— Dobrze — pochwaliła koleżankę Babcia.
— Nasza korona w porównaniu z tamtymi wyglądała nędznie!
— Przedstawienie ma swoje prawa. Czy ktoś cię widział?
— Nie, byli zajęci, ale… — Magrat zawahała się i zarumieniła.
— Gadaj, dziewczyno.
— Podszedł do mnie jakiś człowiek i uszczypnął mnie w siedzenie. — Magrat spłonęła głęboką czerwienią i uniosła dłoń do ust.
— Naprawdę? — zdziwiła się babcia. — A potem?
— A potem… potem…
— Tak?
— Powiedział… powiedział…
— Co takiego powiedział?
— Powiedział: „Witaj, moja śliczna; co robisz dzisiaj wieczorem?”
Babcia rozważała to przez chwilę.
— Stara Mateczka Whemper nie wychodziła zbyt często, prawda? — spytała.
— Nie — przyznała Magrat. — Miała chorą nogę.
— Ale uczyła cię akuszerki i wszystkiego?
— Aha, tego — domyśliła się Magrat. — Robiłam to wiele razy.
— Ale… — Babcia zawahała się, po omacku szukając drogi przez nieznany teren — …nigdy ci nie mówiła o tym, co można określić jako „przedtem”?
— Słucham?
— No wiesz… — W głosie Babci zabrzmiała nuta rozpaczy. — O mężczyznach i w ogóle.
Magrat zrobiła minę, jakby właśnie miała wpaść w panikę.
— Co z nimi?
Swego czasu Babcia Weatherwax dokonywała wielu niezwykłych czynów. Wiele ją kosztowało odrzucenie wyzwania. Jednak tym razem zrezygnowała.
— Sądzę — oświadczyła bezradnie — że przydałoby ci się zamienić na osobności kilka słów z Nianią Ogg. I to szybko.
Z okna za nimi dobiegły wybuchy śmiechu, brzęk kufli i cienki głos śpiewający:
— …nawet żyrafę ze stołka, gdy bieda. I tylko jeża… Babcia przestała słuchać.
— Ale nie w tej chwili — dodała.
* * *
Trupa wyruszyła w drogę kilka godzin przed zachodem słońca; ich cztery wozy potoczyły się drogą wiodącą na równiny Sto i ku wielkim miastom. W Lancre obowiązywał przepis, nakazujący wszystkim komediantom, szarlatanom i innym potencjalnym przestępcom o zachodzie słońca znaleźć się poza bramami miasta. Nikomu to nie przeszkadzało, ponieważ miasto nie posiadało murów wartych uwagi i nikt nie protestował, kiedy ludzie o zmierzchu przemykali się z powrotem. Ważne, żeby wszystko wyglądało jak należy.
Czarownice przyglądały się im z domku Magrat, używając starej, zielonej kryształowej kuli Niani Ogg.
— Najwyższa pora, żebyś się nauczyła wydobywać z niej dźwięk — mruknęła Babcia. Szturchnęła kulę i obraz zafalował.
— To bardzo dziwne — powiedziała Magrat. — Co oni mieli w tych wozach… Papierowe drzewa, mnóstwo różnych kostiumów i… — Zamachała rękami. — Był tam jeszcze taki wielki obraz obcych stron ze świątyniami i wszystkim, cały zwinięty. Bardzo piękny.
Babcia chrząknęła.
— Pomyślałam sobie, że to cudowne, jak oni wszyscy zmieniają się w królów i innych ludzi, prawda? Istne czary.
— Magrat Garlick, co ty wygadujesz? To tylko farba i papier. Wszyscy przecież widzieli.
Magrat otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, przesłuchała w myślach wynikłą z tego kłótnię i zrezygnowała.
— Gdzie Niania? — spytała tylko.
— Leży na trawniku — wyjaśniła Babcia. — Czuje się trochę słabo. Z zewnątrz dobiegł głos Niani Ogg, która czuła się słabo na całe gardło.
Magrat westchnęła.
— Wiesz co? Jeśli jesteśmy jego matkami chrzestnymi, powinnyśmy dać mu trzy dary. To taka tradycja.
— O czym ty mówisz, dziewczyno?
— Trzy dobre czarownice powinny ofiarować dziecku trzy dary. No wiesz, na przykład urodę, mądrość i szczęście. — Magrat nie ustępowała. — Tak się robiło w dawnych czasach.
— Ach, chodzi ci o chatki z pierników i takie rzeczy… — rzuciła obojętnie Babcia. — Kołowrotki, dynie, skaleczenie w palec, cierń róży i temu podobne. Nigdy nie mogłam się do tego przyzwyczaić.
W zadumie przetarła kryształową kulę.
— Tak, ale… — zaczęła Magrat.
Babcia zerknęła na nią. Oto i cała Magrat, pomyślała. Głowa jak dynia. Za dwie spinki zostanie matką chrzestną dla każdego. Ale pod tym wszystkim ma dobre serce. Opiekuje się kudłatymi zwierzątkami. Martwi się o małe ptaszki wypadające z gniazd.
— Cóż, jeśli ma cię to uszczęśliwić… — wymruczała, zdziwiona własnymi słowami. Przesunęła dłonie nad obrazem oddalających się wozów. — Co chcesz mu dać? Bogactwo? Urodę?
— Pieniądze to nie wszystko. A jeśli odziedziczy wygląd po ojcu, będzie dostatecznie przystojny. — Magrat spoważniała nagle. — Może mądrość?
— Tej musi sam się nauczyć.
— Doskonały wzrok? Dobry głos do śpiewu?
Z trawnika przed domem dobiegł zgrzytliwy, ale entuzjastyczny głos Niani Ogg, obwieszczającej całemu światu, że Laska Maga ma na czubku Gałkę.
— To nieważne — stwierdziła głośno Babcia. — Pamiętaj o głowologii, rozumiesz? Nie warto plątać się w to całe bogactwo i urodę. Nie są istotne.
Spojrzała w kulę i bez przekonania skinęła ręką.
— Lepiej idź i sprowadź Nianię, skoro musi nas być trzy. Po długiej chwili Niania — nie bez pomocy — dotarła do pokoju i trzeba było jej wszystko wytłumaczyć.
— Trzy dary, co? — rzekła. — Ostatni raz robiłam takie rzeczy, jak byłam jeszcze młódką. Pamiętam… Co się dzieje? Magrat biegała po pokoju i zapalała świece.
— Musimy stworzyć odpowiednie magiczne otoczenie — wyjaśniła.
Babcia wzruszyła ramionami, ale milczała, nawet wobec tak oczywistej prowokacji. W końcu każda z czarownic czyni magię na własny sposób, a były przecież w domu Magrat.
— A co chcemy mu podarować? — spytała Niania.
— Właśnie o tym dyskutowałyśmy — odparła Babcia.
— Wiem, czego by chciał — oświadczyła Niania. I złożyła propozycję, przyjętą z lodowatym milczeniem.
— Nie rozumiem, jaki miałby z tego pożytek — przyznała po chwili Magrat. — Chyba byłoby mu niewygodnie…
— Podziękuje nam, kiedy dorośnie. Zapamiętaj moje słowa — rzekła Niania. — Mój pierwszy mąż zawsze powtarzał…
— Coś nieco mniej fizycznego wydaje się bardziej na miejscu — przerwała Babcia, mierząc Nianię groźnym spojrzeniem. — Nie musisz chyba psuć wszystkiego, Gytho. Dlaczego zawsze…
— Przynajmniej mogę śmiało powiedzieć, że ja… — zaczęła Niania.
Oba głosy opadły do szeptu. A potem zapadła długa, nieprzyjemna cisza.
— Sądzę — oznajmiła Magrat ze sztuczną wesołością — że lepiej będzie, jeśli wrócimy do swoich domków i zrobimy to każda po swojemu. No wiecie. Osobno. Mamy za sobą ciężki dzień i wszystkie jesteśmy trochę zmęczone.
— Dobry pomysł — uznała Babcia i wstała. — Chodźmy, Nianiu Ogg — warknęła. — Mamy za sobą ciężki dzień i wszystkie jesteśmy trochę zmęczone.
Magrat słyszała, jak kłócą się na ścieżce.
Usiadła nieco zasmucona pośród kolorowych świec, ściskając w dłoni flakonik niezwykle silnego taumaturgicznego kadzidła, zamówionego w magazynie sprzętu magicznego w dalekim Ankh-Morpork. Szczerze mówiąc, nie mogła się doczekać, kiedy je wypróbuje. Czasami, myślała, byłoby miło, gdyby ludzie zachowywali się trochę bardziej uprzejmie…
Zajrzała w kulę.
No cóż, może przecież zacząć.
— Niech łatwo zdobywa przyjaciół — szepnęła.
Wiedziała, że to niewiele, ale sama nigdy nie mogła sobie z tym poradzić.
Niania Ogg siedziała samotna w kuchni, ze swoim wielkim kocurem na kolanach. Nalała sobie kieliszeczek na dobranoc i poprzez mgłę spowijającą umysł próbowała sobie przypomnieć słowa siedemnastej zwrotki piosenki o jeżu. Pamiętała, że było tam coś o kozach, ale szczegóły pozostawały niedostępne. Czas wolno niszczył pamięć.
Читать дальше