Całkiem możliwe, że Soli wiedział, jak to wszystko do siebie pasuje. Victor nie miał pojęcia. Przekonał się zresztą, że najlepiej nie śledzić fabuły żadnej migawki, w której występował. Poza tym Soli kręcił nie tylko od tyłu do przodu, ale też z boków do środka. Całość była straszliwie zagmatwana, tak jak prawdziwe życie.
Kiedy w końcu miał okazję, żeby porozmawiać z Ginger, obserwowali ich dwaj korbowi i wszyscy na planie, którzy akurat nie mieli nic do roboty.
— Uwaga wszyscy — powiedział Soli. — To scena z końca, kiedy Victor spotyka Ginger po tym wszystkim, co razem przeszli, a na planszy będzie mówił… — Spojrzał na duży czarny prostokąt, który mu podano. — Tak, będzie mówił: „Wyznam ci, moja najdroższa, że oddałbym wszystko za porcję… żeberek… wieprzowych… u Hargi… w specjalnym… sosie… curry…”.
Soli mówił coraz wolniej, aż umilkł. Kiedy wypuścił powietrze, przypominał wypływającego na powierzchnię wieloryba.
— Kto to napisał?!
Jeden z malarzy lękliwie podniósł rękę.
— Pan Dibbler mi kazał — wyjaśnił szybko.
Soli przerzucił wielki stos plansz przedstawiających dialogi do większej części migawki. Zacisnął wargi. Skinął na jednego z ludzi z plikami kartek.
— Mógłbyś pobiec do biura i porosić mojego wuja, żeby tu zajrzał, jak tylko znajdzie wolną chwilę? Wyjął ze stosu inną planszę.
— „Tęsknię za starą kopalnią, ale gdybym szukał prawdziwej wiejskiej kuchni, na pewno… poszedłbym… do Najlepszych… Żeberek…”. Rozumiem.
Nie patrząc sięgnął po następną.
— Aha. Widzę, że ostatnie słowa rannego żołnierza rojalistów brzmią: „Ach, cóż bym teraz oddał zajedź Aż Cię Brzuch Rozboli za 1$, specjalność kuchni w… Najlepszych… Żeberkach… Hargi… Mamo!”.
— Uważam, że to wyjątkowo wzruszające — oświadczył Dibbler, stając obok niego. — Cała widownia będzie przecierać zapłakane oczy.
— Wujku… — zaczął Soli. Dibbler podniósł ręce.
— Mówiłem, że zdobędę jakoś pieniądze — przypomniał. — A Sham Harga dostarczył nam nawet jedzenia do sceny z pieczeniem przy ognisku.
— Obiecałeś, że nie będziesz się wtrącał do scenariusza!
— To nie jest wtrącanie — stwierdził Dibbler z kamiennym spokojem. — Nie rozumiem, jak możesz to uznać za wtrącanie. Wygładziłem tylko tu i tam kilka dialogów. Uważam, że dobrze im to zrobiło. Poza tym „Ile Tylko Zdołasz Pożreć — jeden dolar” to rzeczywiście wyjątkowa okazja.
— Ale akcja dzieje się sto lat temu! — krzyknął Soli.
— Noo… To przecież ktoś może powiedzieć: „Zastanawiam się czy za sto lat jedzenie w Najlepszych Żeberkach Hargi też będzie takie dobre”.
— To nie są ruchome obrazki! To prymitywna komercja!
— Mam nadzieję — westchnął Dibbler. — Jeśli nie, wszyscy wpadniemy w kłopoty.
— Posłuchaj… — zaczął groźnie Soli. Ginger zwróciła się do Victora.
— Możemy pójść gdzieś i porozmawiać? — spytała cicho. — Bez twojego psa — dodała już zwykłym głosem. — Stanowczo bez psa.
— Chcesz ze mną rozmawiać? — zdziwił się Victor.
— Ostatnio nie mieliśmy zbyt wielu okazji.
— Rzeczywiście. Masz rację. Gaspode, zostań. Dobry piesek. — Victor odczuł niejaką satysfakcję, widząc na pysku Gaspode wyraz czystego niesmaku.
Za nimi wieczny spór Świętego Gaju nabierał tempa. Soli i G.S.P. stali nos w nos i kłócili się pośrodku kręgu rozbawionego i zaciekawionego personelu.
— Nie muszę się na to godzić. Zawsze mogę zrezygnować!
— Nie możesz! Jesteś moim bratankiem! Nie możesz zrezygnować z bycia bratankiem…
Ginger i Victor usiedli na stopniach rezydencji z płótna i desek. Mogli rozmawiać swobodnie. Nikt nie zamierzał ich podglądać, kiedy tuż obok toczyła się wściekła kłótnia.
— Ehm… — zaczęła Ginger.
Splatała nerwowo palce. Trudno było nie zauważyć, że ma połamane paznokcie.
— Ehm… — powtórzyła.
Jej blada pod charakteryzacją twarz wyrażała cierpienie. Nie jest piękna, pomyślał Victor, ale wiara w to może sprawić pewne kłopoty.
— Ja… tego… nie wiem, jak to powiedzieć. Ale, no wiesz… Czy ktoś może zauważył, że chodzę przez sen?
— Na wzgórze? — upewnił się Victor.
Błyskawicznie jak wąż odwróciła głowę w jego stronę.
— Wiesz? Skąd o tym wiesz? Szpiegowałeś mnie? — rzuciła gniewnie. Znowu była dawną Ginger, pełną ognia, jadu i paranoicznie agresywną.
— Laddie cię znalazł… śpiącą. Wczoraj po południu.
— W biały dzień?
— Tak.
Podniosła dłoń do ust.
— Jest gorzej, niż myślałam — szepnęła. — Coraz gorzej. Pamiętasz, jak spotkaliśmy się na wzgórzu? Zanim znalazł nas Dibbler i pomyślał, że… że się całujemy… — Zarumieniła się. — Nie wiedziałam nawet, skąd się tam wzięłam!
— I wróciłaś wczoraj w nocy — dodał Victor.
— Pies ci powiedział, tak?
— Tak. Przykro mi.
— To się powtarza co noc — jęknęła Ginger. — Wiem, bo nawet jeśli wrócę do łóżka, cała podłoga jest zasypana piaskiem, a paznokcie mam połamane! Chodzę tam każdej nocy i nie wiem po co!
— Próbujesz otworzyć wrota. Widać tam teraz takie wielkie, stare wrota, bo część zbocza się osunęła i…
— Tak, widziałam je. Ale po co?
— Mam kilka pomysłów — stwierdził ostrożnie Victor.
— Powiedz!
— Hm… Słyszałaś o czymś, co nazywa się geniusz loci?
— Nie. — Zmarszczyła brwi. — Jest mądre, tak?
— To coś w rodzaju duszy miejsca. Może być potężna. Może zyskać potęgę dzięki wierze, miłości albo nienawiści, jeśli tylko trwają dostatecznie długo. Zastanawiałem się, czy taki duch miejsca może przyzywać ludzi. Albo zwierzęta. Rozumiesz, Święty Gaj to niezwykłe miejsce, prawda? Ludzie tutaj zachowują się inaczej niż zwykle. Na całym świecie najważniejsi są bogowie albo pieniądze, albo bydło… Tutaj najważniejsze to być kimś ważnym.
Słuchała go z uwagą.
— I co? — rzuciła zachęcająco. — Na razie nie wydaje się to groźne.
— Dochodzę do najgorszego.
— Aha.
Victor przełknął ślinę. Mózg bulgotał mu jak zupa. Na wpół zapamiętane fakty wynurzały się kusząco na powierzchnię i znowu tonęły. Zasuszeni, starzy wykładowcy w wysokich, starych salach opowiadali mu o nudnych, starych faktach, które nagle stały się ważne i niebezpieczne jak klinga miecza. Odgrzebywał je z pokładów zapomnienia.
— Nie jestem… — wychrypiał i odchrząknął. — Nie jestem pewien, czy to prawda — wymówił z wysiłkiem. — To przyszło skądinąd. Może się zdarzyć. Słyszałaś o ideach, dla których nadszedł właściwy czas?
— Tak.
— No więc to są te oswojone. Są też inne: idee tak pełne wigoru, że nie chcą czekać na swój czas. Dzikie idee. Zbiegłe idee. A problem polega na tym, że kiedy taka się trafi, powstaje otwór…
Spojrzał na jej uprzejmą, obojętną minę. Porównania wypływały na powierzchnię jak nasiąknięte zupą grzanki. Wyobraź sobie wszystkie światy, jakie zaistniały, w pewnym sensie sprasowane razem jak kanapka… talia kart… książka… złożona kartka… Jeśli powstaną odpowiednie warunki, coś może się przemieszczać w poprzek, nie wzdłuż… Ale jeśli otworzyć bramę między światami, pojawiają się straszliwe zagrożenia, jak na przykład… Jak na przykład… Jak na przykład… Jak na przykład co?
Wiadomości wypłynęły z pamięci niby kawałek podejrzanej macki, dostrzeżony nagle w chwili, kiedy człowiek już sądził, że może bezpiecznie zjeść zupę.
Читать дальше