— Nie — odparła wciąż drżąca Tiffany. — Wcale nie.
— Nigdy nie trzymałam czaszek ani niczego takiego — oświadczyła babcia, nie zwracając uwagi na jej słowa. — W każdym razie sztucznych. Ale panna Spisek… — Urwała.
Tiffany zauważyła, że babcia Weatherwax spogląda ponad korony drzew.
— To znowu on? — zapytała.
— Nie — odparła babcia, jakby był to powód do rozczarowania. — Nie, to młoda panna Hawkin. I pani Letycja Skorek. Nie zwlekały, jak widzę. A panna Spisek ledwie ostygła. — Prychnęła niechętnie. — Niektóre osoby mogłyby okazać nieco przyzwoitości i powściągnąć swoją skwapliwość.
Obie miotły wylądowały niedaleko. Annagramma się zdenerwowała, a pani Skorek jak zawsze była bardzo dobrze ubrana, nosiła dużo okultystycznej biżuterii i miała wyraz twarzy mówiący, że rozmówca trochę ją irytuje, ale jest łaskawa i nie okazuje tego. Na Tiffany zawsze patrzyła — o ile raczyła w ogóle na nią spojrzeć — jakby miała do czynienia z dziwacznym stworzeniem, którego zupełnie nie rozumie.
Pani Skorek zawsze była grzeczna wobec babci, w sposób formalny i chłodny. Doprowadzało to babcię do szału, ale tak to już jest z czarownicami. Jeśli naprawdę się nie lubiły, były dla siebie uprzejme jak księżne.
Kiedy obie podeszły bliżej, babcia Weatherwax skłoniła się nisko i zdjęła kapelusz. Pani Skorek postąpiła tak samo, tylko jej ukłon był odrobinę niższy.
Tiffany zauważyła, jak babcia zerka przed siebie, a potem schyla się jeszcze niżej, mniej więcej o cal.
Pani Skorek udało się zejść o pół cala dalej w dół.
Tiffany i Annagramma wymieniły bezradne spojrzenia ponad wygiętymi grzbietami. Czasami takie ceremonie ciągnęły się godzinami.
Babcia Weatherwax stęknęła i wyprostowała się. Podobnie jak czerwona na twarzy pani Skorek.
— Niech błogosławieństwo spłynie na nasze spotkanie — powiedziała babcia spokojnie.
Tiffany skrzywiła się — to była deklaracja wrogości. Krzyki i kłucie palcami należało do zwyczajnych elementów kłótni czarownic, ale mówienie powoli i uprzejmie stanowiło otwartą wojnę.
— Jak miło, że zechciałyście nas powitać — odrzekła pani Skorek.
— Mam nadzieję, że widzę panią w dobrym zdrowiu.
— Staram się, panno Weatherwax.
Annagramma zamknęła oczy. Według standardów czarownic było to kopnięcie w brzuch.
— Pani Weatherwax, pani Skorek — sprostowała babcia. — Sądzę, że pani to wie.
— Ależ tak. Oczywiście. Jakże mi przykro.
Po tej wściekłej wymianie ciosów babcia mówiła dalej.
— Wierzę, że pannie Hawkin spodoba się tutaj.
— Jestem pewna, że… — Pani Skorek spojrzała na Tiffany pytająco.
— Tiffany — podpowiedziała uprzejmie Tiffany.
— Tiffany. Oczywiście. Jakie piękne imię… Jestem pewna, że Tiffany zrobiła, co mogła. Jednakże wyegzorcyzmujemy i wyświęcimy chatę, by zabezpieczyć się przed… wpływami.
Już wszystko wyszorowałam i wymyłam, pomyślała Tiffany.
— Wpływy? — zdziwiła się babcia Weatherwax.
Nawet zimistrz nie zdołałby przemówić głosem tak lodowatym.
— I niepokojące wibracje — dokończyła pani Skorek.
— Och, o nich już wiem — wtrąciła Tiffany. — To ta obluzowana deska podłogowa w kuchni. Kiedy się na nią nadepnie, zaczyna się trząść kredens.
— Krążą pogłoski o demonie. — Pani Skorek posępnie zignorowała jej wypowiedź. — I… czaszkach.
— Ale… — zaczęła Tiffany, lecz umilkła, bo babcia mocno ścisnęła jej ramię.
— Laboga, laboga — powiedziała babcia, wciąż nie puszczając ramienia dziewczynki. — Czaszki, tak?
— Słyszałam pewne bardzo niepokojące historie. — Pani Skorek przyglądała się Tiffany uważnie. — I to najmroczniejszej natury, pani Weatherwax. Mam wrażenie, że ludzie w tym gospodarstwie byli bardzo źle obsługiwani. Uwolniono ciemne siły.
Tiffany chciała krzyknąć: Nie! To tylko wymyślone historie! To tylko boffo! Ona się nimi opiekowała! Przerywała ich bezsensowne kłótnie, pamiętała o ich prawach, drwiła z ich głupoty! Nie dokonałaby tego, gdyby była zwykłą niewidomą staruszką! Musiała stać się mitem!
Ale uścisk babci Weatherwax nakazywał jej zachować milczenie.
— Z całą pewnością działały tu niezwykłe siły — przyznała babcia. — Życzę pani powodzenia w tych przedsięwzięciach, pani Skorek. A teraz zechce mi pani wybaczyć.
— Oczywiście, panno… pani Weatherwax. Niech szczęśliwe gwiazdy mają panią w opiece.
— Oby droga zwolniła, spotykając pani stopy — odparła babcia. Przestała ściskać Tiffany, ale i tak niemal powlokła ją za chatę, gdzie oparta o ścianę stała miotła panny Spisek.
— Szybko przywiąż swoje bagaże. Musimy ruszać.
— Czy on wróci? — spytała Tiffany, z trudem mocując na gałązkach sakwę i starą walizkę.
— Nie on, lecz to. Na razie nie. I chyba nieprędko. Ale będzie cię szukało. I będzie silniejsze. Niebezpieczne dla ciebie, jak podejrzewam, i dla wszystkich w pobliżu. Tak dużo musisz się nauczyć! Tyle masz do zrobienia!
— Podziękowałam mu! Starałam się być uprzejma! Dlaczego ciągle się mną interesuje?
— Z powodu tańca — stwierdziła babcia.
— Naprawdę żałuję!
— To nie wystarczy. Co burza wie o żalu? Musisz wszystko naprawić. Naprawdę myślałaś, że miejsce jest zostawione dla ciebie? Och, to wszystko jest takie poplątane… Jak tam twoje stopy?
Tiffany, zagniewana i zaskoczona, znieruchomiała z nogą uniesioną nad miotłą.
— Moje stopy? A co z moimi stopami?
— Nie świerzbią cię? Co się dzieje, kiedy zdejmujesz buty?
— Nic! Widzę swoje skarpety! Co moje stopy mają z tym wszystkim wspólnego?
— Przekonamy się — odpowiedziała babcia tonem, który mógł doprowadzić do szału. — A teraz lecimy.
Tiffany spróbowała unieść miotłę, ale ledwie wzleciała ponad zeschniętą trawę. Obejrzała się — na gałązkach siedziały tłumy Nac Mac Feeglów.
— Nie psejmuj sie nami — uspokoił ją Rob Rozbój. — Tsymamy sie mocno!
— Ale pilnuj, coby nie zucało, bo i tak zaraz mi łodpadnie cubek głowy — uprzedził Tępak Wullie.
— Dajom coś jeść w tym locie? — dopytywał się Duży Jan. — Bomiewezno chyba, jak nie dostane ciut drinka.
— Nie mogę was wszystkich zabrać — oświadczyła Tiffany. — Nie wiem nawet, dokąd lecę.
Babcia Weatherwax przyjrzała się Feeglom z powagą.
— Musicie iść pieszo. Wyruszamy do Lancre. Adres to Tir Nani Ogg, Plac.
— Tir Nani Ogg? — zdziwiła się Tiffany. — Czy to nie…
— To znaczy: Miejsce Niani Ogg — wyjaśniła babcia, gdy Feeglowie zeskoczyli z miotły. — Będziesz tam bezpieczna. No, mniej więcej. Ale po drodze musimy się zatrzymać. Trzeba ten naszyjnik trzymać jak najdalej od ciebie. I wiem, jak to zrobić. O tak!
* * *
Nac Mac Feeglowie biegli spokojnie przez pogrążony w szarym zmierzchu las. Miejscowa zwierzyna dowiedziała się już tego i owego o Feeglach, więc puszyste leśne stworzonka pędziły do swoich norek albo wspinały się na drzewa. Mimo to po chwili Duży Jan dał znak, by się zatrzymać.
— Cosik nas tropi — oświadczył.
— Nie bądź głupi — odparł Rob Rozbój. — Nic nie zostało w tym lesie tak salonego, coby polować na Feeglów.
— Wim, co wycuwam — upierał się Duży Jan. — Cuje to we swojej wodzie. Cosik skrado się do nas w tej chwili!
— No, nie będę sie kłócił z cyjoms wodom — ustąpił Rob. — Dobra, chłopocki, weźcie sie ino rozstawcie wkoło.
Читать дальше