Terry Pratchett - Straż! Straż!

Здесь есть возможность читать онлайн «Terry Pratchett - Straż! Straż!» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1999, ISBN: 1999, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Straż! Straż!: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Straż! Straż!»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Służba na Straży Nocnej bynajmniej nie należy do zajęć zapewniających splendor i powszechny szacunek, a cóż dopiero mówić o dowodzeniu tą formacją.
Niestety, kapitan Vimes nie ma wyboru, szuka więc pociechy na dnie butelki, jego dwóm podwładnym nie pozostaje zaś nic innego jak starannie unikać miejsc, gdzie może zostać popełnione jakiekolwiek przestępstwo. Wszyscy zdążyli przywyknąć do tej sytuacji, lecz pewnego dnia wybucha potworne zamieszanie: oto do Ankh-Morpork przybywa gigantyczny krasnolud Marchewa i postanawia zostać najlepszym strażnikiem w historii miasta — akurat wtedy, gdy do miasta przybywa smok.
Powieść tłumaczy, dlaczego z pewnych względów można to uznać za zdarzenie pozytywne, z innych za negatywne. Marchewa nie ma co do tego wątpliwości.

Straż! Straż! — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Straż! Straż!», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Patrycjusz wziął klucz i podszedł do drzwi. Kiedy rygle zamka schowały się w swych dobrze naoliwionych kanałach, raz jeszcze zastanowił się, czy powinien powiedzieć Vimesowi o kluczu. Ale Vi-mes czerpał tak wielką satysfakcję z wyłamywania kraty… Powiedzieć mu o kluczu oznaczałoby zepsuć mu nastrój. Poza tym zburzyłoby to jego wizję świata. A Patrycjusz potrzebował Vimesa i jego wizji świata.

Otworzył drzwi i w ciszy ruszył przez ruiny pałacu. Mury zadygotały, kiedy po raz drugi w ciągu kilku minut zakołysało się całe miasto.

* * *

Wybuchły smocze zagrody. Okna wystrzeliły na zewnątrz, a drzwi porzuciły ścianę. Wirując powoli popłynęły w powietrzu na czele wielkiego kłębu czarnego dymu i zaryły się w rododendrony.

W szopie działo się coś wysokoenergetycznego i gorącego. Na zewnątrz wydobywał się dym: gęsty, oleisty i nieprzenikniony. Jedna ze ścian złożyła się do środka, potem druga upadła ociężale na trawnik.

Bagienne smoki wystrzeliły spośród gruzów niczym korki szampana, gorączkowo machając skrzydłami.

Wciąż wybuchały kłęby dymu. Ale coś pozostało wewnątrz: punkcik ostrego, białego światła. Podnosił się wolno.

Zniknął, kiedy mijał wyłamane okno, a potem, z kawałkiem dachu wciąż wirującym na głowie, Er roi wzniósł się ponad własny dym i wzleciał w niebo nad Ankh-Morpork.

Słońce połyskiwało na jego srebrnych łuskach, kiedy zawisł na wysokości stu stóp, obracając się powoli, balansując bez trudu na płomieniu…

Vimes, czekający na śmierć na placu, uświadomił sobie, że rozdziawia usta. Zamknął je.

W całym mieście zapanowała absolutna cisza. Słychać było tylko szum lotu Errola.

Potrafią przebudować własne organy, powtarzał sobie oszołomiony Vimes. Zależnie od okoliczności… Errol zrobił to na odwrót. Ale te jego cosie, no… geny, musiały to już zawierać. Był w połowie drogi do celu. Nic dziwnego, że ma takie krótkie skrzydła. Ciało musiało wiedzieć, że będą mu potrzebne tylko do sterowania.

Bogowie… Oglądam pierwszego na świecie smoka, który zionie ogniem do tyłu…

Zaryzykował krótkie spojrzenie przed siebie. Wielki smok zamarł, śledząc przekrwionymi ślepiami małego zwierzaka. Potem, z wyzywającym rykiem płomieni, okładając skrzydłami powietrze, król Ankh-Morpork wzniósł się w niebo, zapominając zupełnie o zwykłych ludzkich istotach.

Vimes obejrzał się na lady Ramkin.

— Jak walczą? — zapytał szybko. — Jak smoki walczą ze sobą?

— Ja… to jest, zaraz, po prostu machają na siebie i dmuchają ogniem — odpowiedziała. — To znaczy smoki bagienne. Przecież nikt nie widział walki smoków szlachetnych. — Poklepała się po nocnej koszuli. — Muszę to wszystko zapisać. Gdzieś tu miałam notes…

— W nocnej koszuli?

— Zadziwiające, jakie pomysły nachodzą człowieka w łóżku. Zawsze to powtarzam.

Płomień z rykiem trafił w miejsce, gdzie Errol był jeszcze przed chwilą. Ale już go nie było. Król spróbował odwrócić się w powietrzu. Mały smok okrążył go bez trudu, pozostawiając smugę dymu i splatając z niej na niebie kocią kołyskę. Jego wielki przeciwnik kręcił się bezradnie w jej wnętrzu. Kolejne płomienie, gorętsze i dłuższe, uderzyły w Errola i chybiły.

Tłum obserwował walkę bez tchu.

— Witam, kapitanie — odezwał się przymilny głos. Vimes spojrzał w dół. Niewielka cuchnąca kałuża przebrana za Nobby’ego uśmiechała się z zakłopotaniem.

— Myślałem, że zginęliście — powiedział.

— Nie zginęliśmy — odparł Nobby.

— Aha. Dobrze. — Nic więcej nie przyszło mu do głowy.

— A co pan myśli o walce?

Vimes podniósł głowę. Smugi dymu spiralami przesłaniały niebo.

— Obawiam się, że nie da rady — stwierdziła lady Ramkin. — O… Witaj, Nobby.

— Dzieńdoberek szanownej pani. — Nobby musnął to, co uważał za grzywkę.

— Co to znaczy: nie da rady? — oburzył się Vimes. — Wystarczy popatrzeć! Ani razu go jeszcze nie trafił!

— Owszem, ale Errol dotknął go już płomieniem kilka razy. Bez skutku. Obawiam się, że nie jest dostatecznie gorący. Oczywiście, świetnie się uchyla. Ale musi mieć szczęście za każdym razem, podczas gdy dużemu wystarczy mieć szczęście raz.

Przemyśleli jej argumenty.

— Chce pani powiedzieć — odezwał się Vimes — że to tylko… tylko na pokaz? Chce zrobić wrażenie?

— To nie jego wina — stwierdził Colon, materializując się tuż za nimi. — Jestjak piesek. Nie przyszło mu nawet do głowy, biednemu maluchowi, że to prawdziwa walka. Nie pociągnie długo.

Oba smoki wyraźnie zdały sobie sprawę, że starcie przerodziło się w dobrze znany klatchiański pat. Z kolejnym pierścieniem dymu i strugą białego ognia rozdzieliły się i odfrunęły na kilkaset sążni.

Król wisiał w powietrzu, szybko machając skrzydłami. Wysokość. To jest najważniejsze. Kiedy smok walczy ze smokiem, wysokość jest sprawą kluczową…

Errol stał na ogniu. Sprawiał wrażenie, jakby się zastanawiał.

Potem nonszalancko wystawił na boki tylne łapy, jakby szybowanie na własnych gazach żołądkowych było sztuką, którą smoki opanowały już miliony lat temu, wywinął salto i odfrunął. Przez chwilę był jeszcze widoczny jako srebrzysta smuga, przemknął nad murami miasta i zniknął.

Pożegnał go głośny jęk z dziesięciu tysięcy gardeł.

Vimes rozłożył ręce.

— Niech pan się nie martwi, szefuniu — pocieszył go Nobby. — Pewnie poleciał… no, żeby się czegoś napić. Albo co. Może to koniec pierwszej rundy. Albo co.

— Przecież zjadł nasz czajnik i wszystko — dodał niepewnie Colon. — Nie uciekłby tak po zjedzeniu czajnika. To logiczne. Ktoś, kto potrafi zjeść czajnik, przed niczym nie musi uciekać.

— I moją pastę do zbroi — wtrącił Marchewa. — Kosztowała prawie dolara za puszkę.

— No właśnie — stwierdził Colon. — Przecież mówiłem.

— Posłuchajcie — rzekł Vimes z taką cierpliwością, na jaką tylko było go stać. — Errol to miły smok. Lubiłem go tak samo jak wy. Świetny maluch, ale właśnie zrobił jedyną rozsądną rzecz, jaka mu pozostała. Na miłość bogów, przecież nie da się usmażyć tylko po to, żeby nas ratować. Życie tak nie wygląda. Pogódźcie się z tym.

Nad nimi wielki smok frunął dumnie. Spalił pobliską wieżę. Zwyciężył.

— Nigdy czegoś takiego nie widziałam — odezwała się lady Ram-kin. — Smoki zwykle walczą na śmierć i życie.

— W końcu urodził się jeden rozsądny — mruknął smętnie Vi-mes. — Bądźmy poważni: szansa, że smok wielkości Errola pokona coś tak ogromnego, jest chyba jedna na milion.

Zapadła chwila ciszy — jedna z tych, które następują, kiedy rozbrzmiewa jedna czysta nuta i świat nieruchomieje.

Strażnicy spojrzeli po sobie.

— Jedna na milion? — spytał nonszalancko Marchewa.

— Stanowczo — potwierdził Vimes. — Jedna na milion. Znowu znaczące spojrzenia…

— Jedna na milion — stwierdził Colon.

— Jedna na milion — przyznał Nobby.

— Zgadza się — dodał Marchewa. — Jedna na milion. I znowu milczenie. Strażnicy zastanawiali się, który z nich pierwszy to powie.

Sierżant Colon nabrał tchu.

— Ale może się udać — oświadczył.

— O czym ty mówisz? — zirytował się Vimes. — Nie ma…

Nobby szturchnął go znacząco pod żebro i wskazał coś na równinie.

Wyrastała tam kolumna białego dymu. Vimes zmrużył oczy. Przed czołem dymu, mknąc nad polami kapusty i zbliżając się szybko, pędził srebrzysty pocisk.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Straż! Straż!»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Straż! Straż!» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Straż! Straż!»

Обсуждение, отзывы о книге «Straż! Straż!» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x