Terry Pratchett - Straż! Straż!

Здесь есть возможность читать онлайн «Terry Pratchett - Straż! Straż!» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1999, ISBN: 1999, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Straż! Straż!: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Straż! Straż!»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Służba na Straży Nocnej bynajmniej nie należy do zajęć zapewniających splendor i powszechny szacunek, a cóż dopiero mówić o dowodzeniu tą formacją.
Niestety, kapitan Vimes nie ma wyboru, szuka więc pociechy na dnie butelki, jego dwóm podwładnym nie pozostaje zaś nic innego jak starannie unikać miejsc, gdzie może zostać popełnione jakiekolwiek przestępstwo. Wszyscy zdążyli przywyknąć do tej sytuacji, lecz pewnego dnia wybucha potworne zamieszanie: oto do Ankh-Morpork przybywa gigantyczny krasnolud Marchewa i postanawia zostać najlepszym strażnikiem w historii miasta — akurat wtedy, gdy do miasta przybywa smok.
Powieść tłumaczy, dlaczego z pewnych względów można to uznać za zdarzenie pozytywne, z innych za negatywne. Marchewa nie ma co do tego wątpliwości.

Straż! Straż! — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Straż! Straż!», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Dlaczego nie walczysz z… Co?

— Należy do rodzaju żeńskiego — wyjaśniła lady Ramkin.

— Co?

— Chodzi o to, Nobby, że gdybyś chciał zastosować swoje ulubione kopnięcie, nie miałbyś w co kopnąć — powiedział Vimes.

— To dziewczyna — przetłumaczyła lady Ramkin.

— Przecież jest ogromna! — zdziwił się Nobby.

Vimes zakaszlał gwałtownie. Szczurze oczka Nobby’ego podążyły ku lady Ramkin, która spłoniła się niczym zachodzące słońce.

— Piękna smocza figura, chciałem powiedzieć — poprawił się szybko.

— Ehm… Szerokie biodra, dobre do znoszenia jaj — stwierdził z przekonaniem sierżant Colon.

— Posągowa — dodał natychmiast Nobby.

— Zamknijcie się! — burknął Vimes.

Strzepnął kurz z resztek munduru, poprawił półpancerz i mocniej wcisnął na głowę hełm. Poklepał go stanowczo. Wiedział, że to jeszcze nie koniec. To dopiero początek.

— Za mną! — polecił. — Ale żywo! Dopóki wszyscy jeszcze się na nie gapią.

— Ale co z królem? — dopytywał się Marchewa. — To znaczy królową?

Vimes odprowadził wzrokiem szybko malejące sylwetki.

— Naprawdę nie wiem — odparł. — Myślę, że teraz to już sprawa Errola. My musimy się zająć czymś innym. Colon zasalutował, wciąż nieco zdyszany.

— Gdzie idziemy, sir? — wysapał.

— Do pałacu. Któryś z was ma jeszcze miecz?

— Może pan wziąć mój, panie kapitanie — zaproponował Marchewa i wręczył broń dowódcy.

— Dobrze — rzucił Vimes. Spojrzał na swoich ludzi. — Idziemy.

* * *

Maszerowali za Vimesem przez opustoszałe ulice. Przyspieszył kroku. Ruszyli truchtem, żeby nie zostać w tyle. Vimes ruszył truchtem, żeby pozostać na czele.

Oddział ruszył kłusem.

Potem, jakby na bezgłośny rozkaz, popędzili biegiem.

Potem galopem.

Ludzie schodzili im z drogi. Wielkie sandały Marchewy dudniły po bruku. Iskry strzelały spod okuć butów Nobby’ego. Colon biegł cicho jak na takiego grubasa, jak zresztą często bywa z grubasami, z wyrazem całkowitego skupienia na twarzy.

Przebiegli przez ulicę Chytrych Rzemieślników, skręcili w Aleję Polędwiczą, wypadli na ulicę Pomniejszych Bóstw i pognali do pałacu. Vimes minimalnie prowadził; wypchnął z umysłu wszystkie myśli poza jedną: żeby biec i biec.

A przynajmniej prawie wszystkie. Głowa wibrowała mu i rezono-wała z umysłami wszystkich miejskich strażników we wszechświecie, wszystkich tępaków polerujących krawężniki w całym multiversum, którzy choć raz, z rzadka, próbowali zrobić to, co Słuszne.

Daleko przed nimi pałacowi gwardziści dobyli mieczy, spojrzeli jeszcze raz, zastanowili się, skoczyli za mur i zaczęli zatrzaskiwać wrota. Skrzydła spotkały się z hukiem w chwili, kiedy stanął przed nimi Vimes.

Zawahał się, dysząc ciężko. Przyjrzał się masywnej bramie. Wrota spalone przez smoka zastąpiono nowymi, jeszcze bardziej zniechęcającymi. Dobiegały zza nich odgłosy opadających na miejsca rygli.

Nie było czasu na półśrodki. Był przecież kapitanem, na miłość bogów. Oficerem. Takie rzeczy nie stanowią problemu dla oficera. Oficerowie już dawno wypróbowali i sprawdzili sposób rozwiązywania takich problemów. Ten sposób nazywał się sierżant.

— Sierżancie! — zawołał. Umysł wciąż wibrował mu uniwersalną policyjnością. — Przestrzelić ten zamek. Colon zawahał się.

— Niby jak, sir? Z łuku?

— Znaczy… — zająknął się Vimes. — Znaczy: otworzyć mi tę bramę!

— Ta-jest, sir! — Colon zasalutował. Przez chwilę przyglądał się wrotom. — Zrozumiano! — warknął. — Młodszy funkcjonariusz Mar-chewa, przygotować się! Otworzyć bramę!

— Tak jest, sir!

Marchewa wystąpił naprzód, zasalutował, zwinął w pięść swoją wielką dłoń i zastukał delikatnie we wrota.

— Otwierać! — zawołał. — W imieniu Prawa! Po drugiej stronie zabrzmiały jakieś szepty i w połowie wysokości bramy uchyliło się lekko małe okienko.

— Dlaczego? — zapytał jakiś głos.

— Bo jeśli nie otworzycie, będziecie Utrudniać Funkcjonariuszowi Straży Miejskiej Pełnienie Obowiązków Służbowych, co jest karane grzywną nie niższą niż trzydzieści dolarów, miesiącem aresztu lub nadzorem kuratora sądowego i trzydziestoma minutami z rozpalonym do czerwoności pogrzebaczem — wyjaśnił Marchewa.

Znowu usłyszeli stłumione szepty, odgłos odciąganych rygli, a potem wrota uchyliły się do połowy. Po drugiej stronie nie było nikogo.

Vimes przytknął palec do warg. Wskazał Marchewie miejsce przy jednym skrzydle, a Golona i Nobby’ego pociągnął do drugiego.

— Pchać — szepnął.

Pchnęli mocno. Za wrotami rozległy się przekleństwa i okrzyki bólu.

— Biegiem! — krzyknął Colon.

— Nie! — powstrzymał go Vimes.

Wszedł przez bramę. Czterej przygnieceni gwardziści patrzyli na niego z niechęcią.

— Nie — powtórzył. — Dość uciekania. Aresztować tych ludzi.

— Nie ośmielisz się! — zaprotestował jeden z nich. Vimes przyjrzał mu się z uwagą.

— Clarence, prawda? Clarence przez C? No cóż, Clarence przez C, posłuchaj mnie bardzo uważnie. Albo oskarżymy was o Pomoc i Współudział, albo… — pochylił się i zerknął znacząco na Marche-wę — …będziemy musieli zastosować środki przymusu bezpośredniego.

— I co ty na to, gówniarzu? — zawołał Nobby, aż podskakując z bojowego zapału.

Świńskie oczka Clarence’a zerkały to na Marchewę, to na twarz Vimesa. Nie było na niej litości. W końcu gwardzista podjął decyzję.

— Bardzo słusznie — pochwalił go Vimes. — Sierżancie, zamknijcie ich w wartowni.

Colon sięgnął po luk i wyprostował się z godnością.

— Słyszałeś, co powiedział szef? — warknął chrapliwie. — Jeden fałszywy ruch, a jesteś… jesteś… ekonomiką!

— Tak jest! Do skrzyni z nimi! — wołał Nobby. Ogarnął go taki zapał, że mógłby ogrzać całą dzielnicę. — Małże! — prychnął w stronę pleców gwardzistów.

— Pomoc i Współudział w czym, kapitanie? — zapytał Marche-wa, kiedy rozbrojeni gwardziści odmaszerowali posłusznie. — Pomagać i współdziałać trzeba w czymś.

— Myślę, że w tym przypadku ograniczymy się do ogólnego współudziału — odparł Vimes. — Wielokrotny i zuchwały współudział.

— Racja — poparł go Nobby. — Nie znoszę tych współudzialow-ców. Śmierdziele!

Colon wręczył Vimesowi klucz od wartowni.

— Nie są tam całkiem zabezpieczeń, kapitanie — ostrzegł. — W końcu wyważą te drzwi.

— Mam nadzieję — mruknął Vimes. — Bo jak tylko znajdziemy jakiś ściek, wrzucę do niego ten klucz. Wszyscy gotowi? Dobrze. Za mną.

* * *

Lupine Wonse przekradał się pustymi korytarzami pałacu. Pod pachą trzymał Przywoływanie smoków, w dłoni ściskał migoczący królewski miecz.

Zdyszany zatrzymał się w drzwiach.

Niewielka tylko część jego umysłu znajdowała się w stanie pozwalającym na jakieś rozsądne myśli, jednak przekonywała go ona usilnie, że nie mógł widzieć tego, co właśnie widział, ani słyszeć tego, co słyszał.

Ktoś go ścigał.

I widział Vetinariego spacerującego po pałacu. A wiedział, że były Patrycjusz jest bezpiecznie zamknięty. Zamek w lochu był nie do wyłamania. Pamiętał, że podczas budowy lochu Vetinari wielokrotnie nalegał na niewylamywalny zamek.

Coś poruszyło się w mroku na końcu korytarza. Wonse zajęczał cicho i wymacał za sobą klamkę. Wskoczył do pomieszczenia, zatrzasnął drzwi i oparł się o nie, z trudem łapiąc oddech.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Straż! Straż!»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Straż! Straż!» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Straż! Straż!»

Обсуждение, отзывы о книге «Straż! Straż!» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x