Za nią stoi Nerezza.
Ludo wybałusza z niedowierzaniem oczy. Nie rozumie, co się dzieje.
Nerezza nie chce na niego patrzeć, nie odrywa wzroku od kobiety-rekina, a kiedy coś mamrocze, deszcz tratuje jej słowa — Ludo jednak czyta z ruchu warg: „Nie zasługujesz”.
Dwóch mięśniaków, brodząc w wodzie, przyciąga łódź w pobliże sterowni, gdzie cumują ją do niedużego pomostu. Wywlekają Ludovica i Olega na ląd. Kobieta z głową rekina milczy. Patrzy na drzwi zrobione z wyrzuconego przez morze sfatygowanego drewna i z satysfakcją kiwa głową.
— Jak możesz mi to robić, Nerezzo? Chcesz zobaczyć, jak spuszczą z nas krew? Cieszysz się, że będę drugim Radosławem?
Pięść trafia Ludovica prosto w szczękę.
— Nie odzywaj się do niej! — warczy jeden z mężczyzn.
Ludo długo nie może skupić wzroku, a kiedy w końcu mu się to udaje, widzi szeroką twarz, siną z wściekłości, z pasemkiem piegów na nosie. Drugi z mężczyzn nie ma ucha.
— Jeśli koniecznie chcesz coś powiedzieć, zwracaj się do Ululiro — powarkuje Piegus. — Tylko z szacunkiem, kurwa!
— Co się dzieje? — pyta Oleg. Jest roztrzęsiony, nic nie pojmuje, przenosi bezradnie wzrok z Nerezzy na Ululiro i Ludovica. — Co oni robią?
— To Dwornicy — wyjaśnia ze złością Ludo. — Czyściciele ulic. Poderżną nam gardła na progu drzwi, ponieważ jesteśmy imigrantami. Oleg porusza bezgłośnie żuchwą.
— Ładne określenie na mafię — mówi w końcu.
Ludo chrząka z aprobatą.
— Dla nich to rodzaj magii, która ma nam uniemożliwić wstęp do miasta. A może nie? Może po prostu świetnie się przy tym bawią?
Bezuchego nie interesują takie subtelności. Rzuca Olega na podłogę, uderza jego czołem o futrynę i zadziera mu głowę do góry, odsłaniając gardło. Piegus wyciąga długi, zakrzywiony nóż i spogląda pytająco na Ululiro, która jednak stoi nieruchomo i obserwuje Ludovica. I milczy.
Jest taka sama jak tamci w kościele, uświadamia sobie Ludo. Weteranka. Walczyła na wojnie. I przegrała, sądząc po tym, jak wygląda. No, niezupełnie… Dla niej wojna wcale się nie skończyła. Trwa tu i teraz.
— Nosisz mundur… — zagaja Ludovico, świadom, że jego życie zawisło pomiędzy nimi jak muślinowa zasłona. — Byłaś żołnierzem?
Ululiro kiwa głową.
— I to nie byle jakim. Byłaś generałem. Wręcz… generałem generałów. Generalissimusem.
Ululiro kiwa głową.
— Na pewno zdajesz sobie sprawę, że to nie ma żadnego znaczenia: jeśli nie my, to będzie ktoś inny. Przybywamy. Pewnego dnia na drogach zaroi się od takich jak my i będziesz musiała patrzeć, jak z ulgą i zachwytem padamy na kolana; jak starzejemy się, płodzimy dzieci, wieszamy szynki w oknach sklepów, regulujemy zegarki wedle serc naszych żon i pijamy kawę w słoneczne popołudnia.
— Generale! — chrypi Piegus. — Za pozwoleniem, najpierw jemu poderżnę gardło, żeby zamknąć mu ten ohydny ryj.
Ululiro ani drgnie. Ludo mówi dalej:
— Przybywamy. Świat się zmienia. Nawet jeśli wszystkie drzwi w Palimpseście spłyną czerwienią, ktoś się w końcu przedostanie. — Parska śmiechem. — Wiesz, co to jest palimpsest, Ululiro? To pergamin, który po zapisaniu został wyskrobany do czysta, żeby można było coś na nim napisać drugi raz. Nie słyszysz nas? Nie słyszysz, jak skrobiemy?
— Ludo… — jęczy Oleg.
Pod przyłożonym do jego skóry ostrzem noża wzbiera kropla krwi, ale Ludo nie słyszy. Przypomina sobie okaleczoną dłoń November, bez palców — to była cena, jaką zapłaciła za bezpieczne przejście.
— Generale, skoro ktoś to być musi, to czemu nie ja? Czemu nie my? Czemu nie ktoś, kto jest gotów się do was upodobnić? Stracić coś, co kocha, dla dobra przyjaciół i tego miasta? — Ludo wystawia język, na którym rozpryskują się krople deszczu. — Weź go. Odbierz mi głos. Niech to będzie moje myto za przejazd. Weź mój język, to umilknę jak ty. Jak oni wszyscy. Stanę się pomnikiem, i to lepszym niż inne, ponieważ będę świadkiem waszego cierpienia. Ludzie będą na mnie patrzeć, nastawiać mi zegarek, pić moją kawę i mówić: „Ululiro jednak wyszarpnęła wrogom zwycięstwo. Mogła wybrać. Wybrała pierwszego i naznaczyła go jako swojego”. Wszyscy się dowiedzą, że w ostatniej bitwie zatriumfowałaś, dając radość wszystkim milczącym. — Stoi tak blisko Ululiro, że czuje jej gryzące, rybie tchnienie, pieniące się wśród ostrych żółtych zębów. — Pomaluj drzwi moją krwią, generale. Będę milczał na wieki w twoim imieniu. Imigrant. Weteran. I wszystko się skończy.
Grdyka Ululiro poruszyła się gwałtownie pod odrażającą blizną znaczącą połączenie rekiniego łba z ludzkim ciałem. Rozpaczliwie pragnęła coś powiedzieć — ale nie mogła. Nerezza dotknęła jej łokcia. Ululiro odtrąciła ją, złapała Ludovica za rękę i pociągnęła do drzwi, rzucając przy tym łbem na boki, jakby płynęła w głębokim oceanie. Piegus i Bezuchy, cali zjeżeni ze strachu i miłości, usunęli się jej z drogi, zabierając ze sobą Olega.
Ululiro wyrwała Piegusowi nóż i chwyciła Ludovica za gardło. Uniosła ostrze i z bezgłośnym skowytem chlasnęła go po języku.
Cztery
Królestwo Niebieskie
Nerezza usiadła między November i Ludovikiem. Jej twarz składała się z zaczerwienionej skóry i łez. Ludovico był wstrząśnięty tym widokiem. Spojrzał na November, szukając w niej oparcia.
— Nie chcę! — wysyczała Nerezza płynnym, eleganckim angielskim.
— Nie musisz — odparła półgłosem November. — Ale ja cię proszę.
— Dlaczego mam ci to ułatwiać? — warknęła Nerezza do Ludovica po włosku. — Co? Mnie nie jest łatwo!
Agostino zabrał Anoud do siebie i zostawił ich samych, żeby mogli porozmawiać, ale z początku zachwycił się November, przez chwilę przerzucali się nawet zapamiętanymi lub pokazywanymi na migi skrawkami rozmówek angielsko-włoskich — do czasu, gdy Ludo poczuł nagły przypływ zawiści, chociaż nie umiałby stwierdzić, komu bardziej zazdrości. Z nim nikt nie chciał pożartować, nikt się o niego nie zatroszczył. Kiedy jednak w końcu Nerezza wróciła do domu i zorientowała się w sytuacji, osunęła się na ziemię jak marionetka, której ktoś nagle poprzecinał podtrzymujące ją stalowe linki i cisnął nią o ścianę.
— Wyrzuć ją stamtąd — błagała w kółko. — Wyrzuć. Jeżeli my nie możemy mieć naszego Radzia, on nie dostanie jej. Nie może jej dostać!
November podeszła i wzięła ją w ramiona. Ludo widział, że jest to dla niej gest niemal tak samo obcy jak dla Nerezzy, ale kiedy ją utuliła, ukołysała i zaśpiewała jej cicho, Nerezza jakoś to zniosła. Zniosła i nie zaprotestowała, chociaż kurczowo zaciskała zęby i nimi zgrzytała. Rozmawiały po angielsku, więc nic nie rozumiał, a kiedy poprosił swoją dziewczynę-węgorza o tłumaczenie, znów zalała się łzami.
Patrzyła na nowo przybyłą czarnymi, błyszczącymi oczami. W ostrym świetle mieszkania November prezentowała się jeszcze mniej efektownie niż w ruinach łaźni: jej blizny wydawały się głębsze, rana dłoni niemożliwa do ukrycia, znamię na twarzy… Jak ona musiała cierpieć, nie mogąc się ukryć tak jak oni! Była strzępem kobiety — i dlatego działała na niego kojąco, jak wyłożone białymi kamieniami Forum.
Nerezza zaczęła kiwać głową. Przypuszczał, że na widok November zrozumiała, że Amerykance nie było łatwo, ani trochę, i na jej ciele dostrzegła wypisany krwią, atramentem i bliznami własny ból. Widział, jak November bierze głęboki wdech, jak trzęsą jej się ręce. Cokolwiek mówiła, musiało to być dla niej skomplikowane, bolesne i napawało ją lękiem. Tak bardzo chciał wyciągnąć rękę i dotknąć jej twarzy… Czy wtedy ona, zwinny koziorożec, odskoczyłaby od niego, spadła na rogi, poderwała się i odbiegła na łąki, których nie mógł tknąć?
Читать дальше