— Przepowiednie Vinculusa to pasmo katastrof — zauważył pan Lascelles ze śmiechem. — Zdążył obiecać mi, że utonę, popadnę w szaleństwo, mój dom spłonie, a mściwa nieślubna córka wyrządzi mi na starość krzywdę.
— Z przyjemnością pana tam zaprowadzę — dodał Drawlight. — Wyjątkowo lubię Vinculusa.
— Jeśli pan na to przystanie, radzę uważać — wtrąciła się pani Littleworth. — Niektórzy z tych osobników potrafią człowieka nieźle nastraszyć. Cruickshankowie sprowadzili jednego z nich (okropnego brudasa) do domu, by pokazał gościom kilka sztuczek. Na miejscu okazało się, że nic nie potrafi, więc odmówili mu zapłaty. W wielkim gniewie poprzysiągł, że zamieni ich dziecko w wiadro na węgiel. Wkrótce wpadli w panikę, gdyż dziecko gdzieś znikło, a nie pojawiły się nowe wiadra. Przeszukali cały dom, pani Cruickshank była niemal nieprzytomna z niepokoju. Już posłano po lekarza, kiedy nagle w drzwiach stanęła opiekunka z maleństwem. Okazało się, że poszła na James Street, żeby pokazać je swojej matce.
Pan Norrell z niechęcią jednak myślał o wyprawie do budki Vinculusa.
— Co pan myśli o Królu Kruków? — zmieniła temat pani Littleworth.
— Nie zaprzątam sobie nim głowy.
— Doprawdy? — wtrącił pan Lascelles. — Proszę mi wybaczyć, ale to raczej niezwykłe. Nie spotkałem jeszcze maga, który by nie twierdził, że Czarny Król jest najpotężniejszy. Oto mag par excellence , który mógłby wyciągnąć Merlina z pnia, zakręcić staruszkiem na głowie jak bąkiem i znów uwięzić go w drzewie [13].
Pan Norrell milczał.
— Z pewnością żaden z aureatów nie mógł się z nim równać — ciągnął Lascelles. — Królestwa we wszystkich światach [14]. Rycerze, ludzie i elfy pod jego rozkazami. Magiczne ruchome lasy. Już nie mówiąc o długowieczności. Panował przez trzysta lat, a pod koniec podobno wciąż był młody, przynajmniej fizycznie.
Pan Norrell uparcie zachowywał milczenie.
— A może uważa pan, że te opowieści to stek łgarstw? — zapytał Lascelles zaczepnie. — Wielokrotnie słyszałem sugestie, że Król Kruków nigdy nie istniał. Że to legenda o kilku magach, którzy rządzili po sobie.
— Jestem całkiem pewien, że istniał — odparł w końcu pan Norrell przyciśnięty do muru. — Uważam jednak, że jego wpływ na angielską magię jest bardzo szkodliwy. Magia Króla Kruków była szczególnie zdradliwa i zasługuje na zapomnienie.
— A elfy, drogi panie? — spytał pan Lascelles. — Czy tylko pan je widzi? Nikt inny?
Pan Norrell prychnął i odparł, że nie posiada takich sług.
— Naprawdę?! — wykrzyknęła zdumiona dama w soczystoróżowej sukni.
— I słusznie, mój drogi — powiedział pan Lascelles. — Sprawa Tubbs kontra Starhouse jest przestrogą dla wszystkich magów [15].
— Pan Tubbs nie był magiem — odparł pan Norrell. — Nie słyszałem również, żeby rościł sobie pretensje do tego tytułu. Ale gdyby nawet był największym magiem w całym chrześcijańskim świecie, źle by czynił, pragnąc towarzystwa elfów. Nie było bardziej złośliwej rasy ani też bardziej szkodliwej dla magii. Zbyt wielu magów, leniwych lub zadufanych w sobie, traciło całą energię na zdobycie elfiego sługi, zamiast poświęcić się studiom. Historia jest pełna takich ludzi i niektórzy z nich, na szczęście, ponieśli za to karę. Weźmy choćby Bloodwortha [16].
Pan Norrell poznał wiele nowych osób, ale w niczyim sercu nie wzniecił płomienia szczerej przyjaźni. Londyn był nim rozczarowany. Pan Norrell nie odprawiał czarów, nikogo nie przeklął, niczego nie przepowiedział. Raz u pani Godesdone słyszano, jak mówił, że spodziewa się deszczu, ale była to nietrafna przepowiednia, gdyż nie padało aż do soboty. Rzadko mówił o magii, a gdy już zaczynał, przypominało to lekcję historii i nikt nie mógł go słuchać. Równie rzadko mówił dobrze o innych magach, chociaż raz wychwalał Francisa Suttona-Grove’a [17].
— Myślałem, że Suttona-Grove’a nie da się czytać — powiedział pan Lascelles. — Od zawsze słyszę, że De Generibus Artium jest niestrawne.
— Och! — powiedział pan Norrell. — Nie wiem, czy to odpowiednia lektura dla dam i szukających rozrywki dżentelmenów, ale poważny adept magii nie może lekceważyć Suttona-Grove’a. W jego dziełach znajdziemy pierwszą próbę wyznaczenia granic tej magii, którą powinien badać współczesny mag, wszystko w zestawieniach i tabelach. Rzecz jasna, system klasyfikacji Suttona-Grove’a zawiera błędy — może właśnie to rozumie pan przez „niestrawne”? — nie znam jednak przyjemniejszego widoku niż jego zestawienia. Wystarczy, że student rzuci na nie okiem, a pomyśli: „Znam to” albo „To jeszcze przede mną”, i ma zajęcie na cztery lata, może pięć.
Tymczasem historia posągów z katedry Yorku tak spowszedniała, że ludzie zaczęli się zastanawiać, czy pan Norrell czegoś jeszcze dokonał. Pan Drawlight zmuszony był wymyślać nowe przykłady.
— Drawlight, co potrafi ten mag? — spytała pani Godesdone pewnego wieczoru, gdy nie było z nimi pana Norrella.
— Och, proszę pani! — zakrzyknął Drawlight. — Czegóż nie potrafi? A niech mnie! Ubiegłej zimy, a może jeszcze wcześniej, w Yorku, rodzinnym mieście pana Norrella, rozpętała się wielka burza. Całe pranie wylądowało w błocie i śniegu. Radni miejscy, chcąc oszczędzić paniom wysiłku, zgłosili się do pana Norrella, a on wysłał drużynę elfów, by wszystko uprały. Poza tym zniknęły dziury w koszulach, szlafmycach i halkach. Wszystkie wystrzępione rąbki znów były jak nowe, a każdy utrzymywał, że nigdy w życiu nie widział równie olśniewającej bieli!
Opowieść ta zyskała sobie olbrzymią popularność. Szacunek dla pana Norrella bardzo wzrósł tego lata. W rezultacie, gdy pan Norrell mówił od czasu do czasu o nowoczesnej magii, większość jego słuchaczy przypuszczała, że ma na myśli coś w tym rodzaju. Pan Norrell był rozczarowany londyńskimi salonami. Ciągle skarżył się Drawlightowi na trywialne pytania, jakie mu stawiano, i oświadczył, że sprawa przywrócenia magii w Wielkiej Brytanii nie posunęła się ani na milimetr.
Pewnego nudnego środowego poranka pod koniec września panowie Norrell i Drawlight siedzieli w bibliotece na Hanover Square. Pan Drawlight snuł opowieść o czymś, co powiedział pan R, chcąc obrazić lorda S., i jak to wszystko podsumowała lady D., kiedy pan Norrell rzekł nagle:
— Byłbym wdzięczny, drogi panie, gdyby zechciał mi pan pomóc w następującej sprawie: czy ktokolwiek zawiadomił księcia Portlandu [18], że jestem w Londynie?
— Ależ drogi panie! — wykrzyknął Drawlight. — Tylko człowiek tak skromny jak pan może uważać, że ktoś tego nie wie. Zapewniam pana, że wszyscy ministrowie słyszeli o nadzwyczajnym panu Norrellu.
— Skoro tak, dlaczego Jaśnie Oświecony Książę nie wysłał mi zaproszenia? Zaczynam sądzić, że nie ma pojęcia o moim istnieniu i dlatego, drogi panie, będę wdzięczny za informację o wszystkich pańskich przyjaciołach w rządzie, do których mógłbym się zwrócić.
— W rządzie? — powtórzył pan Drawlight.
Przybyłem tu, bo miałem nadzieję odegrać znaczącą rolę w walce przeciwko Francuzom — wyjaśnił nieco żałośnie pan Norrell.
— Jeśli czuje się pan zaniedbany, przykro mi z tego powodu — oznajmił Drawlight. — Ale zapewniam pana, że w całym Londynie jest mnóstwo dam i dżentelmenów, którzy chętnie obejrzą sztuczki i inne hokus-pokus. Proszę się nie obawiać, że nas pan przerazi, mamy nerwy ze stali.
Pan Norrell milczał.
— Cóż, drogi panie — powiedział Drawlight, prezentując w uśmiechu białe zęby. — Nie spierajmy się. Bardzo pragnąłbym pomóc, ale nie leży to w moich kompetencjach. Dżentelmeni z rządu obracają się w innych kręgach niż ja.
Читать дальше