Był niski i krzywonogi. Przypominał trochę szympansa, którego nigdy nie zapraszają na herbatkę.
Trudno określić jego wiek. Ale sądząc po cynizmie i zmęczeniu światem, będących odpowiednikiem datowania węglem dla ludzkiej osobowości, miał jakieś siedem tysięcy lat.
— Ta trasa jest prosta — oświadczył, kiedy szli mokrą ulicą przez dzielnicę kupców. Nacisnął klamkę jakichś drzwi. Były zamknięte. — Mnie się trzymaj — dodał — a zobaczysz, jak trzeba się zachowywać. A teraz sprawdź drzwi po drugiej stronie.
— Aha. Rozumiem, panie kapralu. Musimy sprawdzić, czy ktoś nie zostawił otwartego sklepu.
— Szybko się uczysz, synu.
— Mam nadzieję, że uda się przyłapać złoczyńcę na gorącym uczynku — rzekł z zapałem Marchewa.
— No… tak — mruknął niepewnie Nobby.
— Ale jeśli znajdziemy otwarte drzwi, to powinniśmy chyba wezwać właściciela — mówił dalej Marchewa. — A jeden z nas zostanie, żeby pilnować towarów. Prawda?
— Tak? — Nobby rozpromienił się. — Ja to załatwię. Nie masz się o co martwić. A ty możesz iść i poszukać ofiary. Znaczy się właściciela. Sprawdził następne drzwi. Klamka ustąpiła pod naciskiem.
— W górach — powiedział Marchewa — kiedy złapali złodzieja, wieszali go za…
Urwał, z roztargnieniem stukając w klamkę. Nobby znieruchomiał.
— Za co? — zapytał z pełną grozy fascynacją.
— Nie pamiętam. Mama mówiła, że to i tak dla nich za mała kara. Kradzież jest Zła.
Nobby przeżył wiele słynnych rzezi, nie będąc tam, gdzie miały miejsce. Puścił klamkę i poklepał ją przyjaźnie.
— Mam! — krzyknął Marchewa. Nobby podskoczył.
— Co masz?
— Przypomniałem sobie z tym wieszaniem.
— Tak? — szepnął słabym głosem Nobby. — I co?
— Wieszali ich za ratuszem — wyjaśnił Marchewa. — Czasem na parę dni. Więcej już nie kradli, to pewne. I Bjorn Wręcemocnyjest twoim wujem.
Nobby oparł pikę o ścianę i sięgnął za ucho po niedopałek. Kilka spraw, uznał, należy wyjaśnić od razu.
— Dlaczego musiałeś zostać strażnikiem, chłopcze? — zaczął.
— Wszyscy mnie o to pytają — odparł Marchewa. — Wcale nie musiałem. Chciałem. To zrobi ze mnie Mężczyznę.
Nobby nigdy nikomu nie patrzył prosto w oczy. Teraz wpatrywał się zdumiony w prawe ucho Marchewy.
— Znaczy, nie uciekasz przed niczym i w ogóle? — upewnił się.
— Dlaczego miałbym przed czymś uciekać? Nobby zmieszał się na chwilę.
— Hm… Zawsze coś się znajdzie. Może… Może niesłusznie cię o coś oskarżyli? Może… — uśmiechnął się. — Na przykład ze sklepów tajemniczo zniknęły pewne drobiazgi, a ciebie o to obwiniali, bez żadnych dowodów, oczywiście. Albo w twoich rzeczach znaleźli pewne przedmioty, a ty nie miałeś pojęcia, skąd się tam wzięły. Takie historie… Nobby’emu możesz powiedzieć. A może… — Kapral szturchnął Marchewę w bok. — Może poszło o coś innego, co? Szersze la fem, co? Wpakowałeś dziewczynę w kłopoty?
— Ja… — zaczął Marchewa, ale przypomniał sobie, że owszem, należy mówić prawdę nawet takim dziwnym osobom jak Nobby, który wyraźnie nie wiedział, o co w niej chodzi. A prawda była taka, że przysporzył Blaszce kłopotów, chociaż dlaczego i w jaki sposób, pozostawało dla niego tajemnicą. Chyba za każdym razem, kiedy wychodził z groty Skałokruszów, słyszał, jak ojciec i matka na nią krzyczą. Wobec niego zawsze byli uprzejmi, ale chyba samo spotykanie się z nim sprowadzało na Blaszkę kłopoty.
— Tak — przyznał.
— Aha. To częsty przypadek — stwierdził z mądrą miną Nobby.
— Przez cały czas — uzupełnił Marchewa. — Właściwie to każdego wieczoru.
— A niech mnie — mruknął z podziwem kapral. Zerknął na Ochraniacz. — Dlatego kazali ci to nosić?
— Nie rozumiem.
— Nie przejmuj się. Każdy ma swój mały sekrecik. Albo duży, jak się okazuje. Nawet kapitan. Jest z nami tylko dlatego, że został Nisko Uderzony przez kobietę. Tak mówi sierżant. Nisko Uderzony.
— Ojej — westchnął Marchewa. To musiało boleć.
— Ale moim zdaniem to dlatego, że mówi, co myśli. I powiedział to o jeden raz za dużo, do Patrycjusza. Tak słyszałem. Powiedział, że Gildia Złodziei to tylko banda złodziei czy coś w tym rodzaju. Dlatego jest z nami. Ale naprawdę nie wiadomo. — Przyjrzał się w zadumie chodnikowi. — Gdzie się zatrzymałeś, chłopcze?
— U takiej starszej pani. Nazywa się Palm… Nobby zakrztusił się dymem, który poleciał mu nie tam, gdzie powinien.
— Na Mrokach? — wykrztusił. — Tam śpisz?
— Tak.
— Co noc?
— No, właściwie to co dzień. Tak.
— I przybyłeś, żebyśmy zrobili z ciebie mężczyznę?
— Tak!
— Nie wiem, czyby mi się podobała okolica, skąd pochodzisz.
— Proszę posłuchać, panie kapralu. — Marchewa zgubił się już zupełnie. — Przyszedłem, bo pan Varneshi mówił, że to najlepsza praca na świecie, pilnowanie prawa i wszystko. Miał rację, prawda?
— No… Co do tego… Znaczy, pilnowania Prawa… Znaczy, kiedyś tak, zanim mieliśmy te Gildie i całą resztę… Prawo, rozumiesz, teraz to jeszcze nie wszystko, znaczy… Sprawy są bardziej… Sam nie wiem. W zasadzie masz tylko potrząsać dzwonkiem i się nie wychylać.
Nobby westchnął. Potem odsapnął, zdjął z pasa klepsydrę i zerknął na przesypujące się szybko ziarnka piasku. Zaczepił ją z powrotem, zsunął z dzwonka skórzany tłumik i zadzwonił raz czy dwa, niezbyt głośno.
— Już dwunasta — szepnął. — I wszystko jest w porządku.
— To już koniec? — zapytał Marchewa, kiedy umilkły ciche echa.
— Mniej więcej. Mniej więcej. — Kapral zaciągnął się niedopałkiem.
— Żadnych pościgów po dachach w świetle księżyca? Żadnego skakania na kandelabry? Nic?
— Raczej nie. Nigdy nie robiłem czegoś takiego. Nikt nigdy mi o tym nie wspominał. — Nobby dmuchnął dymem. — Od biegania po dachach człowiek może się przeziębić na śmierć. Jeśli nie masz nic przeciw temu, wolę się trzymać dzwonka.
— Mogę też spróbować? — poprosił Marchewa.
Nobby był nieco wyprowadzony z równowagi. Tylko z tego powodu popełnił błąd i bez słowa wręczył Marchewie dzwonek.
Marchewa obejrzał go dokładnie, po czym energicznie pomachał nim nad głową.
— Już dwunasta! — ryknął. — 1 wszystkojeeest w porząąąądkuu!
Echa odbijały się po całej ulicy, aż wreszcie stłumiła je przerażająca, ciężka cisza. Gdzieś w ciemnościach zaszczekały psy. Zapłakało dziecko.
— Psst — syknął Nobby.
— Ale wszystko jest w porządku, prawda?
— Nie będzie, jeśli nie przestaniesz tak hałasować! Oddaj dzwonek!
— Nie rozumiem — wyznał Marchewa. — Proszę spojrzeć, w tej książce, którą dał mi pan Varneshi…
Sięgnął po Prawa i Przepisy Porządkowe. Nobby zerknął tylko i wzruszył ramionami.
— Nigdy o nich nie słyszałem — burknął. — A teraz lepiej zamknij paszczę. Nie możesz tak wrzeszczeć. Różni tacy mogliby usłyszeć. Chodź. Tędy.
Złapał Marchewę za ramię i pociągnął go ulicą.
— Jacy różni? — protestował Marchewa, opierając się lekko.
— Różni niedobrzy.
— Ale przecież jesteśmy Strażą!
— No właśnie! I nie chcemy się mieszać do spraw takich ludzi. Pamiętasz przecież, co się stało z Gaskinem.
— Nie pamiętam, co się stało z Gaskinem! — oznajmił zdumiony Marchewa. — Kto to jest Gaskin?
— Służył przed tobą — mruknął Nobby. Przygarbił się. — Biedak. Mogło się to przytrafić każdemu z nas. — Podniósł głowę i spojrzał na Marchewę. — A teraz przestań, słyszysz? To mi działa na nerwy. Pościgi w świetle księżyca, akurat.
Читать дальше