Terry Pratchett - Zbrojni

Здесь есть возможность читать онлайн «Terry Pratchett - Zbrojni» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2002, ISBN: 2002, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Zbrojni: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Zbrojni»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Zostań prawdziwym mężczyzną w Straży! Straż Miejska potrzebuje ludzi! Ale ci, których naprawdę dostaje, to m.in. kapral Marchewa (formalnie krasnolud), młodszy funkcjonariusz Cuddy (naprawdę krasnolud), młodszy funkcjonariusz Detrytus (troll), młodsza funkcjonariusz Angua (kobieta... na ogół) i kapral Nobbs (wykluczony z rasy ludzkiej za faule). Przyda im się każda pomoc. Bo zło unosi się w powietrzu, mord czai za progiem, a coś bardzo paskudnego na ulicach. Dobrze by było, gdyby wszystko udało się załatwić do południa, ponieważ wtedy właśnie kapitan Vimes oficjalnie przechodzi w stan spoczynku, oddaje odznakę i się żeni. A że wszystko to dzieje się w Ankh-Morpork, wiele rzeczy może się wydarzyć w samo południe.

Zbrojni — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Zbrojni», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать
* * *

Zawsze potem trudno było sobie przypomnieć, jak wyglądał świat, kiedy ona znajdowała się „dans une certaine condition”, jak to delikatnie określała jej matka.

Pamiętała na przykład, że widziała zapachy. Ulice i budynki… istniały, naturalnie, ale tylko jako szare, monochromatyczne tło, a na nim dźwięki i — tak — zapachy płonęły niczym jaskrawe linie… barwnego ognia i chmury… no, barwnego dymu.

O to wiśnie chodzi. Na tym się wszystko załamywało. Potem nie miała już odpowiednich słów, żeby opisać to, co słyszała i czuła. Gdyby człowiek mógł choćby na moment zobaczyć wyraźnie ósmy kolor, a potem opisać go po powrocie do siedmiobarwnego świata, mówiłby, że to… „coś w rodzaju zielono-fioletowego”. Doświadczenia niełatwo się przenoszą z jednego gatunku na drugi.

Czasami, choć niezbyt często, Angua uważała, że ma szczęście i widzi oba światy. Zawsze też było te dwadzieścia minut po Przemianie, kiedy wszystkie zmysły są wyczulone, a świat jarzy się w pasmach widm niczym tęcza. To wspomnienie niemal wynagradzało jej niewygody.

Istnieją różne odmiany wilkołaków. Niektórzy muszą jedynie golić się co godzinę i nosić kapelusz, żeby ukryć uszy. Uchodzą za prawie normalnych.

Ale ona i tak ich rozpoznawała. Wilkołaki potrafią zauważyć inne wilkołaki nawet wśród tłumu na ulicy. Zdradzało je coś dziwnego w oczach. Oczywiście, jeśli było dość czasu, dało się zauważyć inne charakterystyczne cechy. Wilkołaki mieszkały samotnie i nie podejmowały prac, które wymagały bliskiego kontaktu ze zwierzętami. Obficie używały perfum lub płynu po goleniu i były bardzo wybredne, jeśli chodzi o jedzenie. I prowadziły dzienniki z fazami księżyca wyraźnie zaznaczonymi czerwonym atramentem.

Życie wilkołaka na wsi jest trudne. Wystarczy, że zginęła gdzieś kura, a natychmiast stawał się podejrzanym numer jeden. Wszyscy twierdzili, że w mieście jest łatwiej.

Z pewnością było tu porażająco.

Angua widziała naraz kilka ostatnich godzin ulicy Wiązów. Strach opryszka był gasnącą pomarańczową linią. Ślad Marchewy to rozszerzająca się bladozielona chmura z odcieniem sugerującym, że jest lekko zaniepokojony; towarzyszyły jej dodatkowe tony starej skóry i proszku do polerowania zbroi. Inne tropy, słabe i mocne, przecinały ulicę tam i z powrotem.

Jeden przypominał stary dywanik z wygódki.

— Cześć, suczko — odezwał się jakiś głos z tyłu.

Odwróciła głowę. W psim systemie widzenia Gaspode nie wyglądał lepiej, tyle że teraz był również ośrodkiem chmury zmieszanych odorów.

— Aha. To ty.

— Zgadza się. — Gaspode podrapał się gorączkowo. Spojrzał na nią z nadzieją. — Tylko pytam, rozumiesz, chcę załatwić tę sprawę od razu, dla samej zasady, żefy potem do tego nie wracać… Przypuszczam, że nie ma szansy, żefym mógł ofwąchać…

— Najmniejszej.

— Tylko spytałem. Fez urazy. Angua skrzywiła pysk.

— Jak to możliwe, że tak strasznie pachniesz? Znaczy owszem, kiedy byłam człowiekiem, też paskudnie cuchnąłeś, ale teraz…

Gaspode zrobił dumną minę.

— Nieźle, co? To nie przyszło samo. Musiałem się napracować. Gdyfyś ryła prawdziwym psem, fyłofy to dla ciefie jak porządny płyn po goleniu. A przy okazji, potrzefujesz ofroży, panienko. Nikt cię nie zaczepi, jeśli masz ofrożę.

— Dzięki.

Gaspode’a wyraźnie coś niepokoiło.

— Tego… Nie wyrywasz serc, prawda?

— Nie, chyba że mi na tym zależy — odparła Angua.

— Jasne, oczywiście — zgodził się szybko Gaspode. — Gdzie teraz idziesz?

Ruszył truchtem na krzywych nogach, by dotrzymać jej kroku.

— Chcę powęszyć u Młotokuja. Nie prosiłam, żebyś szedł ze mną.

— Nie mam nic innego do rofoty. W Zeferkach u Hargi nie wystawiają śmieci przed północą.

— Nie masz domu, do którego mógłbyś wracać? — zainteresowała się Angua, kiedy przebiegli pod straganem z rybami.

— Domu? Ja? Domu? Oczywiście. No proflemo. Roześmiane dzieciaki, wielka kuchnia, trzy posiłki dziennie, nadęty kot u sąsiadów, żeby fyło kogo pogonić, własny koc i miejsce przy kominku, wiesz, to stary pieszczoch, ale i tak go kochamy i w ogóle. Zero fraków. Ale lufie się czasem wyrwać.

— Tyle że, jak widzę, nie masz obroży.

— Spadła.

— Naprawdę?

— Pod ciężarem wszystkich tych zdofień.

— Tak przypuszczałam.

— Pozwalają mi rofić, co zechcę — zaznaczył Gaspode.

— Rozumiem.

— Czasami nie wracam do domu, no, całymi dniami.

— Naprawdę?

— Fywa, że tygodniami.

— Jasne.

— Ale zawsze się cieszą, kiedy wracam.

— Mówiłeś, zdaje się, że sypiasz na uniwersytecie — przypomniała Angua, kiedy na Szronowej odskoczyli przed wózkiem.

Przez chwilę Gaspode pachniał zakłopotaniem, ale błyskawicznie odzyskał głos.

— Rzeczywiście — przyznał. — Wiesz, jak to fywa w rodzinie… Wszystkie dzieciaki chcą cię nosić na rękach, dawać herfatniki i takie tam, ludzie fez przerwy cię głaszczą. Działa na nerwy. Dlatego często tam sypiam.

— Aha.

— Częściej tam niż gdzie indziej, szczerze mówiąc.

— Naprawdę?

Gaspode zaskomlał krótko.

— Musisz uważać, wiesz? Takiej młodej suczce jak ty mogą się w tym psim mieście przytrafić duże kłopoty.

Dotarli do drewnianego pomostu za warsztatem Młotokuja.

— Skąd ty… — zaczęła Angua.

Unosiła się tu mieszanina zapachów, a jeden z nich był ostry jak piła.

— Fajerwerki?

— I strach — dodał Gaspode. — Dużo strachu. Obwąchał deski.

— Ludzki strach, nie krasnoludzi. Krasnoludzi łatwo można poznać. To przez tę ich szczurzą dietę, rozumiesz? Fiu, fiu… Musiał być rzeczywiście mocny, skoro tak długo wytrzymał.

— Wyczuwam jednego człowieka i jednego krasnoluda.

— Zgadza się. Jednego martwego krasnoluda.

Gaspode przytknął swój zmaltretowany nos do szczeliny pod drzwiami i głośno wciągnął powietrze.

— Są też inne rzeczy — oznajmił. — Ale wściekle ciężko poznać tak flisko rzeki i w ogóle. Jest olej… smar… i różne… Hej, dokąd fiegniesz?

Ruszył za Anguą, która z nosem przy ziemi zawróciła na Szronową.

— Idę za tropem.

— Po co? Przecież wiesz, że on ci nie podziękuje.

— Kto nie podziękuje?

— Ten twój młody człowiek.

Angua zatrzymała się tak nagle, że Gaspode wpadł na nią z tyłu.

— Chodzi ci o kaprala Marchewę? On nie jest moim młodym człowiekiem.

— Akurat. Jestem psem, nie? Wszystko tkwi w nosie, nie? Zapach nie kłamie. Feromonia. Klasyczna płciowa alchemia.

— Przecież znam go dopiero od paru nocy!

— Aha!

— Co ma znaczyć to „aha”?

— Nic, nic. Zresztą nic w tym złego.

— Nie istnieje żadne „to”, żeby mogło w nim być coś złego!

— Pewnie, pewnie. Alefy nie ryło — dodał szybko Gaspode — nawet gdyfy istniało. Wszyscy lufią kaprala Marchewę.

— Lubią, to fakt. — Angua uspokajała się. — Jest bardzo… sympatyczny.

— Nawet Wielki Fido tylko ugryzł go w rękę, kiedy Marchewa prófował go pogłaskać.

— Kto to jest Wielki Fido?

— Główny Szczekacz Psiej Gildii.

— Psy mają gildię? Psy? Spróbuj czegoś innego, ten numer nie przejdzie.

— Nie, poważnie. Prawo grzefania w śmietnikach, miejsca wylegiwania się na słońcu, nocne dyżury szczekania, prawo rozmnażania, przydziały czasu wycia… Cała ta kość gumowa.

— Psia Gildia — warknęła sarkastycznie Angua. — No tak.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Zbrojni»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Zbrojni» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Zbrojni»

Обсуждение, отзывы о книге «Zbrojni» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x