Terry Pratchett - Straż! Straż!

Здесь есть возможность читать онлайн «Terry Pratchett - Straż! Straż!» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1999, ISBN: 1999, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Straż! Straż!: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Straż! Straż!»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Służba na Straży Nocnej bynajmniej nie należy do zajęć zapewniających splendor i powszechny szacunek, a cóż dopiero mówić o dowodzeniu tą formacją.
Niestety, kapitan Vimes nie ma wyboru, szuka więc pociechy na dnie butelki, jego dwóm podwładnym nie pozostaje zaś nic innego jak starannie unikać miejsc, gdzie może zostać popełnione jakiekolwiek przestępstwo. Wszyscy zdążyli przywyknąć do tej sytuacji, lecz pewnego dnia wybucha potworne zamieszanie: oto do Ankh-Morpork przybywa gigantyczny krasnolud Marchewa i postanawia zostać najlepszym strażnikiem w historii miasta — akurat wtedy, gdy do miasta przybywa smok.
Powieść tłumaczy, dlaczego z pewnych względów można to uznać za zdarzenie pozytywne, z innych za negatywne. Marchewa nie ma co do tego wątpliwości.

Straż! Straż! — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Straż! Straż!», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

To nie jest właściwe Dowodzenie.

Otrzymałem kolczugę. Jest zardzewiała i marnie wykonana.

Za bycie strażnikiem dostaje się pieniądze, dwadzieścia dolarów na miesiąc. Kiedy już mi dadzą, zaraz wam je wyślę.

Mam nadzieję, że jesteście zdrowi i że Szyb Piąty jest już czynny. Dziś po południu obejrzę sobie tę Gildię Złodziei. To Skandal. Jeśli coś z tym zrobię, będzie to Piórem na moim Kapeluszu. Zaczynam się już uczyć, jak oni tu mówią.

Twój kochający syn Marchewa.

PS Przekaż ucałowania Blaszce. Tęsknię za nią.

* * *

Lord Vetinari, Patrycjusz Ankh-Morpork, zasłonił dłonią oczy.

— Co zrobił?

— Prowadził mnie ulicami — oświadczył Urdo van Pew, obecny przewodniczący Gildii Złodziei, Włamywaczy i Zawodów Pokrewnych. — W biały dzień! Ze związanymi rękami!

Postąpił o krok w stronę siedzącego na twardym krześle Patrycjusza i pogroził palcem.

— Wie pan doskonale, że trzymamy się Budżetu — rzekł. — Tak mnie poniżyć! Jak zwykłego przestępcę! Oczekuję oficjalnych przeprosin — dokończył. — W przeciwnym razie miastu grozi kolejny strajk. Będziemy do niego zmuszeni, wbrew naszej obywatelskiej postawie.

To palec… Palec był błędem. Patrycjusz przyglądał mu się lodowato. Van Pew podążył za jego spojrzeniem i szybko opuścił rękę. Patrycjusz nie należał do ludzi, którym można grozić palcem — chyba że ktoś chce liczyć tylko do dziewięciu.

— I powiadasz, że to był tylko jeden człowiek?

— Tak! To znaczy… — Van Pew zawahał się.

Kiedy się lepiej zastanowić, to rzeczywiście dziwne.

— Przecież są was tam setki — przypomniał spokojnie lord Vetinari. — Gęsto was tam, jak… wybacz porównanie… jak złodziei.

Van Pew kilka razy otworzył i zamknął usta. Szczera odpowiedź brzmiała: Tak, i gdyby ktoś próbował się zakraść czy przemknąć, źle by skończył. Ale ten wkroczył do budynku, jakby był właścicielem. To wszystkich zmyliło. I jeszcze to, jak tłukł ludzi i nakazywał im wrócić na Drogę Cnoty.

Patrycjusz kiwnął głową.

— Załatwię tę sprawę jak najszybciej — obiecał.

To było dobre określenie. Zmuszało ludzi do zastanowienia. Nie byli pewni, czy załatwi sprawę natychmiast, czy załatwi ją krótko. I nikt nie śmiał zapytać.

Van Pew cofnął się.

— Oficjalne przeprosiny, zaznaczam — przypomniał. — Muszę dbać o swoje stanowisko.

— Oczywiście. Nie pozwól mi cię zatrzymywać — odparł Patrycjusz, raz jeszcze nadając słowom własne, indywidualne znaczenie.

— Oczywiście. Dobrze. Dziękuję.

— W końcu, masz przecież tyle pracy…

— No… Naturalnie, mnóstwo pracy. — Ztodziej zawahał się. Ta uwaga Patrycjusza miała w sobie kolce. Człowiek odruchowo czekał, aż ukłuje. — Ehm… — rzucił, oczekując jakiejś wskazówki.

— …Skoro prowadzi się tak wiele przedsięwzięć.

Po twarzy przewodniczącego przemknąl wyraz paniki. Przypadkowe rozbłyski poczucia winy rozjaśniły mu umysł. Nie chodziło o to, co zrobił, ale o czym Patrycjusz się dowiedział. Ten człowiek miał oczy wszędzie, a żadne z nich nie były tak przerażające, jak para lodowato błękitnych, tkwiących po obu stronach jego nosa.

— Nie całkiem rozumiem…

— Niezwykły dobór obiektów. — Patrycjusz sięgnął po kartkę papieru. — Na przykład kryształowa kula, należąca do wróżki przy Stromej. Niewielki ornament ze świątyni Offlera, Boga Krokodyla. I tak dalej. Drobiazgi.

— Obawiam się, że nie wiem… — zaczął prezes złodziei. Patrycjusz pochylił się lekko.

— Chyba nie ma mowy o nielicencjonowanych kradzieżach? — zapytał [6] Jedną z zadziwiających reform wprowadzonych przez Patrycjusza było uczynienie złodziei odpowiedzialnymi za poziom przestępczości w mieście, z rocznymi budżetami, planowaniem rozwoju, a przede wszystkim ścisłą ochroną zawodu. W zamian za uzgodniony średni poziom dochodów z kradzieży, sami złodzieje pilnowali, by wszelkie nieautoryzowane występki spotykały się z natychmiastową reakcją Niesprawiedliwości, która zwykle wyglądała jak kij nabijany na końcu gwoździami. .

— Natychmiast się tym zajmę! — wykrztusił Van Pew. — Proszę na mnie polegać.

Patrycjusz uśmiechnął się słodko.

— Jestem pewien, że nie doznam zawodu — zapewnił. — Dziękuję za wizytę. Nie wahaj się, gdybyś chciał wyjść.

Złodziej wycofał się powoli. Z Patrycjuszem zawsze tak wygląda, pomyślał z goryczą. Człowiek przychodzi do niego z całkowicie uzasadnioną skargą, a potem wycofuje się tyłem, w ukłonach, z ulgą, że w ogóle może stąd wyjść. Trzeba oddać Patrycjuszowi sprawiedliwość, stwierdził niechętnie. Bo jeśli nie, wyśle ludzi, którzy sami ją wezmą.

Kiedy zniknął, lord Vetinari sięgnął po mały dzwonek z brązu i przywołał swojego sekretarza. Człowiek ów nazywał się Łupin Wonse. Zjawił się z piórem w dłoni.

O Łupinie Wonse dało się powiedzieć jedno: był elegancki. Zawsze sprawiał wrażenie, jakby dopiero co zakończono jego produkcję. Nawet włosy nosił tak gładko uczesane i wypomadowane, że wyglądały jak namalowane na głowie.

— Straż ma chyba jakieś problemy z Gildią Złodziei — poinformował Patrycjusz. — Był tu Van Pew i skarżył się, że funkcjonariusz Straży go aresztował.

— Za co, sir?

— Najwyraźniej za to, że jest złodziejem.

— Funkcjonariusz Straży? — Sekretarz nie mógł uwierzyć.

— Wiem. Ale zbadaj tę sprawę, dobrze?

Patrycjusz uśmiechnął się do siebie.

Trudno było zgłębić dziwaczne poczucie humoru lorda Vetinari. Ale wizja czerwonego ze złości, gniewnego szefa złodziei jakoś nie mogła go opuścić.

Jednym z wielkich dzieł Patrycjusza, wkładem w sprawne funkcjonowanie Ankh-Morpork, była — we wczesnym okresie jego administracji — legalizacja starożytnej Gildii Złodziei. Przestępczość towarzyszy nam od zawsze, rozumował, więc skoro nie można się jej pozbyć, niech to przynajmniej będzie przestępczość zorganizowana.

Zachęcił więc Gildię, by wyszła z cienia, wybudowała wielki dom cechowy, zajęła miejsca na bankietach i w towarzystwie, założyła studium zawodowe z uroczystym wręczeniem dyplomów, certyfikatami Związku Gildii Miejskich i wszystkim, co należy. W zamian za praktyczną likwidację Straży zgodzili się — próbując zachować powagę — na utrzymanie przestępczości na corocznie określanym poziomie. W ten sposób każdy może snuć rozsądne plany na przyszłość, tłumaczył lord Vetinari, a z chaosu życia codziennego zniknie przynajmniej część elementu niepewności.

Potem, jakiś czas później, Patrycjusz raz jeszcze wezwał przywódców złodziei. Aha, przy okazji, jest jeszcze jedna sprawa. Co to takiego… Ach, już wiem…

Wiem, kim jesteście, powiedział. Wiem, gdzie mieszkacie. Wiem, jakimi końmi jeździcie. Wiem, gdzie się czeszą wasze żony. Wiem, gdzie wasze śliczne dzieci — ileż to mają lat? Coś podobnego, ależ ten czas leci! — wiem, gdzie się bawią. Dlatego nie zapomnicie o naszej umowie, prawda? I uśmiechnął się.

Oni także, jeśli można to nazwać uśmiechami.

Rezultaty tych działań okazały się pozytywne dla wszystkich. W krótkim czasie przywódcy złodziei dorobili się brzuchów, zaczęli nosić herby i spotykać się w przyzwoitym budynku, a nie w zadymionych norach, które nikomu się nie podobały. Złożony system youcherów i pokwitowań gwarantował, że chociaż każdy podlegał zainteresowaniu Gildii, nikt nie ściągał go na siebie zbyt wiele, co uznano za postęp — szczególnie obywatele dostatecznie zamożni, by stać ich było na bardzo rozsądne ceny, jakie ustaliła Gildia za życie bez kłopotów. Istniało na to dziwaczne, cudzoziemskie słowo: po-lisa. I chociaż nikt nie wiedział, co lisy mają z tym wspólnego, weszło do mowy potocznej.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Straż! Straż!»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Straż! Straż!» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Straż! Straż!»

Обсуждение, отзывы о книге «Straż! Straż!» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x