Ma jakiś plan. Może zatrzymać czas. Może zrobić wszystko. Ma plan.
— Gawain! Twyla!
Stłumione głosy w drugim pokoju ucichły. Bose stopy zatupały po podłodze i zza drzwi wysunęły się dwie poważne twarze.
— Ależ wejdźcie, wejdźcie, słodkie szkraby — odezwał się serdecznie Herbatka.
Gawain rzucił mu spojrzenie twarde jak stal.
Jego kolejny błąd, pomyślała Susan. Gdyby je nazwał małymi chuliganami, z zachwytem stanęłyby po jego stronie. Ale potrafią poznać, kiedy ktoś je nabiera.
— Złapałem stracha — oznajmił Herbatka. — Co z nim zrobimy?
Dwie twarze zwróciły się ku Śmierci. Twyla wsunęła kciuk do buzi.
— To tylko szkielet — oświadczył krytycznym tonem Gawain.
Susan otworzyła usta, ale klinga miecza przesunęła się w jej stronę. Zamknęła je.
— Tak. Brzydki, straszny, okropny szkielet — przyznał Herbatka. — Przerażający, co?
Zabrzmiało bardzo ciche mlaśnięcie, gdy Twyla wyjęła kciuk z buzi.
— Ziada ciaśtećko — powiedziała.
— Ciasteczko — poprawiła odruchowo Susan.
Z roztargnioną miną zaczęła kołysać czajnikiem.
— Straszny kościsty stwór w czarnej szacie! — przekonywał Herbatka, zdając sobie sprawę, że sytuacja nie rozwija się ściśle w przewidywanym kierunku.
Odwrócił się do Susan.
— Bawisz się tym czajnikiem — stwierdził. — Podejrzewam więc, że myślisz o czymś kreatywnym. Odstaw go, proszę. Powoli.
Susan przyklęknęła i delikatnie postawiła czajnik na płycie przed kominkiem.
— E tam, nie jest za bardzo straszny. To tylko kości — stwierdził lekceważąco Gawain. — A w ogóle to Willy, stajenny, obiecał mi prawdziwą końską czaszkę. A w ogóle to zrobię z niej czapkę, jak generał Tacticus, kiedy chciał przerazić innych. A w ogóle to on tylko sobie stoi. Nie robi nawet uuu-uuu. A w ogóle to pan jest straszny. I ma pan dziwne oko.
— Naprawdę? No to przekonamy się, jak bardzo jestem straszny — powiedział Herbatka.
Błękitny płomień rozjarzył się wokół klingi.
Susan zacisnęła palce na pogrzebaczu.
Herbatka zauważył, że zaczyna się odwracać. Odskoczył za Śmierć, wzniósł miecz…
Susan zamachnęła się i cisnęła znad ramienia. Pogrzebacz pomknął przez powietrze, wydając odgłos dartej tkaniny i wlokąc za sobą ogon iskier.
Trafił w szatę Śmierci i zniknął.
Herbatka zamrugał i uśmiechnął się do Susan.
Potem odwrócił się i z rozmarzeniem spojrzał na miecz w dłoni.
Miecz wypadł mu z ręki.
Śmierć wyciągnął rękę, chwycił miecz za rękojeść i zmienił jego upadek w płynny łuk skierowany ku górze.
Herbatka popatrzył na sterczący mu z piersi pogrzebacz i zgiął się wpół.
— No nie — powiedział. — Nie mógł przez ciebie przelecieć. Tyle jest tam żeber i innych…
Znowu zabrzmiało ciche „pop!”, gdy Twyla ponownie wyjęła z buzi palec.
— Zabija tylko potwory — wyjaśniła.
— Zatrzymaj czas. Już! — rozkazała Susan.
Śmierć pstryknął palcami. Pokój nabrał szarofioletowej barwy stacjonarnego czasu. Zegar przestał tykać.
— Mrugnąłeś do mnie! Myślałam, że masz jakiś plan!
W SAMEJ RZECZY. O TAK. PLANOWAŁEM ZOBACZYĆ, CO ZROBISZ.
— Tylko tyle?
JESTEŚ BARDZO POMYSŁOWA. I OCZYWIŚCIE MASZ WYKSZTAŁCENIE.
— Co?!
DODAŁEM JEDNAK TE ROZISKRZONE GWIAZDKI I ODGŁOS. UZNAŁEM, ŻE BĘDĄ ODPOWIEDNIE.
— A gdybym nic nie zrobiła?
SĄDZĘ, ŻE COŚ BYM WYMYŚLIŁ. W OSTATNIEJ CHWILI.
— To była ostatnia chwila!
ZAWSZE JEST CZAS NA JESZCZE JEDNĄ OSTATNIĄ CHWILĘ.
— Dzieci musiały na to patrzeć!
KSZTAŁCĄCE. ŚWIAT AŻ NAZBYT SZYBKO DA IM POZNAĆ POTWORY. NIECH PAMIĘTAJĄ, ŻE ZAWSZE ISTNIEJE POGRZEBACZ.
— Ale widziały, że jest człowiekiem…
MAM WRAŻENIE, ŻE DOSKONALE SIĘ ORIENTOWAŁY, CZYM JEST.
Śmierć trącił stopą powalonego Herbatkę.
NIECH PAN PRZESTANIE UDAWAĆ TRUPA, PANIE HERR-BAT-KÁ.
Duch skrytobójcy wyskoczył jak diabełek z pudełka, cały w nieco obłąkanych uśmiechach.
— Trafił pan!
OCZYWIŚCIE.
Herbatka zaczął się rozwiewać.
ZABIORĘ CIAŁO, powiedział Śmierć. ZAPOBIEGNIE TO NIEWYGODNYM PYTANIOM.
— Dlaczego on to robił? — zapytała Susan. — To znaczy, po co? Pieniądze? Władza?
NIEKTÓRZY LUDZIE ZROBIĄ WSZYSTKO DLA CZYSTEJ FASCYNACJI ROBIENIA TEGO. ALBO DLA SŁAWY. ALBO DLATEGO, ŻE NIE POWINNI.
Śmierć zarzucił sobie trupa na ramię. Coś brzęknęło o płytę przed kominkiem. Śmierć obejrzał się z wahaniem.
HM… WIEDZIAŁAŚ, ŻE POGRZEBACZ PRZEZE MNIE PRZELECI?
Susan zauważyła, że jest roztrzęsiona.
— Oczywiście. W tym pokoju to potężna broń.
NIE MIAŁAŚ ŻADNYCH WĄTPLIWOŚCI?
Susan zawahała się i uśmiechnęła.
— Żywiłam silne przekonanie — zapewniła.
AHA. Dziadek przyglądał się jej przez chwilę i miała wrażenie, że dostrzega u niego najlżejsze migotanie niepewności. OCZYWIŚCIE. OCZYWIŚCIE. POWIEDZ, CZY ZAMIERZASZ ZAJĄĆ SIĘ NAUCZANIEM NA SZERSZĄ SKALĘ?
— Nie planowałam.
Śmierć ruszył na balkon, ale nagle jakby przypomniał sobie coś jeszcze.
ZROBIŁEM TO DLA CIEBIE.
Wzięła od niego prostokąt wilgotnego kartonu. Z dolnej krawędzi kapała woda. Mniej więcej pośrodku zauważyła kilka przyklejonych piórek.
— Dziękuję. Co to jest?
ALBERT POWIEDZIAŁ, ŻE POWINIEN BYĆ NA NIEJ ŚNIEG, ALE CHYBA SIĘ ROZTOPIŁ, wyjaśnił Śmierć. TO STRZEŻENIOWIEDŹMOWA KARTKA, OCZYWIŚCIE.
— Aha…
POWINIEN BYĆ TEŻ RUDZIK, ALE NIESTETY, NIE UDAŁO MI SIĘ GO SKŁONIĆ, BY POZOSTAŁ NA MIEJSCU.
— Rozumiem.
NIE PRZEJAWIAŁ CHĘCI DO WSPÓŁPRACY.
— Naprawdę?
WYDAJE SIĘ, ŻE ZUPEŁNIE NIE WYCZUWAŁ STRZEŻENIOWIEDŹMOWEGO NASTROJU.
— Aha. Hm. No tak. Dziadku…
TAK?
— Dlaczego? Dlaczego to wszystko robiłeś?
Przez chwilę stał nieruchomo, jakby wypróbowywał w myślach kolejne zdania.
SĄDZĘ, ŻE MA TO ZWIĄZEK Z PLONEM, powiedział w końcu. TAK ZGADZA SIĘ. I DLATEGO, ŻE LUDZIE SĄ TACY INTERESUJĄCY. WYNALEŹLI NAWET NUDĘ. DOPRAWDY ZADZIWIAJĄCE.
— Och…
A ZATEM… SZCZĘŚLIWEGO STRZEŻENIA WIEDŹM.
— Tak… Szczęśliwego Strzeżenia Wiedźm, dziadku.
Śmierć zatrzymał się jeszcze raz, przy oknie.
I DOBRANOC DZIECIOM… WSZĘDZIE.
Kruk sfrunął na pokryty śniegiem pień. Porwana proteza czerwonego brzuszka trzepotała bezużytecznie z tyłu.
— Nawet nie podrzucą do domu — narzekał. — Popatrz tylko. Wszędzie śnieg i zamarznięte pustkowia. Nie przelecę już więcej ani cala. Wiesz, że mogę tu zamarznąć? Ha! Ludzie bez przerwy opowiadają o recyklingu, ale spróbuj zająć się praktyczną ekologią, a zwyczajnie… nie… chcą… wiedzieć. Ha! Założę się, że rudzika by podrzucili. O tak!
PIP, powiedział ze współczuciem Śmierć Szczurów i pociągnął nosem.
Kruk przyglądał się, jak mała postać w kapturze odgarnia pazurkami śnieg.
— Czyli zwyczajnie tu zamarznę, tak? — stwierdził ponuro. — Żałosny kłębek piór i moje sterczące łapki, skurczone z zimna. Nikt nawet się mną nie naje, a muszę ci powiedzieć, że w moim gatunku to hańba, umrzeć taki wychudzo…
Uświadomił sobie, że pod śniegiem dostrzega plamę nieco przybrudzonej bieli.
Dalsze grzebanie szczura odsłoniło coś, co prawdopodobnie mogło być uchem.
Kruk wytrzeszczył oczy.
— To owca! — zawołał.
Śmierć Szczurów kiwnął łebkiem.
— Cała owca [24] Która skonała we śnie. Z przyczyn naturalnych. W zaawansowanym wieku. Po długim i szczęśliwym życiu, o ile owce mogą być szczęśliwe. I byłaby prawdopodobnie bardzo zadowolona, wiedząc, że po śmierci może komuś pomóc.
!
Читать дальше