— Między innymi, Babciu. Jest tego o wiele więcej. Babcia Weatherwax westchnęła.
— Każdej wedle gustu, jak sądzę. Ale niech mnie rozerwie, jeśli pozwolę tej błyszczącej kuli z kamienia mówić mi, co mam robić.
— Jasne. Do licha z tym wszystkim — zgodziła się Niania. — Rzućmy na kogoś urok.
* * *
Błazen sunął ostrożnie przez ciemne korytarze. Nie miał ochoty ryzykować. Magrat dość obrazowo opowiedziała mu o zwykłym nastroju Greeba, pożyczył więc z zamkowego składu dziedzicznych kolczug parę rękawic i coś w rodzaju metalowego kaptura.
Dotarł do komnaty, ostrożnie odsunął rygiel, pchnął drzwi i odskoczył pod ścianę.
Korytarz pociemniał trochę, gdy bardziej intensywna ciemność w komnacie rozlała się i zmieszała z jaśniejszą ciemnością na zewnątrz. Poza tym nic. Liczba wypadających przez drzwi prychających, rozwścieczonych kuł morderczego futra wynosiła zero. Błazen odetchnął z ulgą i wśliznął się do wnętrza.
Greebo spadł mu na głowę.
Miał za sobą długi dzień. Pokój nie oferował takich radości życia, jakich Greebo nauczył się oczekiwać i wymagać. Jedyną ciekawostką, odkrytą przed południem, okazała się kolonia myszy. Całe ich generacje przegryzały się przez bezcenny gobelin przedstawiający historię Lancre. Dotarły już do króla Murune (709-745), którego spotkał tragiczny los [14] Ów los wiązał się z rozpalonym do czerwoności pogrzebaczem, wygódką, dziesięcioma funtami żywych węgorzy, trzymilowym pasem zamarzniętej rzeki, butelką wina, parą tulipanowych cebulek, licznymi trującymi kroplami do uszu, ostrygą i potężnym mężczyzną z miotem. Król Murune niełatwo zyskiwał przyjaciół.
, kiedy je spotkał także.
Greebo naostrzył sobie pazury o popiersie jedynego w Lancre panującego wampira, królowej Grimnir Palowniczki (1514-1553, 1553-1557, 1557-1562, 1562-1567 i 1568-1573). Dokonał porannych ablucji na portrecie nieznanego władcy, który zaczynał się już rozpuszczać. A teraz był znudzony i w dodatku zły.
Przejechał pazurami tam, gdzie powinny się znajdować uszy Błazna, ale nagrodą był jedynie metaliczny zgrzyt.
— Kto jest dobrym kiciuniem? — zapytał Błazen. — Mru mru mru mru mrr.
To zaintrygowało Greeba. Oprócz Niani Ogg nikt tak do niego nie mówił. Wszyscy inni nazywali go „Auuwynochastądwrednydraniu!” Pochylił się więc ostrożnie, zaciekawiony nowym zjawiskiem.
Z punktu widzenia Błazna, odwrócony koci pysk spłynął wolno z góry. Miał wyraz złowrogiego zaciekawienia.
— Kicia cię do domciu? — rzucił z nadzieją Błazen. — Kicia patsi: dźwiciunie są otwarte.
Greebo zacisnął chwyt. Znalazł przyjaciela.
Błazen bardzo ostrożnie wzruszył ramionami, odwrócił się i ruszył z powrotem. Przeszedł przez główny hol, na dziedziniec, obok wartowni i przez bramę, skinąwszy głową — delikatnie — strażnikom.
— Przeszedł tu jakiś człowiek z kotem na głowie — zauważył jeden z nich po minucie czy dwóch namysłu.
— Widziałeś, kto to był?
— Chyba Błazen.
Znowu zapadła cisza. Drugi strażnik poprawił halabardę.
— Paskudna robota — stwierdził. — Ale pewnie ktoś musi się tym zajmować.
* * *
— Nie będziemy rzucać żadnych uroków. To prawie nigdy nie wychodzi, kiedy nie wiedzą, że je rzuciłaś.
— Poślemy mu podobną do niego lalkę z powbijanymi szpilkami.
— Nie, Gytho.
— Musimy tylko zdobyć jego paznokcie — upierała się Niania.
— Nie.
— Albo jego włosy albo cokolwiek. Szpilki już mam.
— Nie!
— Rzucanie uroków i klątwy są moralnie naganne i fatalnie oddziaływają na karmę — oznajmiła Magrat.
— A ja i tak go przeklnę — postanowiła Niania. — Po cichutku. Mogła mnie tam śmierć spotkać w tym lochu.
— Nie będziemy go przeklinać. Zastąpimy go. Co zrobiłaś ze starym królem?
— Zostawiłam kamień na stole w kuchni. Nie mogłam już tego wytrzymać.
— Nie rozumiem dlaczego — zdziwiła się Magrat. — Był bardzo miły… jak na ducha.
— Do niego nic nie mam. Chodzi o innych.
— Innych?
— „Proszę cię, wynieś kamień z zamku, dobra mateczko, żebym mógł go nawiedzać”, mówił — wyjaśniła Niania Ogg. — „Piekielnie tu nudno, pani Ogg, wybaczcie wulgarne słowo”. I wyniosłam, oczywiście. Podejrzewam, że inni podsłuchiwali. Hej ho, pomyśleli, wszyscy na pokład, pora na krótkie wakacje. Nie mam nic przeciwko duchom, zwłaszcza duchom z królewskiej krwi — zastrzegła lojalnie. — Ale mój domek to nie dla nich miejsce. Rozumiecie, w pralni jakaś kobieta w rydwanie wrzeszczy jak najęta. I co? W spiżarni para małych dzieciaków. I ludzie bez głów w całym domu. Ktoś jęczy pod zlewem, a jeszcze taki mały włochaty wędruje dookoła i wygląda na zagubionego. Tak być nie powinno.
— Najważniejsze, że nie ma go tutaj — stwierdziła Babcia. — Nie chcemy tu żadnych mężczyzn.
— To duch, nie mężczyzna — zauważyła Magrat.
— Nie musimy wchodzić w szczegóły — odparła lodowato Babcia.
— Ale nie możesz starego króla posadzić z powrotem na tronie. Duchy nie mogą rządzić. Nie mógłby przecież nosić korony. Przeleciałaby przez niego.
— Zastąpimy księcia królewskim synem. To właściwa sukcesja.
— Och, przecież już o tym mówiłyśmy — rzuciła lekceważąco Niania. — Za jakieś piętnaście lat, może… Ale…
— Dzisiaj — rzekła Babcia.
— Dziecko na tronie? Nie przetrwa nawet piętnastu minut.
— Nie dziecko. Dorosły mężczyzna. Pamiętasz Aliss Demurrage?
Przez chwilę trwała cisza. Potem Niania Ogg usiadła ciężko.
— Niech mnie piekło… — szepnęła. — Nie chcesz chyba tego próbować?
— Właśnie taki mam zamiar.
— Niech mnie piekło — powtórzyła cicho Niania. — Zastanowiłaś się?
— Tak.
— Posłuchaj, Esme. Wiesz sama, że Czarna Aliss była jedną z najlepszych. Znaczy się, ty też jesteś świetna w tym, no, w głowo-logii, w myśleniu i w ogóle. Ale Czarna Aliss, wiesz, ona zwyczajnie brała i robiła swoje.
— Chcesz powiedzieć, że nie potrafię, tak?
— Przepraszam bardzo — wtrąciła Magrat.
— Nie. Nie. Oczywiście, że nie. — Niania nie zwróciła na nią uwagi.
— I dobrze.
— Tylko… ona była, no wiesz, najczciwniejszą z czarownic, jak mówił król.
— Najczcigodniejszą — poprawiła Babcia, która sprawdziła to słowo. — Nie najczciwniejszą.
— Przepraszam! — powtórzyła Magrat, tym razem głośniej. — Kto to była Czarna Aliss? I — dodała szybko — żadnych znaczących spojrzeń i gadania tak, żebym nie zrozumiała. W tym sabacie uczestniczą trzy czarownice. Pamiętajcie o tym.
— Żyła długo przed tobą — wyjaśniła Niania Ogg. — Właściwie nawet przede mną. Mieszkała pod Skundem. Bardzo potężna czarownica.
— Jeśli wierzyć plotkom — dodała Babcia Weatherwax.
— Kiedyś zmieniła dynię w królewską karocę — oświadczyła Niania.
— Na pokaz. Komu to pomoże, jeśli zjawi się na balu pachnąc jak ciasto z dyni? A ta sprawa ze szklanym pantofelkiem… niebezpieczna moim zdaniem.
— Ale największe jej dokonanie — ciągnęła Niania, nie zważając na słowa Babci — to uśpienie całego pałacu na pełne sto lat, dopóki… — Zawahała się. — Nie mogę sobie przypomnieć. Chodziło o krzewy róż, a może coś z kołowrotkiem? Zdaje się, że jakaś księżniczka miała ukłuć… Nie, to książę. Właśnie.
— Ukłuć księcia? — zaniepokoiła się Magrat.
Читать дальше