Znad drzew dobiegła zduszona klątwa na wszystkich krasnoludzich mechaników.
Większość czarownic woli mieszkać w samotnych domkach z tradycyjnie zakręconymi kominami i strzechą porośniętą mchem. Babcia Weatherwax uznawała to za właściwe; po co być czarownicą, jeśli ludzie o tym nie wiedzą?
Niania Ogg nie dbała, co ludzie wiedzą, a jeszcze mniej o to, co myślą. Mieszkała w nowym, pełnym bibelotów domku pośrodku Lancre, w samym sercu swojego osobistego imperium. Córki i synowe kolejno przychodziły gotować jej i sprzątać. Każdą płaską powierzchnię zastawiały ozdoby przywiezione przez podróżujących w dalekie krainy członków rodziny. Synowie i wnukowie pilnowali, żeby nie brakło jej drewna, żeby dach nie przeciekał i piec nie dymił; nigdy nie brakło butelek w kredensie ani tytoniu w kap-ciuchu obok fotela na biegunach. Nad kominkiem wisiała deska z wypalonym napisem „Mama”. Żaden tyran w historii świata nie zdobył władzy tak absolutnej.
Niania Ogg miała również kota, wielkiego, ślepego na jedno oko kocura imieniem Greebo. Spędzał on czas na spaniu, jedzeniu i płodzeniu największego kazirodczego kociego szczepu. Kiedy usłyszał, jak miotła Babci ląduje ciężko na podwórzu, otworzył oko niby żółte okno do piekła. Z typowym dla swego gatunku instynktem rozpoznał w Babci nieuleczalnego wroga kotów i dyskretnie przemieścił się pod fotel.
Magrat siedziała już sztywno przy kominku.
Jedna z nienaruszalnych zasad magii stwierdza, że praktykujący ją nie mogą zmienić własnego wyglądu na czas dłuższy. Ich ciała nabywają rodzaju morficznej inercji i stopniowo powracają do oryginalnego kształtu. Magrat jednak próbowała. Co rano jej włosy były długie, gęste i blond, ale pod wieczór zawsze zmieniały się w normalne smętne loki. Aby odrobinę poprawić efekt, wplotła w nie fiołki i pierwiosnki. Rezultat różnił się nieco od oczekiwań: wyglądała, jakby doniczka spadła jej na głowę.
— Dobry wieczór — odezwała się Babcia.
— Dobry cię przywiódł księżyc. Ku radości — odpowiedziała Magrat. — Niech gwiazda świeci…
— Jesteś! — zawołała Niania Ogg. Magrat skrzywiła się.
Babcia usiadła i zaczęła wyjmować szpilki, mocujące wysoki kapelusz do koka. Wreszcie dotarło do niej, jak wygląda Magrat.
— Magrat!
Młoda czarownica podskoczyła i ułożyła kościste dłonie na przedzie sukni.
— T… tak? — wyjąkała.
— Co masz na kolanach?
— To mój familiar.
— A co się stało z ropuchą, którą miałaś ostatnio?
— Poszła sobie — mruknęła Magrat. — Zresztą i tak się nie nadawała.
Babcia westchnęła. Magrat już od jakiegoś czasu prowadziła desperackie poszukiwania odpowiedniego familiara. Ale mimo miłości i troski, jaką je otaczała, wszystkie miały jakąś straszliwą skazę, na przykład skłonność do gryzienia, bycia rozdeptywanym, czy też — w przypadkach ekstremalnych — do metamorfozy.
— To już piętnasty w tym roku — zauważyła Babcia. — Nie licząc konia. Co to jest?
— Kamień — zachichotała Niania Ogg.
— Przynajmniej wytrzyma dłużej.
Kamień wysunął głowę i spojrzał na Babcię z lekkim rozbawieniem.
— To żółw — wyjaśniła Magrat. — Kupiłam go na targu w Owczej Wólce. Jest bardzo stary i zna wiele tajemnic. Tak mówił sprzedawca.
— Znam tego człowieka — rzekła Babcia. — Sprzedaje złote rybki, które rdzewieją na drugi czy trzeci dzień.
— W każdym razie nazwę go Chyżostopy — oznajmiła wyzywająco Magrat. — Mogę, jeśli zechcę.
— Tak, tak. Oczywiście. Jestem pewna — uspokoiła ją Babcia. — A w ogóle co słychać, siostry? Minęły już dwa miesiące od ostatniego spotkania.
— Powinno się odbywać przy każdym nowiu księżyca — przypomniała Magrat. — Regularnie.
— Mieliśmy wesele najmłodszej naszej Grame — wyjaśniła Niania Ogg. — Nie mogłam nie pójść.
— A ja całą noc siedziałam przy chorej kozie — oświadczyła z godnością Babcia Weatherwax.
— No tak… — Magrat była pełna wątpliwości. Sięgnęła do torby. — Jeśli mamy zaczynać, zapalmy świece.
Starsze czarownice wymieniły zrezygnowane spojrzenia.
— Mam śliczną nową lampę. Tracie mi przysłał — oznajmiła niewinnie Niania Ogg. — I chciałam dołożyć trochę do ognia.
— Doskonale widzę po ciemku, Magrat — rzekła surowo Babcia. — A ty znowu czytałaś te ciężkie książki. Granity.
— Grimoire’y…
— A ja nie pozwolę, żebyś znowu rysowała po podłodze — ostrzegła Niania Ogg. — Dreen męczyła się przez parę dni, żeby zmyć te, jak im tam, z poprzedniego razu…
— Runy — wyjaśniła Magrat. W jej oczach pojawiło się błaganie. — Chociaż jedną świecę?
— No dobrze — ustąpiła Niania Ogg. — Jeśli masz się od tego poczuć lepiej… Ale tylko jedną. I to porządną, białą. Żadnych wymysłów.
Magrat westchnęła. Chyba niepotrzebnie przyniosła swoją torbę.
— Powinnyśmy sprowadzić jeszcze kilka osób — powiedziała. — Trzy to za mało na przyzwoity sabat.
— Nie wiedziałam, że dalej jesteśmy sabatem. Nikt mi nie powiedział, że to sabat — prychnęła Babcia Weatherwax. — Zresztą po tej stronie gór nie ma już nikogo prócz Staruszki Dismass, a ona ostatnio nigdzie nie wychodzi.
— W mojej wiosce jest wiele młodych dziewcząt… — oświadczyła Magrat. — No wiecie… Może byłyby chętne…
— Dobrze wiesz, że nie tak się to robi — odparła z dezaprobatą Babcia. — Ludzie nie znajdują magii, ona sama do nich przychodzi.
— Tak, oczywiście. Przepraszam.
— No właśnie — stwierdziła Babcia, trochę udobruchana. Nigdy nie opanowała sztuki przepraszania, ale ceniła ją u innych.
— Co sądzicie o naszym nowym księciu? — spytała Niania, żeby oczyścić atmosferę.
Babcia wyprostowała się z powagą.
— Kazał spalić kilka domów w Głupim Ośle. Z powodu podatków.
— To straszne — szepnęła Magrat.
— Stary król Verence też to robił — przypomniała Niania Ogg.
— Był bardzo porywczy.
— Ale zwykle pozwalał ludziom najpierw wyjść — zauważyła Babcia.
— A tak — przyznała Niania, zagorzała rojalistka. — Bywał taki wielkoduszny. I często płacił za odbudowę. Jeśli nie zapomniał.
— A w każdą Noc Strzeżenia Wiedźm fundował jeleni comber — westchnęła Babcia. — Regularnie.
— O tak. I miał szacunek dla czarownic, trudno zaprzeczyć — dodała Niania Ogg. — Często spotykał mnie w lesie, kiedy polował na ludzi. Zawsze zdejmował hełm, zawsze mówił: „Mniemam, że znajduję panią w dobrym zdrowiu, pani Ogg”. A następnego dnia przysyłał lokaja z paroma butelczynami czegoś rozgrzewającego. Prawdziwy król.
— Polowanie na ludzi nie jest dobre — zaprotestowała Magrat.
— Fakt, nie — przyznała Babcia Weatherwax. — Ale polował tylko na takich, którzy zrobili coś złego. Mówił, że oni właściwie to lubią. I często ich puszczał, jeżeli dobrze uciekali.
— No i jeszcze ten jego wielki miecz — dodała Niania Ogg. Atmosfera zmieniła się wyraźnie. Stała się ciepła i mroczna, wypełniając kąty cieniami nie dopowiedzianych sekretów.
— Ach… — mruknęła Babcia Weatherwax. — Jego droit de seigneur…
— Musiał często z niego korzystać. — Niania Ogg wpatrywała się w ogień.
— Ale następnego dnia przysyłał swojego marszałka dworu z sakiewką srebra i koszem smakołyków na wesele — przypomniała Babcia. — Niejedna para mogła dzięki temu rozpocząć nowe życie.
— To prawda — zgodziła się Niania. — A także jedna czy druga osoba samotna.
Читать дальше