— Myślisz, że chcieliśmy mówić? — burknął królik. — Jeszcze niedawno byłem zwykłym królikiem, bardzo z tego zadowolonym, aż tu nagle… łubudu! — zaczynam myśleć. Uwierz mi, to poważna przeszkoda dla kogoś, kto szuka króliczego szczęścia. Jako królik masz ochotę na trawę i seks, a nie myśli typu Jaki w tym wszystkim jest sens, jeśli się dobrze zastanowić?”.
— Ale przynajmniej możesz jeść trawę — zauważył Gaspode. — Trawa nic nie mówi. Ostatnie, czego ci trzefa, kiedy jesteś głodny, to etyczne zamieszanie na talerzu.
— Myślisz, że masz kłopot — dodał kot, jakby czytał mu w myślach. — Mnie żoształo tylko jedzenie ryb. Kładziesz łapę na obiedzie, a on wrzeszczy „Ratunku!”. To jeszt dopiero ciężka szytuaczja. Zapadła cisza. Wszyscy trzej spojrzeli na Victora. A wraz z nimi mysz. I kaczor. Kaczor patrzył ze szczególną niechęcią — pewnie słyszał o jabłkach i majeranku.
— Właśnie. Weź nas — odezwała się mysz. — Ściga mnie… to… — wskazała siedzącego obok kota. — Po kuchni. Drapanie, skrobanie, piski, panika. Nagle coś mi skwierczy w głowie, widzę patelnię… Rozumiesz? Jeszcze przed sekundą nie miałem pojęcia, co to jest patelnia, a teraz łapię uchwyt, ten wybiega zza rogu, brzdęk! A on zatacza się i woła: „Co mnie uderzyło?”. Odpowiadam: „Ja”. Wtedy oboje pojmujemy: zaczęliśmy mówić.
— Konczeptualiżować — dodał kot.
Był czarny, miał białe łapy, uszy jak rzutki do strzelania i podrapaną mordkę kota, który osiem żywotów przeżył już w pełni.
— Co tu gadać, mały… — mruknęła mysz.
— Powiedzcie, co zrofiliście później — poprosił Gaspode.
— Przybyliśmy tutaj — odparł kot.
— Z Ankh-Morpork? — zdziwił się Victor.
— Tak.
— To prawie trzydzieści mil!
— Tak, i możesz mi wierzyć, że kotu niełatwo znaleźć transzport.
— Widzisz? — zawołał Gaspode. — Takie rzeczy zdarzają się fez przerwy. Różni tacy przyjeżdżają do Świętego Gaju. Nie wiedzą, dlaczego wyruszyli, ale są pewni, że powinni fyć tutaj. I nie zachowują się tak, jak gdziekolwiek indziej na świecie. Ofserwowałem. Dzieje się coś dziwnego.
Kaczor zakwakał. W tym kwakaniu były ukryte jakieś słowa, ale przez niedostosowanie gardła i dzioba tak niewyraźne, że Victor nic nie zrozumiał.
Zwierzęta słuchały z sympatią.
— No i co, Kaczorku? — rzucił królik.
— Kaczor mówi — przetłumaczył Gaspode — że to przypomina migracje. Takie samo uczucie jak przy migracji. Tak mówi.
— Tak? Ale my nie musieliśmy daleko podróżować — zauważył królik. — I tak mieszkaliśmy na tych wydmach. — Westchnął. — Przez trzy szczęśliwe lata i cztery nędzne dni — dodał.
Victorowi wpadła do głowy pewna myśl.
— W takim razie wiesz o tym starym człowieku na plaży? — zapytał.
— A, o tym. Tak, wiem. Zawsze wchodził tu na górę.
— Jaki był?
— Słuchaj, mądralo, przecież jeszcze cztery dni temu mój słownik składał się z dwóch czasowników i jednego rzeczownika. Myślisz, że co o tym starym myślałem? Wiem tylko tyle, że nas nie gonił. Wydawało nam się pewnie, że to głaz z nogami albo co.
Victor pomyślał o ukrytej w kieszeni książce. Modły i rozpalanie ognia. Kto mógł się tym zajmować?
— Nie wiem, co się tu dzieje — wyznał. — I chciałbym to odkryć. Czy nie macie jakichś imion? Głupio się czuję, kiedy rozmawiam z osobami bez imion.
— Tylko ja — odpowiedział Gaspode. — Jako pies. Wiesz, dostałem imię po sławnym Gaspode.
— Dzieciak nazywał mnie kiedyś Mruczkiem — dodał z powątpiewaniem kot.
— Myślałem, że macie jakieś imiona we własnym języku — powiedział Victor. — No wiecie, jakieś Silne Łapy albo… albo Chyży Łowca. Coś takiego.
Uśmiechnął się zachęcająco.
Zwierzęta spojrzały na niego, wyraźnie nie pojmując.
— On czyta książki — wyjaśnił wreszcie Gaspode. — Widzisz, proflem polega na tym — dodał, drapiąc się energicznie — że normalne zwierzęta nie przejmują się imionami. Przecież wiemy, kim jesteśmy.
— Chociaż Chyży Łowca mi się podoba — przyznała mysz.
— Moim zdaniem to imię bardziej odpowiednie dla kota. — Victor zaczął się pocić. — Myszy mają krótkie, miłe imiona… Na przykład Pip.
— Pip? — powtórzyła lodowatym tonem mysz. Królik uśmiechnął się.
— I… i zawsze myślałem, że króliki nazywają się na przykład Puszek. Albo Tuptuś.
Królik przestał się uśmiechać i zastrzygł uszami.
— Posłuchaj no, chłopcze… — zaczął.
— A wiecie — przerwał mu Gaspode, próbując ożywić rozmowę — słyszałem o takiej legendzie, że pierwsza para ludzi na świecie nadała imiona wszystkim zwierzętom. Ciekawe, co?
By ukryć zakłopotanie, Victor sięgnął po książkę. Modlitwy i rozpalanie ognia. Trzy razy dziennie.
— Ten starzec… — zaczął.
— A czemu jest taki ważny? — zdumiał się królik. — On tylko wchodził na wzgórze i wydawał dźwięki. Po parę razy dziennie. Można by według niego nastawiać… nastawiać… — Zawahał się. — No, zawsze o tej samej porze. Każdego dnia kilka razy.
— Trzy razy. Trzy seanse. Jak w teatrze? — Victor przesuwał palcem po stronie.
— Nie umiemy zliczyć do trzech — odparł z irytacją królik. — To idzie tak: raz… dużo. Dużo razy. — Spojrzał wrogo na Victora. — Tuptuś — dodał z gryzącą ironią.
— Ludzie z daleka przywozili mu ryby — ciągnął Victor. — Nikt tu w pobliżu nie mieszka. Musieli żyć wiele mil stąd. Płynęli bardzo daleko, żeby tylko dostarczyć mu ryby. Całkiem jakby nie chciał jeść ryb z tej zatoki. A przecież aż się tu od nich roi. Kiedy pływałem, widziałem takie homary, że byście nie uwierzyli.
— I jak je nazwałeś? — spytał Tuptuś. Nie należał do królików, które łatwo zapominają urazy. — Ciachusiami?
— Właśnie. Chcę to od razu wyjaśnić — pisnęła mysz. — W domu byłem główną myszą, mogłem spuścić lanie każdej innej. I chcę dostać odpowiednie imię, mój mały. Kto spróbuje nazwać mnie Pipusiem — mysz spojrzała znacząco na Victora — sam się prosi o głowę w kształcie patelni. Czy wyrażam się jasno?
Kaczor zakwakał z naciskiem.
— Chwileczkę — rzucił Gaspode. — Kaczor twierdzi, że wszystko to są oznaki tego samego zjawiska. Ludzie, trolle i wszyscy, którzy tu przyfywają; zwierzęta, które nagle potrafią mówić… Kaczor uważa, że przyczyna znajduje się tutaj.
— Skąd kaczor może o tym wiedzieć? — zdziwił się Victor.
— Słuchaj no, przyjacielu — odparł królik. — Kiedy tobie uda się przelecieć nad oceanem i jeszcze na końcu znaleźć przynajmniej ten sam kontynent, to będziesz mógł wygadywać takie rzeczy na kaczki.
— Och… Chodzi o tajemnicze zmysły zwierząt, tak? Patrzyli na niego niechętnie.
— Wszystko jedno. To się musi skończyć — podsumował Gaspode. — Cale to myślenie i mówienie nadaje się dla was, ludzi. Jesteście przyzwyczajeni. Dlatego ktoś musi odkryć tę przyczynę. Nadal patrzyli na niego.
— Wiecie — rzekł niepewnie Victor. — Może ta książka mogłaby nam pomóc? Pierwsze fragmenty napisane są w jakimś starożytnym języku. Mógłbym… — Urwał. Magowie w Świętym Gaju nie cieszyli się popularnością. Nie powinien chyba wspominać o Niewidocznym Uniwersytecie ani o swoich studiach. — To znaczy — podjął, starannie dobierając słowa — znam chyba w Ankh-Morpork kogoś, kto potrafiłby je odczytać. On też jest zwierzęciem. Małpą.
Читать дальше