rolę w następnym teatrze, jeśli można tak nazwać wynajętą stodołę. Efekt zgrzytał jak zbroja płytowa razem z hełmem, gdyż rolę Gretaliny zagrał młody Wimsloe, nieco prostoduszny, ze skłonnością do jąkania się i piegami, które pewnie znikną z wiekiem.
Читать дальше