Brutha nie docenił metafory. Pamiętał, że słyszał głos swojej babci. Właściwie nie został Powołany, raczej Posłany. Ale na wszelki wypadek kiwnął głową.
— I w twoim… entuzjazmie, naturalnym entuzjazmie jest przekonanie, że słyszysz, jak Wielki Bóg nadal do ciebie przemawia. Żółw zaczął podskakiwać.
— Niech cię porażą gromy! — wrzasnął.
— Najlepszym lekarstwem są ćwiczenia fizyczne. I dużo zimnej wody.
— Wij się na ostrzach potępienia!
Nhumrod schylił się i podniósł żółwia. Odwrócił go grzbietem w dół. Łapki machały wściekle.
— Jak on się tu dostał, hm?
— Nie wiem, bracie Nhumrodzie — odparł szczerze Brutha.
— Niech ręka ci uschnie i odpadnie! — krzyczał głos w jego głowie.
— Takim żółwiem można sobie nieźle podjeść — mruknął przewodnik nowicjuszy. Dostrzegł wyraz twarzy chłopca. — Spójrz na to inaczej — zaproponował. — Czy Wielki Bóg Om… — znak świętych rogów — …zamanifestowałby się w stworzeniu tak prymitywnym? Byk tak, naturalnie, orzeł z pewnością, przy jakiejś okazji także łabędź, o ile dobrze pamiętam… Ale żółw?
— Niech twoje organy płciowe wypuszczą skrzydła i odlecą!
— Zastanów się — ciągnął brat Nhumrod, nieświadom chórów w głowie nowicjusza. — Jakie cuda mógłby sprawić żółw? Hm…
— Niech twoje kości chrzęszczą miażdżone w szczękach olbrzymów!
— Może zmienić sałatę w złoto? — zgadywał brat Nhumrod jowialnym tonem człowieka pozbawionego poczucia humoru. — Deptać stopami mrówki? Ahaha.
— Haha — odparł grzecznie Brutha.
— Zabiorę go do kuchni, żeby już cię nie niepokoił. Znakomicie nadaje się na zupę. A potem nie będziesz już słyszał żadnych głosów, możesz mi wierzyć. Ogień leczy wszelkie szaleństwa, prawda?
— Zupę?
— Tego… — zaczął Brutha.
— Twoje wnętrzności będą owijać się wokół drzewa, aż pożałujesz! Nhumrod rozejrzał się po ogrodzie. Miał wrażenie, że pełno tu melonów, dyń i ogórków. Zadrżał.
— Dużo zimnej wody, to najlepsze — powiedział. — Mnóstwo. — Znowu popatrzył na Bruthę. — Hm? Po czym ruszył w stronę kuchni.
* * *
Wielki Bóg Om leżał z łapkami w powietrzu w koszu stojącym w którejś z kuchni. Był niemal całkiem przysypany pękiem ziół i kilkoma marchewkami. Przewrócony żółw usiłuje stanąć na nogi, wyciągając jak najdalej szyję i próbując użyć głowy jako dźwigni. Jeśli to nie skutkuje, gorączkowo macha łapkami w nadziei, że rozkołysze się i odwróci grzbietem do góry.
Przewrócony żółw to dziewiąta najbardziej żałosna rzecz w całym wszechświecie.
Przewrócony żółw, który wie, co się z nim zaraz stanie, awansuje na tej liście na pozycję przynajmniej czwartą.
Najszybszym sposobem zabicia żółwia, przeznaczonego do jedzenia, jest wrzucenie go do wrzącej wody.
W całej Cytadeli rozrzucone były kuchnie, magazyny i warsztaty rzemieślnicze należące do cywilnych członków Kościoła [4] Potrzeba czterdziestu ludzi pewnie stojących na ziemi, żeby utrzymać jednego z gtową w chmurach.
. To była jedna z nich — piwnica z czarnym od dymu sufitem, w której centrum znajdowało się wielkie palenisko. Ogień huczał w kominie. Tresowane psy biegały w kołowrotkach i obracały rożny. Wznosiły się i opadały tasaki.
Z boku pieca, wśród innych poczerniałych kociołków, zaczynał już wrzeć nieduży garnek wody.
— Niech robaki zemsty pożerają twoje czarne nozdrza! — darł się Om, gwałtownie machając łapkami. Kosz się zakołysał. Owłosiona ręka sięgnęła do wnętrza i wyjęła zioła.
— Niech jastrzębie dziobią ci wątrobę!
Ręka pojawiła się znowu i zabrała marchewki.
— Obyś cierpiał od tysiąca ostrzy! Dłoń chwyciła Wielkiego Boga Oma.
— Niech ludożercze grzyby…!
— Zamknij się! — syknął Brutha, wsuwając żółwia pod szatę.
Dyskretnie ruszył do drzwi. W ogólnym chaosie kulinarnym nikt go na razie nie zauważył. Dopiero po chwili jeden z kucharzy wyprostował się i uniósł brew.
— Muszę zabrać to z powrotem — wybełkotał Brutha, wyjął spod szaty żółwia i pomachał nim szybko. — Diakon kazał.
Kucharz zmarszczył czoło, ale po chwili wzruszył ramionami. W Cytadeli wszyscy uważali nowicjuszy za najniższą formę życia, jednak rozkazy hierarchii należało wypełniać bez zbędnych pytań. Chyba że pytający miał ochotę rozważyć pytania o wiele ważniejsze, na przykład czy możliwe jest pójście do nieba, kiedy człowiek został żywcem usmażony.
Na dziedzińcu Brutha oparł się o mur i odetchnął głęboko.
— Twoje gałki oczne… — zaczął żółw.
— Jeszcze jedno słowo — przerwał mu chłopiec — i wracasz do kosza.
Żółw umilkł.
— I tak pewnie będę miał kłopoty, bo opuściłem religię porównawczą z bratem Whelkiem. Ale Wielki Bóg uznał za słuszne uczynić go krótkowzrocznym, więc Whelk pewnie nie zauważy, że mnie nie ma. A gdyby jednak, będę musiał mu powiedzieć, co zrobiłem, ponieważ okłamywanie brata jest grzechem i Wielki Bóg pośle mnie do piekła na milion lat.
— W tym przypadku mógłbym okazać łaskę — stwierdził żółw. — Nie więcej niż tysiąc lat.
— Babcia mówiła, że kiedy umrę, i tak pójdę do piekła. — Brutha nie zwracał uwagi na zwierzę. — Samo życie jest grzeszne. To logiczne, ponieważ musi się grzeszyć w każdym dniu swego żywota.
Spojrzał na żółwia.
— Wiem, że nie jesteś Wielkim Bogiem Omem… — święte rogi — …ponieważ gdybym dotknął Wielkiego Boga Oma… — święte rogi — …moje ręce by się spaliły. Jak mówił brat Nhumrod, Wielki Bóg nigdy nie stałby się żółwiem. Ale powiedziane jest w Księdze Proroka Ceny, że kiedy wędrował przez pustynię, duchy ziemi i powietrza przemawiały do niego… Zastanawiałem się, czy nie jesteś jednym z nich.
Żółw przypatrywał mu się przez chwilę jednym okiem.
— Taki wysoki? — zapytał w końcu. — Gęsta broda? Oczy skakały mu z miejsca na miejsce?
— Co?
— Chyba go sobie przypominam. Przewracał oczami, kiedy mówił. A mówił przez cały czas. Do siebie. I często wpadał na skały.
— Wędrował po pustkowiu przez trzy miesiące — oświadczył Brutha.
— To wiele wyjaśnia — uznał żółw. — Niewiele tam jest do jedzenia. Głównie grzyby.
— A może naprawdę jesteś demonem? Septateuch zabrania prowadzenia dyskursu z demonami. Jednak opieranie się demonom, jako rzecze prorok Fruni, może wzmocnić naszą wiarę…
— Niech zęby ci zaropieją z gorączki!
— Słucham?
— Przysięgam na siebie, że jestem Wielkim Bogiem Omem, największym ze wszystkich bóstw!
Brutha stuknął żółwia w skorupę.
— Coś ci pokażę, demonie.
Czuł, jak wzrasta jego wiara. Musiał tylko uważnie słuchać.
* * *
Nie był to największy posąg Oma, ale stał najbliżej — na poziomie lochów przeznaczonych dla więźniów i heretyków. Zbudowano go z żelaznych płyt połączonych nitami. Korytarze były puste, tylko gdzieś daleko para nowicjuszy pchała wózek.
— To wielki byk — stwierdził żółw.
— To podobizna Wielkiego Boga Oma w jednej z Jego doczesnych inkarnacji — wyjaśnił z dumą Brutha. — I ty twierdzisz, że jesteś Nim?
— Ostatnio nie czułem się najlepiej — odparł żółw i mocniej wyciągnął chudą szyję. — Tam są drzwiczki na grzbiecie! — zauważył. — Po co mu drzwiczki na grzbiecie?
— Żeby włożyć tam to, co grzeszne.
Читать дальше