Magia rozchodzi się niczym zmarszczki na wodzie, do której wrzucimy kamień. Nawet kilka mil od miejsca, w którym się wydarzyła, powoduje, że chaosy zaczynają wirować, rwą się siatki na uroki. Im dalej zmarszczki magii odpływają, tym ich siła staje się mniejsza, ale nigdy nie zamiera, wciąż potrafiąją wyczuć urządzenia bardziej wrażliwe od najwrażliwszego chaosu…
Pozwólmy, by oko przesunęło się i teraz opadło w dół, do tego lasu, na tę polanę, do tej chatki…
Na ścianach nie ma nic, tylko biel wapna, podłoga to jedynie zimne kamienie. Na wielkim palenisku nie widać żadnych garnków. Czarny czajnik do herbaty wisi na czarnym haku nad czymś, co od biedy tylko można by nazwać w ogóle ogniem, bo to raptem kilka patyków zgromadzonych na stosik.
Tojest dom, w którym nie ma nic poza kwintesencją rzeczy.
Na górze stara kobieta, cała ubrana w wypłowiałą czerń, leży na wąskim łóżku.
Nie pomyślisz, że nie żyje, tylko dlatego, że najej szyi na sznurku wisi duża kartka z napisem:
NIE JESTEM MARTWA.
…a w tak napisane słowa trudno powątpiewać. Jej oczy są zamknięte, dłonie skrzyżowane na piersiach, usta otwarte.
I po tych ustach chodzą pszczoły, tak samo jak po oczach i po poduszce. Pełno ich w całym pokoju, wlatują i wylatują przez otwarte okno, gdzie na parapecie ktoś postawił rządkiem talerzyki z ocu — krzoną wodą.
Oczywiście żaden talerzyk nie pasuje do innych. Wiedźmy nigdy nie mają naczyń w komplecie. Ale pszczoły pracują, wlatują i wylatują… zajęte, jak to pszczoły.
W chwili gdy zmarszczka magii przepływa w tym miejscu, brzęczenie staje się bardzo głośne i pszczoły wpadają do środka, jakby wpychałje podmuch wiatru. Obsiadają nieruchomą staruszkę tak, że wreszcie jej głowa i ramiona pokryte są nieustannie poruszającą się masą maleńkich brązowych ciałek.
A potem, niczym jeden owad, zrywają się i wylatują przez otwarte okno na zewnątrz, gdzie w powietrzu lata mnóstwo nasio — nek klonu.
Panna Weatherwax usiadła wyprostowana.
— Pfuj! — Wygrzebała z ust szamoczącą się pszczołę. Dmuchnęła na nią, kierując stworzenie w stronę okna.
Przez chwilę jej oczy wydawały się mieć wiele wymiarów, niczym oczy pszczół.
— Więc to tak — powiedziała wreszcie. — Czyżby nauczyła się, jak Pożyczać? A może to ona została wypożyczona?
* * *
Annagramma zemdlała. Zygzak nie odrywał wzroku od żaby, zbyt przerażony, by uciekać w omdlenie.
— No bo widzisz — tłumaczyła Akwila, podczas gdy coś ponad nimi robiło „glup, glup” — żaba waży tylko kilka uncji, podczas gdy Brian… no nie wiem… pewnie ze sto dwadzieścia funtów, prawda? Więc kiedy zamienia się kogoś tak dużego w żabę, musisz znaleźć sposób, by poradzić sobie ze wszystkimi kawałkami, które do niej nie pasują. Rozumiesz, prawda?
Pochyliła się i podniosła z podłogi spiczasty kapelusz maga.
— Szczęśliwy, Brian? — zapytała.
Mała żabka siedząca na stosie materiału spojrzała w górę i wydała z siebie:
— Erk!
Zygzak nie patrzył na żabę. Nie odrywał wzroku od rzeczy, która robiła „glup, glup”. Przypominało to duży różowy balon pełen wody, całkiem przyjemny dla oka, który obijał się o sufit.
— Zabiłaś go! — wyszeptał.
— Co? O nie, to tylko reszta, której w obecnym stanie nie potrzebuje. Można to nazwać… zapasowym Brianem.
— Erk! — wydal z siebie Brian.
— Glup! — wydał z siebie zapasowy Brian.
— Wracając do zniżki… — zaczął pośpiesznie Zygzak — dziesięć procent będzie…
Akwila machnęła różdżką. Wszystkie kryształowe kule uniosły się w powietrze i zaczęły orbitować jedna wokół drugiej, zataczając lśniące koła. Wyglądały tak delikatnie!
— Ta różdżka nie potrafi tego zrobić! — wykrzyknął krasnolud.
— Oczywiście że nie. To śmieć. Aleja potrafię — oświadczyła Akwila. — Mówiłeś coś o dziewięćdziesięciu procentach zniżki? Myśl szybko, bo jestem już bardzo zmęczona. A zapasowy Brian wydaje mi się coraz… cięższy.
— Możesz sobie to wszystko wziąć! Za darmo! Tylko nie pozwól, żeby on się rozlał. Proszę!
„Ależ nie, nie chcę przecież, żebyś wypadł z interesu. Dziewięćdziesiąt procent zupełnie wystarczy. Chciałabym, żebyś myślał o mniejak o… o przyjaciółce…
— Oczywiście! Oczywiście. Jestem twoim przyjacielem! W ogóle jestem bardzo przyjacielski! A teraz proszę, odstaw go! Błagam! — Zygzak padł na kolana. Nie kosztowało go to dużo wysiłku. — Błagam! On wcale nie jest magiem! Chodził tam tylko na zajęcia wieczorowe z grawerunku! Firma wynajmowała od uniwersytetu sale, to wszystko. Wydaje mu się, że tego nie wiem. Ale ponieważ gdzieś podwędził tę suknię, a ponadto przeczytał parę magicznych książek i potrafi mówić ich żargonem, trudno się połapać, że nim niejest! Błagam! Przecież żaden prawdziwy mag nie zgodziłby się robić tego za takie pieniądze,jakiejemu płacę! Nie rób mu krzywdy, proszę!
Akwila machnęła ręką. To, co się w tej chwili zdarzyło, było jeszcze bardziej nieprzyjemne niż wtedy, gdy zapasowy Brian wyskoczył pod sufit, ale wkrótce potem cały Brian stał przed nimi z miną wyrażającą kompletne zdziwienie.
— Dziękuję ci! Dziękuję! Dziękuję! — dyszał Zygzak.
— Co się dzieje? — zapytał nic nierozumiejący Brian.
Zygzak czuł wielką ulgę, ale musiał sprawdzić, czy Brian jest rzeczywiście zdrów i cały, więc zaczął go energicznie poklepywać.
— Niejesteśjuż balonem? — pytał.
— Co to? Ręce precz! — odsunął go Brian.
Z ust Annagrammy wyrwał się jęk. Otworzyła oczy i zobaczywszy Akwilę, próbowała się podnieść, ajednocześnie cofnąć, więc wyglądała jak chodzący do tyłu pająk.
— Proszę, nie rób mi tego! Proszę, nie! — krzyczała. Akwila podbiegła do dziewczyny i pomogłajej się podnieść.
— Tobie bym nigdy nic nie zrobiła, Annagrammo! — wykrzyknęła radośnie. — Przecież jesteś moją przyjaciółką! Wszyscyjesteśmy przyjaciółmi! CzyZ to nie cudowne proszę, proszę, niech ktoś mnie powstrzyma…
* * *
Musicie pamiętać, że praludki nie są krasnoludkami. Teoretycznie krasnoludki wykonują za ciebie prace domowe w zamian za spodeczek mleczka.
Jeśli chodzi o Fik Mik Figle… zapomnij o tym.
Nie żeby nie próbowały, jeśli oczywiście ciebie lubią i jeśli nie obrazisz ich propozycją spodka z mlekiem. Chcą pomagać. Tyle że kiepsko im to wychodzi. Na przykład nie powinno się chyba próbować oczyścić garnka ze starej rdzy przez uporczywe uderzanie nim w głowę.
Chyba też nikt nie chciałby zobaczyć zlewu pełnego praludków pomiędzy najlepszą porcelaną. Lub swojego ulubionego dzbanka, który się toczy to wjedną, to w drugą stronę po podłodze, podczas gdy praludki w środku walczą z brudem i z sobą nawzajem.
Ale panna Libella, dla której porcelana nie była tematem do zmartwienia, uznała, że lubi Figli. Było w nich coś niezniszczalnego. Co więcej, kobieta o dwóch ciałach nie robiła na nich najmniejszego wrażenia.
— E, to nic — oświadczyłjej Rozbój. — Kiedyś służyliśmy Królowej do najazdów i trafiliśmy raz do świata, gdzie ludzie mieli po pięć ciał każdy. I to różnej wielkości, by łatwiej było wykonywać różne prace.
— Naprawdę? — zapytałyjednocześnie oba ciała panny Libelli. „Owszem, a największe ciało miało ogromną lewą rękę do otwierania słojów z przetworami.
— Te przykrywki nieraz bardzo trudno odkręcić — zgodziła się panna Libella.
Читать дальше