— Nie.
— Jasne. — Wampirzyca osuszyła swoją szklankę. — Nie smakują mi te Śruby Szyjne. Chodźmy gdzieś i… otwórzmy umysł na możhliości.
* * *
Dziwnie było mieć Sybil w Pseudopolis Yardzie. Zanim przekazała ten budynek Straży Miejskiej, była to jedna z rezydencji Ramkinów. Tutaj Sybil spędziła była dziewczęce lata. To był kiedyś jej dom.
Pewna świadomość tego przesączyła się do poobijanych, zbrukanych dusz strażników. Mężczyźni, którzy nie byli znani z elegancji i wykwintnych manier, nagle zaczęli odruchowo wycierać nogi przed wejściem i z szacunkiem zdejmować hełmy.
Mówili też inaczej: powoli i z wahaniem, nerwowo wyszukując w zdaniach słów niecenzuralnych, by je wykasować. Ktoś nawet znalazł miotłę i pozamiatał, a w każdym razie przesunął brud w miejsce, gdzie mniej rzucał się w oczy. Na górze, w pokoju służącym dotąd jako kasa, Młody Sam spał spokojnie w prowizorycznym łóżeczku. Pewnego dnia Vimes mu opowie, jak to pilnowało go czterech trolli. Byli po służbie, ale zgłosili się na ochotnika i aż świerzbiały ich ręce na myśl, że przyjdą krasnoludy. Vimes miał nadzieję, że na chłopcu zrobi to wrażenie. W końcu inne dzieci mogły liczyć najwyżej na anioły.
Vimes zajął bufet, ponieważ był tam odpowiednio duży stół. Rozłożył na nim mapę miasta. Sporą część reszty blatu zajmowały stronice z Kodeksu. Kodeksu doliny Koom.
To nie była gra, to była łamigłówka. Rodzaj… tak, rodzaj puzzli. I powinienem być w stanie ją ułożyć, myślał, bo mam wszystkie rogi.
— Ulica Buławników, aleja Forsołapka, Płaczmała, Dziedziniec Plotki, Jeebies, Błonne Schody — powiedział — Wszędzie tunele. Mieli szczęście, że go znaleźli po szukaniu w ledwie trzech czy czterech. Pan Rascal zamieszkiwał chyba na co drugiej ulicy w tym rejonie. Także na Empirycznym Sierpie!
— Ależ dlaczego? — zdziwił się sir Reynold Szyty. — Znaczy, po cóż kopali hwszędzie thunele?
— Wytłumaczcie mu, Marchewa. — Vimes wyrysował linię przez miasto.
— Ponieważ to krasnoludy, sir, a w dodatku głębinowcy — rzekł Marchewa. — Nie przyszłoby im do głowy, żeby nie kopać. Zresztą i tak sprowadzało się to głównie do oczyszczenia jakichś zasypanych pokojów. Dla krasnoluda to spacer. Kładli też szyny, więc wydobywaną ziemię mogli wyrzucać gdziekolwiek.
— No thak, ale z pehwnością… — zaczął sir Reynold.
— Nasłuchiwali. Szukali czegoś, co mówi na dnie starej studni — tłumaczył Vimes, wciąż pochylony nad mapą. — Jaka była szansa, że to coś wciąż jest widoczne? A ludzie robią się trochę nerwowi, kiedy gromada krasnoludów zaczyna im kopać dziury w ogrodzie.
— To by się działo bardzo pohwoli, nieprahwdaż…
— No tak, sir. Ale odbywałoby się w ciemności, pod ich kontrolą i potajemnie — odparł Marchewa. — Mogli dotrzeć wszędzie, gdzie chcieli. Mogli zygzakować, jeśli nie byli pewni, mogli sunąć na wprost, jeśli tak im wskazała ta rura do słuchania, i wcale nie musieli rozmawiać z ludźmi ani widzieć światła dnia. Ciemność, poczucie władzy, tajemnica.
— Głębinowcy w skrócie — podsumował Vimes.
— To bardzo podniecające — entuzjazmował się sir Reynold. — I przekopali się do pihwnicy w moim muzeum?
— Ty wytłumacz, Fred — rzucił Vimes i wyrysował na mapie następną linię.
— Już się robi — zaczął Fred Colon. — Eee… Nobby i ja odkryliśmy to dopiero parę godzin temu. — Uznał, że rozsądniej będzie nie dodawać: „kiedy pan Vimes na nas nawrzeszczał, kazał opowiedzieć wszystko ze szczegółami, a potem wysłał z powrotem i powiedział, czego szukać”. — Byli bardzo sprytni, sir. Nawet zaprawa wyglądała na brudną. Założę się, że mówi pan sobie teraz „Ahah”…
— Móhwię? — zdumiał się sir Reynold. — Normalnie pohwiedziałbym raczej „Hwielkie nieba!”.
— Spodziewam się, że mówi pan sobie: Aha, ale jak mogli zabudować ścianę, kiedy już wynieśli muriel. No więc uważamy…
— No hwięc hwyobrażam sobie, że jeden krasnolud zosthał z thyłu, zrobił shwoje, przyczaił się, jak to hwy móhwicie, i hwywędrował rankiem — stwierdził sir Reynold. — Ludzie hwchodzili i hwychodzili przez cały czas. Przecież szukaliśmy hwielkiego malohwidła, nie osoby.
— Tak jest, sir. Uważamy, że jeden krasnolud został z tyłu, zrobił swoje, przyczaił się i wywędrował rankiem. Ludzie wchodzili i wychodzili przez cały czas. Przecież szukaliście wielkiego malowidła, nie osoby — wyjaśnił Fred Colon.
Był bardzo dumny z tej swojej teorii, więc zamierzał opowiedzieć o niej głośno choćby nie wiem co.
Vimes stuknął palcem w mapę.
— A tutaj, sir Reynoldzie, jest miejsce, gdzie troll Cegła wpadł przez podłogę w jakiejś piwnicy do ich tunelu. Powiedział nam też, że w ich głównej kopalni zauważył coś, co z opisu wygląda na Rascala.
— Ale niesthety, nie udało się hwam go odzyskać?
— Przykro mi, sir Reynoldzie. Prawdopodobnie już dawno został wywieziony z miasta.
— Dlaczego? — Kustosz nie mógł zrozumieć. — Mogli go w muzeum oglądać do woli! Osthatnio jestheśmy bardzo intheraktywni!
— Interaktywni? — powtórzył Vimes. — Co pan ma na myśli?
— No hwięc ludzie mogą… oglądać obrazy, ile thylko chcą — wyjaśnił sir Reynold nieco zirytowany. Ludzie nie powinni zadawać takich pytań.
— A co robią obrazy?
— Ehm… hwiszą, komendancie — odparł sir Reynold. — To oczyhwiste.
— Czyli chodzi panu o to, że ludzie mogą przychodzić i oglądać obrazy, a obrazy są oglądane?
— Coś w tym rodzaju, thak. — Kustosz zastanowił się i świadom, że to chyba nie wystarczy, dodał jeszcze: — Ale w sposób dynamiczny.
— Chce pan powiedzieć, że ludzie są poruszeni tym, co zobaczą? — podsunął Marchewa.
— Thak! — wykrzyknął sir Reynold z widoczną ulgą. — Brahwo! Thak hwłaśnie się dzieje! A przecież Rascal był hwystawiony przez latha! Mamy tam nahwet drabinę, na hwypadek gdyby kthoś chciał się przyjrzeć górom. Czasami przychodzą ludzie z thaką obsesją, że kthóryś z hwalczących pokazuje jakąś ledhwie hwidoczną grothę czy coś thakiego. Szczerze, gdyby był tam jakiś sekret, już dahwno bym go odkrył. Ta kradzież nie miała sensu!
— Chyba że ktoś odkrył ten sekret i nie chciał, żeby inni go poznali — mruknął Vimes.
— To byłby niezhwykły zbieg okoliczności, nie sądzi pan, komendancie? Przecież nic się tam osthatnio nie zmieniło. Pan Rascal nie przyszedł i nie domalohwał jeszcze jednej góry! I chociaż hwolałbym nie móhwić thego głośno, hwystarczyłoby zniszczyć obraz, prahwda?
Vimes obszedł stół dookoła. Wszystkie kawałki, myślał. Na pewno mam już wszystkie kawałki.
Zacznijmy od legendy o tym krasnoludzie, który zjawił się ledwie żywy parę tygodni po bitwie i mówił o skarbie.
No dobrze, to mógł być ten gadający sześcian, myślał. Krasnolud przeżył bitwę, ukrył się gdzieś, miał ten sześcian, ten ważny. Powinien go przenieść w bezpieczne miejsce… A może ludzie powinni go wysłuchać? Oczywiście, krasnolud nie zabrał go ze sobą, bo pewnie po okolicy kręciły się trolle, przypuszczalnie w takim nastroju, żeby najpierw walić maczugami, a dopiero potem próbować wymyślić jakieś pytania. Czyli krasnolud potrzebuje ochrony…
Udaje mu się przekonać kilku ludzi, ale kiedy prowadzi ich do miejsca, gdzie ukrył sześcian, umiera.
Przesuwamy się o dwa tysiące lat do przodu. Czy sześcian tak długo wytrzyma? Do demona, przecież wypływają nawet w roztopionej lawie!
Читать дальше