— Nie… — pojękuje Sei, ale idzie w jej stronę. Nigdy nie umiała się jej przeciwstawić.
— Wyobraź sobie książkę na dnie jeziora — mówi Trzecia Szyna.
— Zakazałam ci tak mówić. Nie podoba mi się to.
— Przyniosłam ci ją. To było bardzo głębokie jezioro, wysoko, na dachu świata. Częściowo zamarznięte. Musiałam wstrzymać oddech na bardzo, bardzo długo.
— Kłamiesz! Nie było żadnej książki. Moja matka była obłąkana. Mówiła takie rzeczy, bo była chora.
Mimo to Sei cal po calu zbliża się do Trzeciej Szyny. Wpatruje się w skórę pomiędzy jej piersiami, białą i gładką. Otwarta księga ma niebieskie kartki. Trzecia Szyna przygarnia Sei w ramiona, sadza ją sobie na biodrze i długim palcem wskazuje miejsce na stronie, żeby Sei sama przeczytała.
— To znaczy, że nie będę niczego przed tobą ukrywać, ani w jednej ręce, ani w drugiej. Oto wszystko, co spoczywa na dnie wszystkich jezior.
Sei rozciera zaciśnięte gardło. Chciałaby uciec, ale znów jest rybką Sei, ma dwanaście lat, niebieską skórę i inne rybki nie chcą się z nią bawić. Nie zna zawartych w księdze rybich radości, ale bardzo, bardzo chce je poznać.
Zerka do księgi. Tylko rzucę okiem, postanawia. Na tym koniec. To nieprzyzwoite. Zawstydzę ją i każę przestać.
Czyta:
Naprawdę urodziłam się na dworcu kolejowym. Poród trwał krótko, szybko przyszłam na świat. Zawsze byłam szybka. Pochopna. Matka zabrała mnie do domu, gdzie dorastałam — dziewczynka z głową pełną książek i pękiem pędzli do kaligrafii w rączkach. Miałam tyle snów, ile niektóre dzieci mają piegów. Moje siostry naśmiewały się z mojego imienia.
Wyszłam za twojego ojca przy pierwszej nadarzającej się okazji. Często mnie zostawiał. Byłam taka samotna, miałam wtedy tylko książki, sny i pędzle. Dużo spałam, ale to nie były prawdziwe sny: najpierw świat czerniał, mijało trochę czasu, i znów się rozjaśniał. Głowa tak mnie bolała, jakbym nosiła w niej następne dziecko, które rozpycha się i próbuje wyjść. Ściany zaciskały się wokół mnie, były tak blisko, cały dom był jak knebel w ustach, nie mogłam złapać tchu, ale nie mogłam też odejść — twój ojciec mógł w każdej chwili wrócić, a byłam pewna, że gdyby mnie nie zastał, więcej by się nie pojawił.
Nie wiesz, że kiedy byłaś malutka, odeszłam. Nie odstawiłam cię jeszcze wtedy od piersi. Udałam się na wieś, gdzie zapakowali mnie do bardzo białego łóżka, włożyli mi patyk w zęby i przepuścili przeze mnie niebieski łuk prądu elektrycznego. Zapamiętałam, że był niebieski, bo przypominał światło na dnie jeziora. Wchłonęłam ten błękit w siebie, zmagazynowałam w całości, nie chciałam uronić ani odrobiny. Zatrzymałam go w sobie, jakbym była do tego stworzona, jakbym była trzecią szyną, wokół której są ułożone wszystkie tory kolejowe na świecie. Moim zadaniem było przenieść błyskawicę, wytrzymać palący biały żar. Jestem pewna, że im zaimponowałam. Wiedzieli, że mogą mi powierzyć ten błękit, więc wlewali go we mnie coraz więcej i więcej, żebym go dla nich przechowała. Wiem, że zobaczyłaś go we mnie, kiedy wróciłam do domu. Widziałaś, jak płonę. Światło skwierczało mi w cebulkach włosów.
Sei unosi głowę. Jej bezbronne łzy są gorące jak krew. Trzecia Szyna krwawi, obficie, krwią gorącą jak łzy. Skóra pomiędzy jej piersiami jest rozdarta, krew zbiera się na i tak już mokrej księdze, plami rąbek kimona.
— Przestań, proszę. Proszę. Proszę.
Trzecia Szyna kładzie dłoń na zakrywającej jej twarz masce, zdejmuje ją — i pod spodem jest Usagi, oczywiście, Usagi-matka o smutnych oczach, ściągniętej, steranej życiem twarzy i drżących ustach.
— Dno Niebios, moja mała Sei, jest wyłożone srebrnymi torami kolejowymi. W nich trzecia szyna jest z litej macicy perłowej. Pociągi przewożą duchy, które trzymają się gałęzi drzew jak pasażerowie uchwytów, zrywają zielony ryż i jedzą go na surowo.
— Ale to nie jest niebo. Wcale nie.
— Nie jest, ale wystarczy. Tobie wystarczy. To wszystko jest dla ciebie.
— Ale po co? Czego ode mnie chcecie?
— Chcemy latać. Chcemy porzucić tory, wędrować swobodnie, paść się i skowytać u stóp gór. Chcemy uciec ze świata naszych rodziców, którzy udają, że nie wiedzą o naszym istnieniu, naszych podróżach i pragnieniach, choć sami przecież żyją, podróżują i pragną. Ty nie chcesz uciec od matki?
Sei wpatruje się w krew na jej kolanach. Nie słucha.
— Przesiedziałam z tobą wiele godzin, było dużo krwi — mówi. — Tak długo to trwało. Tak długo.
— Umieranie musi potrwać. Nawet kiedy śmierć jest szybka, trwa długo. Trudno mi było cię zostawić… Pewnie to właśnie chciałabyś teraz usłyszeć? Że nie chciałam zostawiać swojego dziecka? Ale prawda jest taka, że umieranie trwa długo. Serce musi przestać bić, oddech musi ustać, muszą umrzeć wszystkie te drobiazgi, o których nawet nie wiesz, że utrzymują cię przy życiu, wszystkie książki, sny i pędzle. A potem trzeba przejść długą drogę po ciemku, przez góry. Są tam sosny. I są latarnie: widzisz przed sobą i za sobą długi ciąg latarń wijący się po stoku góry, z przodu i z tyłu.
— Nie jesteś moją matką. Wiem, że nią nie jesteś.
— Ale w niczym jej nie ustępuję. Mogę być twoją matką, a ty moją. To będzie taka zabawa. Pamiętam twoją matkę. Skonstruowano mnie w taki sposób, żebym pamiętała. Cała składam się z pamiętania.
Sei spogląda w oczy, które mogłyby należeć do Usagi. Odbija się w nich jej twarz — smutna, zagubiona, z tygrysami czającymi się za uszami. Kładzie dłoń na piersi matki, dotyka krwawej miazgi i rany nad sercem.
— Połóż się pode mną — mówi, przypomniawszy sobie swoją babkę pod łzawnikami, matkę pod ziemią i samą siebie z dala od słońca. — Będę cię strzec.
Pod jej dotykiem rana na piersi matki znika bez śladu, jakby skóra w tym miejscu nigdy nawet o niej nie śniła.
Sei osuwa się w ramiona ducha w czerwonej masce. Trzecia Szyna obejmuje ją mocno i kołysze czule, z miłością, jak światło. Obfitość wciska się między jej rękę i wciąż jeszcze płaski brzuch i już po chwili rozlega się atramentowe chrapanie.
— Niedużo już zostało nam pociągu do obejrzenia — mówi Trzecia Szyna. — Zanim wejdziemy do kabiny maszynisty, żeby złożyć mu wyrazy szacunku, powiedz mi, Sei, moja rybko, moje dziecko, czy ktoś będzie cię szukał?
W jej czerwonym głosie niespodziewanie pojawia się łagodnie oskarżycielki ton.
— Nie, skądże. Nikt mnie tu nie zna.
— My cię znamy.
— To co innego. Nikogo takiego nie będzie, obiecuję.
— A jednak ona tu przyszła. — Trzecia Szyna całuję Sei w bark i wydyma blade wargi. — Powiedz, co mamy robić. Rozkazuj. Każ nam otworzyć przed nią drzwi, albo każ je zamknąć szczelnie jak zaciśnięte wargi i zostawić ją z rozdziawionymi ustami na peronie. Prowadź nas. Powiedz, co jest słuszne.
Kiedy Sei próbuje… Jest jej coraz trudniej, ale kiedy próbuje wyczuć obecność tamtych, których wrażenia unoszą się tuż pod powierzchnią jej zmysłów — pod językiem, pod palcami, pod stopami — czuje tylko zapach stacji kolejowej, naoliwionych szyn, podziemnych tuneli.
— Wpuśćcie ją — mówi i zasypia u matki na kolanach.
Jeden
Życzenia na drzewach
— To koniec — powiedziała Sei, składając ręce na kolanach.
Siedziały w restauracji wciśniętej między dwóch Buddów ,mrużąc oczy przed oślepiającym blaskiem słońca.
Читать дальше