* * *
„Drogi sierżancie Colon,
Mam nadzieję, ze czuje się pan dobzre. Pogoda spzryja. To jest dato które, wyłowiliśmy z rzeki zeszłej nocy ale, nie wiemy kim ono jest oprócz tego że to, członek Gildii Błaznów imieniem Fasollo. Został poważnie uderzony w ty ł głowy i wepchnięty pod most na czas dłuższy więc nie jest Miłym Widokiem. Kapitan Vimes kazał Rozpoznać Sprawę. Uważa, że wiąże się z Morderstwem Pana Młotokuja. Mówił żeby, pogadać z Błaznami. Mówił, żeby pan to zrobił. Także załączam Kawałek Papieru. Kapitan Vimes mówił żeby sprawdzić, u Alchemików…”
Sierżant Colon przerwał lekturę, żeby przekląć alchemików.
„…bo to Zadziwiający Trop. W nadziei, że list ten zastanie pana, w dobrym Zdrowiu, Szczerze oddany Marchewa Żelaznywładsson (kpr.).”
Sierżant poskrobał się po głowie. Co to, u licha, mogło znaczyć?
Zaraz po śniadaniu kilku starszych trefnisiów z gildii zjawiło się, żeby zabrać trupa. Zwłoki w rzece… Właściwie nie było w tym nic niezwykłego. Tyle że błaźni zwykle nie umierali w taki sposób. W końcu co mógł posiadać taki błazen, co warte było rabunku? Jakie mógł stanowić zagrożenie?
A co do alchemików, to prędzej wybuchnie, niż…
Naturalnie, przecież wcale nie musi. Zerknął na rekrutów. Powinni wreszcie się do czegoś przydać.
— Cuddy i Detrytus… nie salutować! Mam dla was drobną robótkę. Zaniesiecie ten papier do Gildii Alchemików, jasne? I zapytajcie któregoś z tych wariatów, czy coś z niego rozumie.
— Gdzie jest Gildia Alchemików, sierżancie? — zapytał Cuddy.
— Przy ulicy Alchemików, oczywiście — wyjaśnił Colon. — Na razie. Ale na waszym miejscu bym się pospieszył.
* * *
Budynek Gildii Alchemików stał naprzeciwko Gildii Graczy. Na ogół. Czasami znajdował się nad Gildią Graczy, pod nią albo też spadał w kawałkach wokół niej. Graczy czasami pytano, dlaczego wciąż pozostają w pobliżu gildii, która co kilka miesięcy wysadza w powietrze swój główny hol. Odpowiadają wtedy: „Czy przed wejściem tutaj przeczytałeś szyld?”. Troll i krasnolud maszerowali w tym kierunku, od czasu do czasu wpadając na siebie wskutek umyślnych przypadków.
— A zresztą jak ty, taki mądry, czemu dał ten papier mi?
— Ha! A potrafisz go przeczytać? No, potrafisz?
— Nie. Mówię ci, żebyś przeczytał. To się nazywa dele-gaj-cya.
— Właśnie! Nie umie czytać! Nie umie liczyć! Głupi troll!
— Nie głupi!
— Jak to nie? Wszyscy wiedzą, że trolle nie potrafią nawet doliczyć do czterech [11] Rzeczywiście, trolle tradycyjnie liczą tak: jeden, dwa, trzy… dużo. Ludzie uznają to za dowód, że nie potrafią sobie przyswoić większych liczb. Nie rozumieją, że „dużo” też może być liczbą. Jak w ciągu: jeden, dwa, trzy, dużo, dużo-jeden, dużo-dwa, dużo-trzy, dużo-dużo, dużo-dużo-jeden, dużo-dużo-dwa, dużo-dużo-trzy, dużo-dużo-dużo, du-żo-dużo-dużo-jeden, dużo-dużo-dużo-dwa, dużo-dużo-dużo-trzy, MNÓSTWO.
.
— Zjadacz szczurów!
— Ile palców widzisz? No, powiedz, panie Mądre Kamienie w Głowie?
— Dużo — zaryzykował Detrytus.
— Cha, cha! Nie, pięć. Będziesz miał poważne kłopoty w dzień wypłaty. Sierżant Colon powie: Głupi troll, nie pozna, ile mu dam dolarów. Jak w ogóle przeczytałeś to ogłoszenie o wstąpieniu do straży? Ktoś ci przeczytał?
— A jak ty przeczytałeś? Ktoś cię podniósł? Dotarli do bramy Gildii Alchemików.
— Ja pukam! Moja praca!
— Nie, ja pukam!
Kiedy Sendivoge, sekretarz gildii, otworzył drzwi, zobaczył krasnoluda uwieszonego u kołatki i trolla, który machał nim w górę i w dół. Sendivoge poprawił kask ochronny.
— Słucham — powiedział.
Cuddy puścił kołatkę. Detrytus zmarszczył masywne czoło.
— Eh… ty wredny czubku, co możesz z tym zrobić? — zapytał.
Sendivoge spoglądał to na Detrytusa, to na kartkę papieru.
Cuddy usiłował wyminąć trolla, który niemal całkowicie blokował wejście.
— Dlaczego niby go tak nazwałeś? — Sierżant Colon, on powiedział…
— Mógłbym z tego zrobić czapkę — stwierdził Sendivoge. — Albo taki łańcuszek figurek, gdybym tylko dostał nożyczki…
— Mojemu… koledze chodziło o to, szanowny panie, czy zechciałby pan pomóc nam w śledztwie dot. zapisu na wyżej wymienionym papierze — wtrącił Cuddy. — To bolało.
Sendivoge przyjrzał mu się uważnie.
— Czy jesteście strażnikami? — zapytał.
— Jestem młodszy funkcjonariusz Cuddy, a to… — Cuddy skinął ręką w górę — jest młodszy starający się funkcjonariusz Detrytus… nie salutuj!
Huknęło i Detrytus zwalił się na bok.
— Oddział samobójczy, co? — mruknął alchemik.
— Zaraz dojdzie do siebie — wyjaśnił Cuddy. — To przez salutowanie. Dla niego niestety za trudne. Zna pan trolle.
Sendivoge wzruszył ramionami i obejrzał papier.
— Wygląda… znajomo — stwierdził. — Gdzieś już widziałem coś takiego. Proszę… jesteś krasnoludem, prawda?
— To na pewno ten mój nos — burknął Cuddy. — On mnie zdradza.
— No cóż, zawsze staramy się wypełniać nasze obywatelskie obowiązki. Proszę wejść.
Okute żelazem buty Cuddy’ego kilkoma kopniakami przywróciły Detrytusowi częściową przytomność. Troll wstał i poczłapał za nimi.
— Po co, no… po co panu ten kask? — zapytał Cuddy, kiedy szli korytarzem.
Ze wszystkich stron dobiegały stukania młotków. Budynek Gildii Alchemików był właśnie remontowany.
Sendivoge przewrócił oczami.
— Kule — wyjaśnił. — Dokładniej: kule bilardowe.
— Znałem kogoś, kto grał w taki sposób.
— Ależ nie. Pan Silverfish jest dobrym graczem. I to właśnie stanowi problem.
Cuddy raz jeszcze spojrzał na kask.
— Widzisz, chodzi o kość słoniową.
— Aha — odpowiedział Cuddy, chociaż wcale nie widział. — Słonie?
— Kość słoniowa bez słoni. Transmutowana kość słoniowa. Pewne przedsięwzięcie komercyjne.
— Myślałem, że pracujecie nad złotem.
— No tak. Oczywiście ludzie wszystko wiedzą na temat złota.
— No tak — przyznał Cuddy, rozważając określenie „ludzie”.
— Złoto — tłumaczył zamyślony Sendivoge — okazało się nieco skomplikowane.
— Jak długo już próbujecie?
— Trzysta lat.
— Kawał czasu.
— Kością słoniową zajmujemy się dopiero od tygodnia i idzie nam doskonale — zapewnił szybko alchemik. — Są tylko pewne skutki uboczne, ale jestem pewien, że szybko sobie z nimi poradzimy.
Pchnął drzwi.
Znaleźli się w sporym pomieszczeniu, obficie zaopatrzonym w typowe źle wentylowane paleniska, szeregi bulgoczących kolb i jednego wypchanego aligatora. Jakieś rzeczy pływały w słojach. W powietrzu unosił się zapach ograniczonej oczekiwanej długości życia.
Dużą część sprzętu odsunięto jednak pod ściany, by zrobić miejsce dla stołu bilardowego. Wokół niego stało kilku alchemików w pozach ludzi w każdej chwili gotowych do ucieczki.
— To już trzeci w tym tygodniu — oznajmił ponuro Sendivoge. Podszedł do mężczyzny pochylonego nad kijem.
— Ehm… panie Silverfish…
— Nie przeszkadzać. Gra się toczy — rzucił główny alchemik, mierząc w białą kulę.
Sendivoge zerknął na tablicę wyników.
— Dwadzieścia jeden punktów — zdziwił się. — Coś podobnego! Może jednak dodajemy do nitrocelulozy odpowiednią ilość kamfory…
Stuknęło. Biała kula potoczyła się, odbiła od bandy…
Читать дальше