— To nie jest odpowiednia chwila na logikę! To jest chwila, żeby nie widzieć, jak Nobby się do mnie szczerzy!
— Ale przecież widział panią w postaci wilka, prawda?
— I co z tego?
— No więc technicznie jest pani wtedy naga…
— Nigdy mu tego nie mów!
* * *
Nobby Nobbs — cień w ciepłym, czerwonawym półmroku — szturchnął sierżanta Colona.
— Nie musi pan zamykać oczu, sierżancie — szepnął. — Wszystko jest legalne. Chodzi o artystyczną celebrację kobiecego ciała, jak mówi Płova. A zresztą jest przecież ubrana.
— Dwa frędzle i złożona chustka do nosa to nie ubranie, Nobby — oświadczył Fred, kuląc się na krześle.
Różowy Kociak! Trzeba uczciwie przyznać: Fred służył w wojsku i w straży, a nie da się spędzić tylu lat w mundurze, żeby człowiek nie zobaczył przy tym jednego czy drugiego… albo i trzeciego, jak sobie właśnie przypomniał. To prawda, jak zauważył Nobby, że tancerki w operze też niewiele pozostawiały wyobraźni, w każdym razie nie Nobby’ego. Jednak człowiek musi dojść do wniosku, że balet to sztuka, nawet jeśli trochę w nim brakuje cokołów i urn, a to dlatego, że oglądanie go jest raczej kosztowne, no i baleriny nie kręcą się głową w dół. A co najgorsze, zdążył już wypatrzyć wśród widzów dwóch znajomych. Na szczęście go nie zauważyli, bo kiedy tylko dyskretnie na nich zerkał, obaj patrzyli w zupełnie przeciwnym kierunku.
— Teraz będzie naprawdę trudny kawałek — szepnął swobodnie Nobby.
— Naprawdę? — Fred Colon znowu zamknął oczy.
— O tak. Nazywa się potrójna śruba…
— Słuchaj, czy kierownictwo nie ma nic przeciw temu, że tu przychodzisz? — wyszeptał Fred, zsuwając się jeszcze niżej na siedzeniu.
— Nie, skąd. Odpowiada im, kiedy na sali jest strażnik. — Nobby nie odrywał wzroku od sceny. — Uważają, że ludzie się lepiej zachowują. Zresztą przychodzę, tylko żeby potem odprowadzić Betty do domu.
— A Betty to…?
— Płova to jej pseudonim nadrągowy. Mówi, że nikt by się nie zainteresował egzotyczną tancerką, która ma na imię Betty. Bo uważa, że to brzmi tak, jakby lepiej jej szło z wyrabianiem ciasta.
Colon znów zamknął oczy, próbując usunąć myślowe skojarzenie tej opalonej, giętkiej postaci na scenie oraz misy z ciastem.
— Chyba przyda mi się trochę świeżego powietrza — wykrztusił.
— Nie, jeszcze chwilę, sierżancie! Następna będzie Brokoli. Ona potrafi dotknąć się stopą z tyłu głowy…
— Nie wierzę! — oświadczył Colon.
— Potrafi, sierżancie, sam widziałem…
— Nie wierzę, że jest tancerka, która się nazywa Brokoli…
— No, kiedyś się nazywała Candi, ale potem ktoś jej powiedział, że brokuły są zdrowe…
— Kapralu Nobbs!
Zdawało się, że głos dobiegł spod stołu.
Nobby popatrzył na Freda Colona, po czym spojrzał w dół.
— Tak? — zapytał ostrożnie.
— Tu sierżant Angua — oznajmiła podłoga.
— Och… — odparł Nobby.
— Co to za lokal?
— Klub Różowego Kociaka, sierżancie — poinformował Nobby posłusznie.
— O bogowie… — Z dołu dobiegły odgłosy rozmowy, po czym Angua zapytała: — Są tam jakieś kobiety?
— Tak, sierżancie. Eee… Co pani tam robi, sierżancie?
— Wydaję ci rozkazy, Nobby. Czyli są tam kobiety?
— Tak, sierżancie. Mnóstwo.
— Dobrze. Poproś którąś, żeby zeszła do piwnicy z piwem. Potrzebujemy dwóch wiader ciepłej wody i ręczników. Zrozumiałeś?
Nobby zauważył, że orkiestra przestała grać, a Płova znieruchomiała w połowie zjazdu z rozwarciem. Wszyscy słuchali gadającej podłogi.
— Tak, sierżancie. Zrozumiałem — zapewnił.
— I jakieś czyste ubrania. I… — Znowu podziemne szepty. — Może lepiej czterech wiader wody. I szczotki. I grzebienia. I drugiego grzebienia. I więcej ręczników. Aha, i dwóch par butów, rozmiar sześć i… cztery i pół? Poważnie? No dobrze. I czy jest z tobą Fred Colon, czy to może głupie pytanie?
Fred odchrząknął.
— Jestem tu, sierżancie — przyznał. — Ale przyszedłem tylko dlatego…
— Dobrze. Chcę pożyczyć komplet pańskich pasków. Mam nieprzyjemne przeczucie, że przez najbliższe kilka godzin będzie mi zależało, by nikt nie zapomniał o tym, że jestem sierżantem. Zapamiętaliście wszystko obaj?
— Jest pełnia — szepnął Fred do Nobby’ego, jak mężczyzna do mężczyzny. A potem powiedział głośno: — Tak, sierżancie. To może chwilę potrwać…
— Nie! Nie potrwa! Bo macie tu na dole wilkołaka z wampirem, jasne? Mnie zupełnie się włosy nie słuchają, a ją bolą zęby. W takim klubie z dziewczynkami na pewno nie ma buraków! Co? No dobrze, a jabłko wystarczy? Nobby, młodsza funkcjonariusz Humpeding pilnie potrzebuje jabłka. Albo czegoś innego, co może ukąsić. A teraz rusz się!
* * *
Kawa była jedynie sposobem kradzieży czasu, który zgodnie z prawem powinien należeć do trochę starszego Vimesa. Vimes wypił dwa kubki, umył się i przynajmniej spróbował ogolić, dzięki czemu poczuł się zasadniczo człowiekiem, o ile tylko ignorował te swoje części, które wydawały się napełnione ciepłą watą. W końcu uznał, że lepiej już się czuł nie będzie i że prawdopodobnie jest w stanie rozumieć dość długie pytania — i został wprowadzony do Podłużnego Gabinetu Patrycjusza Ankh-Morpork.
— Ach, komendancie… — Po odpowiednio długim milczeniu lord Vetinari uniósł głowę i odsunął na bok jakieś papiery. — Dziękuję, że pan przyszedł. Jak słyszałem, gratulacje byłyby jak najbardziej na miejscu. Tak mi mówiono.
— A to czemu, sir? — Vimes przybrał specjalny, tępy wyraz twarzy, używany do rozmów z Vetinarim.
— Niech pan da spokój, Vimes. Wczoraj wydawało się, że w samym środku miasta wybuchnie wojna międzygatunkowa, i nagle jej nie ma. Te gangi były całkiem groźne, jak rozumiem.
— W większości spali, kiedy przybyliśmy, sir — stwierdził Vimes. — Musieliśmy ich tylko uprzątnąć.
— W samej rzeczy — zgodził się Vetinari. — To było doprawdy zadziwiające. Niech pan siądzie, nawiasem mówiąc. Naprawdę nie ma powodu, żeby stał pan tu przede mną jak kapral na służbie.
— Nie wiem, o co panu chodzi, sir — oznajmił Vimes i z wdzięcznością zwalił się na krzesło.
— Nie? Mówiłem, Vimes, o szybkości, z jaką obie grupy zdołały w tym samym czasie pozbawić się sił za pomocą mocnych trunków.
— Nic mi o tym nie wiadomo, sir.
To była reakcja automatyczna. Dzięki niej życie stawało się łatwiejsze.
— Nie? Wydaje się, Vimes, że szykując się do nadchodzącej potyczki, i trolle, i krasnoludy weszły w posiadanie czegoś, co, jak zakładam, uważały za piwo…?
— Przez cały dzień starały się na… upić, sir.
— Istotnie, Vimes. Może właśnie dlatego grupa krasnoludów była mniej niż ostrożna podczas obfitego spożywania piwa, które zostało znacząco… wzmocnione? Pewne obszary na placu Sator, jak rozumiem, lekko pachną jabłkami, Vimes. Można zatem dojść do wniosku, że to, co piły, było raczej mieszanką mocnego piwa i jabłkownika, który, jak pan wie, jest destylowany z jabłek…
— Głównie z jabłek, sir — podpowiedział Vimes.
— Rzeczywiście. Koktajl taki znany jest podobno jako Puszek. Co do trolli, można się domyślać, że trudno znaleźć coś, co uczyniłoby ich piwo jeszcze groźniejszym, niż chyba jest normalnie. Nie wiem jednak, czy pan słyszał, Vimes, że mieszanina rozmaitych soli metali tworzy napój zwany luglarr albo Wielki Młot?
Читать дальше