Dibbler się nie zgadzał.
— Poza wszystkim innym — mówił — nie wyglądałoby to jak należy.
— Przecież to prawdziwe Ankh-Morpork, wujku — protestował Soli. — Jest dokładnie takie, jak należy. Jak może wyglądać inaczej?
— Ankh-Morpork, rozumiesz, wcale nie wygląda tak znowu naturalnie — oświadczył po namyśle Dibbler.
— Przecież jest naturalne! — krzyknął Soli. Więzy rodzinne naprężyły się do granicy pęknięcia. — Naprawdę tam stoi! Jest naprawdę sobą! Nie można zrobić bardziej naturalnego Ankh-Morpork! Jest tak naturalne, jak to tylko możliwe!
Dibbler wyjął z ust cygaro.
— Nie jest — rzucił krótko. — Zobaczysz.
Ginger pojawiła się koło południa. Była tak blada, że nawet Dibbler na nią nie krzyczał. Cały czas z niechęcią zerkała na Gaspode, który starał się schodzić jej z drogi.
Zresztą Dibbler i tak był zajęty. Siedział w gabinecie i tłumaczył Fabułę.
Zasadniczo była całkiem prosta i rozwijała się wzdłuż typowych wątków: Chłopak Spotyka Dziewczynę, Dziewczyna Spotyka Innego Chłopaka, Chłopak Traci Dziewczynę… Tyle że tutaj akurat w środku tego wszystkiego trwała wojna domowa…
Przyczyny wybuchu Ankh-Morporkańskiej Wojny Domowej (od 20:32, 3 Grune’a 432 r. do 10:45, 4 Grune’a 432 r.) zawsze były tematem gorących dyskusji historyków. Istnieją dwie główne teorie:
1) Prosty lud, nękany podatkami przez wyjątkowo głupiego i niemiłego króla, uznał, że starczy już tego i czas zrezygnować z przestarzałej koncepcji monarchii, by zastąpić ją — jak się potem okazało — ciągiem despotycznych władców, którzy nadal nękali podatkami, ale mieli przynajmniej tyle przyzwoitości, żeby nie udawać, iż bogowie dali im do tego prawo;
albo 2) Jeden z graczy w Okalecz Pana Cebulę oskarżył w tawernie innego gracza, że ma w ręku więcej asów, niż zwykle występuje w talii, sięgnięto po noże, potem ktoś uderzył kogoś innego ławą, potem ktoś jeszcze dźgnął kogoś, zaczęły fruwać strzały, ktoś zaczął się huśtać na żyrandolu, nieostrożnie ciśnięty topór trafił kogoś na ulicy, później wezwano Straż, ktoś podłożył ogień w lokalu, ktoś jeszcze uderzył wiele innych osób stołem, aż w końcu wszyscy stracili cierpliwość i zaczęły się walki.
W każdy razie przyczyny te doprowadziły do wojny domowej, która niezbędna jest każdej dojrzałej cywilizacji [20] Poza wszystkim innym, daje ona bratu lepszy pretekst do walki z bratem niż zwykłe powody, na przykład to, co jego żona powiedziała o mamie na pogrzebie cioci Very.
…
— Widzę to tak — mówił Dibbler. — Jest taka szlachetnie urodzona dziewczyna, mieszkająca całkiem sama w wielkim domu, jasne, a jej chłopak odchodzi, by walczyć z buntownikami, rozumiecie, ona spotyka innego, więc zaczynają działać między nimi różne reakcje chemiczne…
— Wybuchają? — zdziwił się Victor.
— To znaczy, że się zakochują — wyjaśniła lodowato Ginger.
— Coś w tym stylu. — Dibbler kiwnął głową. — Oczy spotykają się w zatłoczonym pokoju i w ogóle. A jest całkiem sama, jeśli nie liczyć służby i, pomyślmy, może jej psa…
— To będzie Laddie? — upewniła się Ginger.
— Tak. I oczywiście robi wszystko, co może, żeby zachować rodzinną kopalnię, więc tak niby flirtuje z oboma, chłopakami znaczy, nie z psem, a potem jeden z nich ginie na wojnie, a ten drugi ją rzuca, ale to nic nie szkodzi, bo w głębi serca jest twarda. — Wyprostował się. — Co o tym myślicie? — zapytał.
Ludzie w gabinecie z zakłopotaniem spoglądali na siebie nawzajem.
Trwało niespokojne milczenie.
— Brzmi świetnie, wujku — oświadczył wreszcie Soli, który wolał już dzisiaj nie mieć kłopotów.
— Technicznie bardzo wymagające — dodał Halogen. Rozległ się chór wspierających go z ulgą głosów.
— Sam nie wiem — odezwał się wolno Victor.
Wszyscy obecni zwrócili ku niemu oczy w taki sposób, w jaki widzowie wokół areny z lwami spoglądają na pierwszego skazańca, który ma zostać wepchnięty zza żelaznej kraty.
Victor mówił dalej:
— To już wszystko? Niezbyt to, jak by to powiedzieć, skomplikowane jak na taką długą migawkę. Ludzie się zakochują, kiedy w tle toczy się wojna domowa… Nie bardzo widzę, jak można z tego zrobić obrazek.
Znowu zapadła cisza. Ludzie stojący obok Victora zaczęli się lekko odsuwać. Dibbler patrzył na niego nieruchomo.
Spod krzesła Victora dobiegał niemal niesłyszalny cichy głos:
— …och, oczywiście, zawsze jest jakaś rola dla Laddie… Co on ma takiego, czego mnie frakuje, tego chciałfym się… Dibbler wciąż patrzył na Victora.
— Masz rację — stwierdził w końcu. — Masz rację. Victor ma rację. Dlaczego nikt inny tego nie zauważył?
— Tak właśnie myślałem, wujku — rzekł pospiesznie Soli. — Musimy trochę to nadmuchać. Dibbler machnął cygarem.
— Możemy dołożyć coś w czasie pracy, żaden problem. Na przykład… no… Co powiecie na wyścig rydwanów? Ludzie zawsze lubili wyścigi rydwanów. Trzymają w napięciu. Czy ktoś wypadnie, czy urwą się koła? Tak. Wyścig rydwanów.
— Wujku… Wiesz, tego… czytałem trochę o wojnie domowej — powiedział ostrożnie Soli — i raczej nikt nie wspominał, że…
— Nie było tam wyścigów rydwanów. Mam rację? — zapytał Dibbler uprzejmym tonem, kryjącym jednak brzytwy groźby. Soli zgarbił się.
— Skoro tak stawiasz sprawę, wujku… Tak, masz rację.
— I jeszcze… — Dibbler się zamyślił. — Moglibyśmy spróbować… wielkiego, ogromnego rekina?
Nawet on sam wydawał się nieco zaskoczony tym pomysłem. Soli zerknął z nadzieją na Victora.
— Jestem prawie pewien, że rekiny nie walczyły w Ankh-Morporkańskiej Wojnie Domowej — oświadczył Victor.
— Jesteś pewien?
— Jestem pewien, że ludzie by zauważyli.
— Słonie by je stratowały — mruknął pod nosem Soli.
— No tak — westchnął smętnie Dibbler. — To była tylko sugestia. Sam nie wiem, po co o tym mówiłem.
Przez chwilę wpatrywał się w pustkę, po czym energicznie potrząsnął głową.
Rekin, myślał Victor. Wszystkie złote rybki własnych myśli pływają sobie wesoło, aż nagle woda porusza się i z zewnątrz nadpływa wielki rekin idei. Zupełnie jakby ktoś myślał za nas.
* * *
— Nie potrafisz się zachować — powiedział do Gaspode Victor, kiedy zostali sami.
— Przez cały czas słyszałem, jak marudzisz pod krzesłem.
— Może i nie potrafię, ale przynajmniej nie wzdycham do dziewczyny, która wpuszcza do naszego świata jakieś straszliwe Stwór; Ciemności — odparł Gaspode.
— Mam nadzieję, że nie wzdychasz — mruknął Victor. I dodał: — O co ci chodzi?
— Aha! Teraz słucha. Twoja dziewczyna…
— Ona nie jest moją dziewczyną!
— Niedoszła dziewczyna — poprawił się Gaspode — wychodzi co noc i prófuje otworzyć wrota we wzgórzu. Wczoraj też prófowała, kiedy już poszedłeś. Zofaczyłem ją. I powstrzymałem — dodał wyzywająco. — Oczywiście, nie oczekuję pochwał. Ale tam jest coś strasznego, a ona chce to wypuścić. Nic dziwnego, że stale się spóźnia i rano jest zmęczona, skoro całe noce tylko kopie w piasku.
— Skąd wiesz, że są straszne? — spytał Victor słabym głosem.
— Ujmę to w ten sposóf — rzekł Gaspode. — Jeśli coś siedzi w jaskini pod wzgórzem, za wielkimi, ciężkimi wrotami, to nie dlatego że ludzie chcą, fy co wieczór wychodziło i zmywało naczynia, prawda? Oczywiście — dodał łaskawie — nie twierdzę, że ona wie, co rofi. Prawdopodofnie opanowali jej słafy, kofiecy, kotolufny umysł i kierują nim wedle swej złej woli.
Читать дальше