Terry Pratchett - Straż! Straż!

Здесь есть возможность читать онлайн «Terry Pratchett - Straż! Straż!» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1999, ISBN: 1999, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Straż! Straż!: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Straż! Straż!»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Służba na Straży Nocnej bynajmniej nie należy do zajęć zapewniających splendor i powszechny szacunek, a cóż dopiero mówić o dowodzeniu tą formacją.
Niestety, kapitan Vimes nie ma wyboru, szuka więc pociechy na dnie butelki, jego dwóm podwładnym nie pozostaje zaś nic innego jak starannie unikać miejsc, gdzie może zostać popełnione jakiekolwiek przestępstwo. Wszyscy zdążyli przywyknąć do tej sytuacji, lecz pewnego dnia wybucha potworne zamieszanie: oto do Ankh-Morpork przybywa gigantyczny krasnolud Marchewa i postanawia zostać najlepszym strażnikiem w historii miasta — akurat wtedy, gdy do miasta przybywa smok.
Powieść tłumaczy, dlaczego z pewnych względów można to uznać za zdarzenie pozytywne, z innych za negatywne. Marchewa nie ma co do tego wątpliwości.

Straż! Straż! — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Straż! Straż!», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Wielki smok także go zauważył. Wyzywająco zionął ogniem i zaczął nabierać wysokości, zgniatając powietrze swymi wielkimi skrzydłami.

Widać już było płomień Errola, tak gorący, że prawie błękitny. Teren przesuwał się pod nim z niewiarygodną szybkością, a jednak smok ciągle przyspieszał.

Król w górze wysunął szpony. Niemal się uśmiechał.

Zderzą się, pomyślał Vimes. Niech bogowie mają nas w swej opiece, kiedy wybuchnie ogniowa kula.

Coś dziwnego działo się z polami. Kawałek za Errolem grunt tak jakby sam siebie przeorywał, wyrzucając w górę główki kapusty. Jakieś krzewy eksplodowały w deszczu wiórów…

Errol w ciszy przefrunął nad murami; uniósł nos, złożył skrzydła w niewielkie lotki, przekształcił ciało w ostry stożek z płomieniem z tyłu. Jego przeciwnik dmuchnął jęzorem ognia; Vimes patrzył, jak Errol ledwie zauważalnym ruchem krótkiego skrzydła bez trudu schodzi z drogi płomienia. A potem zniknął; w tej samej niesamowitej ciszy pomknął w stronę morza.

— Spudło… — zaczął Nobby.

Powietrze rozerwało się nagle. Nieskończony grom zahuczał nad miastem, roztrzaskując dachówki i przewracając kominy. Porwał króla, przygniótł go i zakręcił na szczycie fali dźwiękowej. Vimes, zasłaniając rękami uszy, widział, że potwór, wirując, rozpaczliwie zionie ogniem i staje się ośrodkiem spirali wściekłych płomieni.

Magia trzeszczała mu na końcach skrzydeł. Ryczał jak przerażona syrena przeciwmgielna. A potem, potrząsając w oszołomieniu głową, zaczął szybować szerokim, kolistym torem.

Vimes jęknął. Smok przetrwał coś, co wyrywało kamienie z murów. Co trzeba zrobić, żeby go pokonać? Nie można z nim walczyć, myślał. Nie można go spalić, nie można go powalić. Nic nie można mu zrobić.

Smok wylądował. Ale lądowanie było dalekie od doskonałości. Perfekcyjne lądowanie nie zdemolowałoby szeregu domków. Było powolne, zdawało się trwać w nieskończoność i zniszczyło spory kawałek miasta.

Machając niezgrabnie skrzydłami, kołysząc szyją i na oślep zionąc ogniem, smok przeorał szczątki krokwi i dachówek. W wyrytej bruździe wybuchło kilka pożarów. Wreszcie znieruchomiał, prawie niewidoczny pod stosami byłej architektury.

Ciszę, jaka zapadła, przerwały krzyki kogoś, kto próbował ustawić ludzki łańcuch, by podawać wiadra z wodą.

Po chwili ludzie zaczęli się ruszać.

Ankh-Morpork z powietrza musiało wyglądać jak mrowisko ze strumieniami ciemnych figurek płynących w stronę wraku smoka.

Większość miała ze sobą jakąś broń.

Wielu miało włócznie.

Kilku miało miecze.

Wszyscy mieli tylko jeden cel.

— Wiecie co? — odezwał się głośno Vimes. — To będzie pierwszy na świecie demokratycznie zabity smok. Jeden człowiek, jeden cios.

— Trzeba ich powstrzymać! — zawołała lady Ramkin. — Nie może pan pozwolić, żeby go zabili.

Vimes zamrugał niepewnie.

— Słucham?

— Jest ranny!

— Droga pani, taki był przecież cel tej walki. Poza tym jest tylko ogłuszony.

— Przecież nie mogą go zabić w taki sposób! — upierała się lady Ramkin. — Biedactwo!

— Więc co chce pani zrobić? — zapytał Vimes, tracąc panowanie nad sobą. — Dać mu trochę wzmacniającego oleju skalnego i ułożyć w wygodnym koszyku przy kominku?

— To rzeź!

— 1 bardzo dobrze!

— Ale on jest smokiem! Robił to, co robią wszystkie smoki. Nigdy by tu nie trafił, gdyby ludzie zostawili go w spokoju!

Chciał ją zjeść, pomyślał Vimes, a ona wciąż potrafi myśleć w ten sposób. Zawahał się. Może coś takiego rzeczywiście daje człowiekowi prawo do wysłuchania jego opinii…

Sierżant Colon podszedł, kiedy tak patrzyli na siebie, bladzi ze złości. Z rozpaczliwym chlupotem przeskoczył z nogi na nogę.

— Lepiej niech pan tam idzie, kapitanie — powiedział. — Inaczej dojdzie do mordu!

Vimes machnął tylko ręką.

— Jeżeli o mnie chodzi — oznajmił, unikając wzroku Sybil Ramkin — sam się o to prosił.

— To nie on — zaprotestował Colon. — To Marchewa. Aresztował smoka.

Vimes znieruchomiał.

— Jak to: aresztował? — zdziwił się. — Niemożliwe. Nie mówicie chyba tego, co myślę, że mówicie, sierżancie?

— Możliwe, sir — odparł niepewnie Colon. — Możliwe. Wyskoczył na te gruzy jak strzała, sir, złapał smoka za skrzydło i powiedział „Wpadłeś, koleś”, sir. Nie mogłem uwierzyć, sir. Ale jest kłopot…

— No?

Sierżant znowu przeskoczył z jednej nogi na drugą.

— Zawsze pan mówił, sir, że nie wolno napastować więźniów…

* * *

Była to całkiem spora i ciężka belka. Przecinała powietrze dość wolno, ale kiedy kogoś trafiała, przewracał się i pozostawał trafiony.

— A teraz słuchajcie. — Marchewa postawił belkę pionowo i zsunął z głowy hełm. — Nie chcę powtarzać po raz drugi, jasne?

Vimes przecisnął się przez gęsty tłum. Marchewa obracał się wolno, trzymając belkę jak laskę. Jego spojrzenie przypominało promień latarni morskiej, a gdzie padło, tam ludzie opuszczali broń i wyglądali na zakłopotanych.

— Muszę was uprzedzić — mówił dalej Marchewa — że utrudnianie przedstawicielowi prawa wykonywania obowiązków jest poważnym wykroczeniem. A spadnę jak tona cegieł na następną osobę, która rzuci kamieniem.

Kamień odbił mu się od hełmu. Zabrzmiały krzyki i oklaski.

— Puść nas do niego!

— Słusznie!

— Nie chcemy, żeby jacyś strażnicy się tu rządzili!

Quis custodiet kustoszy?

Co? Właśnie!

Vimes złapał sierżanta za ramię.

— Idź i poszukaj jakiejś liny. Dużo lin. Jak najgrubszych. Możemy, boja wiem… związać mu skrzydła i założyć sznur na paszczę, żeby nie mógł zionąć.

Colon spojrzał z niedowierzaniem.

— Mówi pan poważnie, sir? Naprawdę go aresztujemy?

— Wykonać!

On już został aresztowany, myślał, przeciskając się do przodu. Osobiście wolałbym, żeby wpadł do morza, ale jest aresztowany i teraz musimy albo jakoś sobie z nim poradzić, albo go wypuścić.

Czuł, że nienawiść do potwora ulatnia się wobec rozwścieczonego tłumu. Co można z nim zrobić? Osądzić sprawiedliwie i stracić. Nie zabić — to robią bohaterowie na pustkowiu. W mieście nie warto nawet o tym myśleć. A właściwie można, ale wtedy lepiej od razu wypalić całą okolicę do gruntu i zacząć od początku. Trzeba działać… no, według regulaminu.

Właśnie. Próbowaliśmy już wszystkiego. A teraz możemy spróbować regulaminowo.

Poza tym, dodał w myślach, tam stoi funkcjonariusz Straży Miejskiej. Musimy trzymać się razem. Nikt inny nie chce mieć z nami nic wspólnego.

Jakiś krępy osobnik podniósł cegłę i wziął zamach.

— Rzuć tą cegłą, a jesteś trupem — powiedział Vimes, po czym zanurkował w ścisku, a niedoszły miotacz rozglądał się zdziwiony.

Marchewa uniósł groźnie belkę, widząc, jak Vimes wspina się na stos gruzów.

— O… Dzień dobry, kapitanie — powiedział i opuścił ją. — Chcę zameldować, że aresztowałem tego…

— Tak, to widzę. Czy masz jakieś sugestie, co robić potem?

— Oczywiście, sir. Muszę mu odczytać jego prawa, sir.

— Ale poza tym?

— Właściwie nie, sir.

Vimes spojrzał na te części smoka, które wciąż były widoczne spod odłamków. Jak można zabić coś takiego? Trzeba by ciężko pracować cały dzień.

Spory kamień odbił się od jego półpancerza.

— Kto to zrobił?

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Straż! Straż!»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Straż! Straż!» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Straż! Straż!»

Обсуждение, отзывы о книге «Straż! Straż!» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x