Pod wieczór zatrzymali się na smaganym wichrem zboczu.
– Kawał drogi został dziś za nami – rzekł Steinar z uznaniem. – Jesteś twardszy, niż przypuszczałem, Móri.
– Dziękuję! To miłe słowa. A mnie potrzeba każdej odrobiny życzliwości, jaką tylko można mi ofiarować.
Po to, żeby odpędzić melancholię, pomyślała Tiril.
Uzgodnili, że będą się porozumiewać ich dawną mieszanką języków, tak by nikt nie czuł się pominięty. Tylko Móri dobrze znał i islandzki, i norweski.
Steinar zajął się przygotowaniem wieczornego posiłku. Tiril z ważną miną krzątała się po obozowisku. W pewnej chwili wybuchnęła śmiechem.
– Muszę przyznać, że w domu, w Bergen, należałam do osób, co to sprawiają wrażenie bardzo zajętych. Takie pracowite małe pszczółki, które w rzeczywistości jednak nie robią nic, pozwalając, by inni wykonywali za nich najcięższe prace.
– Chwalisz się na opak – stwierdził Móri, dokładając drew do ognia.
– Co masz na myśli?
– Chełpisz się swoimi wadami, podkreślasz je. A nie masz racji. Być może było tak w domu, bo tam źle się czułaś. Rozmawiałem jednak z wieloma dobrymi ludźmi w Bergen i oni mówili coś zupełnie innego.
Przysunęła się bliżej, oczy jej zabłysły.
– Budzisz moją ciekawość.
– Twierdzili, że nie ma bardziej ofiarnej i życzliwej bliźnim istoty.
– Mów mi tak więcej – zagruchała Tiril, nie ukrywając, jak bardzo ucieszyły ją te słowa.
Steinar włączył się do rozmowy.
– Siedzę sobie i przyglądam się wam dwojgu. Z przyjemnością patrzę, że dwoje ludzi potrafi tak się porozumieć. Gdzie, do kroćset, podział się nóż?
Móri podał mu narzędzie.
– Dobrze, że w ostatniej chwili przekląłeś – rzekł z uśmiechem. – Inaczej ta przemowa brzmiałaby zbyt anielsko.
– Pewnie masz rację. No jak, zjemy coś?
Nikt nie miał nic przeciw temu.
Kiedy się posilali, zmierzch zapadł nad pięknymi dolinami północnej Islandii. Tiril i Móri zauważyli wtedy, że Steinar raz po raz zerka przez ramię, jakby za plecami wyczuwał czyjąś obecność.
Żadne jednak nic nie powiedziało.
Gdy nadejdzie odpowiedni czas, Móri będzie musiał porozmawiać z przewodnikiem o towarzyszach ich podróży.
Tiril rzecz jasna także wyczuwała ich bliskość. W zapadającym zmroku istoty stawały się coraz wyraźniejsze, choć wciąż niczego nie widziała. Nie mogła jednak pozbyć się wrażenia, że ktoś zagląda jej przez ramię, być może dziwi się, czym to zajmują się ludzie.
Szalone myśli! Ale nie umiała ich odegnać, wrażenie porażało swą intensywnością.
Coś za jej plecami czaiło się zdziwione. Czekało.
Czy takie istoty, bez względu na to, czym są, jedzą?
Żałowała, że Móri nie powiedział jej o nich nic więcej. Ani trochę zabawne nie było czuć się obserwowanym przez coś, czemu nie potrafiło się nadać imienia.
– Masz ochotę? Proszę! – powiedziała nagle i zdradzającym niecierpliwość gestem wyciągnęła przez ramię kawałek chleba.
Móri zdrętwiał, a Steinar zdumiony upuścił trzymaną w dłoni kromkę w popiół. Najgorsze jednak było wrażenie, że coś wstrząśnięte uskoczyło w tył. Głośny śmiech, jakim Tiril usiłowała zbagatelizować incydent, zamarł jej na ustach.
Zmieszana opuściła rękę.
– Przepraszam – szepnęła. – Nie chciałam…
Steinar odzyskał mowę.
– Czy to znaczy, że ktoś jeszcze poza mną…
– Tak, nie mylisz się – spokojnie odrzekł Móri. – Przykro mi, ale zabrałem w naszą podróż pasażerów na gapę. Tiril postąpiła nierozważnie, ale nie sądzę, by to w czymś zaszkodziło. Tiril, z nimi nie ma żartów. Proszę…
Ze swego skórzanego worka wyjął dwa kawałki drewna, chyba dębowego, i nóż, by wyryć na nich magiczne znaki.
– Przecież ja już dostałam od ciebie znak, który ma mnie chronić – zaprotestowała Tiril. – A nawet dwa.
– Pokaż mi je!
Pociągnęła za cienki rzemyk na szyi. Wisiał na nim magiczny znak, podarowany jej przez Móriego już dawno, kiedyś należał do niego. Ze swego worka podróżnego wyjęła większy znak, Tarczę Arona, który tkwił nad drzwiami wejściowymi najpierw domu w Laksevåg, potem chaty Ester. A teraz znalazł się tu, na wzgórzach Islandii. Znak-podróżnik…
Steinar obserwował ich bacznie, a oczy coraz szerzej otwierały mu się ze zdziwienia. Raczej nie był zachwycony tym, co widział.
– Bardzo dobrze, Tiril – stwierdził Móri. – Nic dziwnego, że cała i zdrowa dotarłaś aż na północ Islandii! Ale w tym wypadku te dwa znaki nie wystarczą. I ty, i Steinar dostaniecie taki, który bardziej się wam teraz przysłuży.
– Dziękuję, chętnie go przyjmę – powiedział Steinar wyraźnie wystraszony.
– Czy nie będę wtedy mogła wyczuć obecności naszych towarzyszy podróży? – spytała Tiril.
– Czyżbym słyszał w twoim głosie nutkę zawodu? – uśmiechnął się Móri. – Będziesz ich czuła, ale nie zdołają się do ciebie zbliżyć, nic ci nie zrobią.
– No dobrze. Rzezaj swoje runy!
***
Móri zajął się sporządzaniem magicznych znaków, a Tiril i Steinar sprzątali obozowisko. Przewodnik wyjaśnił, że przyroda islandzka jest bardzo wrażliwa, nie znosi śmieci i nieporządku. Należy też pamiętać o owcach, uważać, by nie zjadły czegoś niewłaściwego.
Tiril natychmiast pojęła, o co chodzi, i za punkt honoru wzięła sobie uprzątnięcie terenu wokół nich tak, by nie pozostał najmniejszy ślad.
Kiedy chciała iść po wodę do zagaszenia ogniska, poczuła jakiś opór. Zatrzymała się.
– Czy mogę prosić, byście się odrobinę przesunęli? – spytała z nieco kwaśną miną.
Móri spostrzegł, że Tiril ma jakieś kłopoty, i wyjął jej bukłak z rąk.
– Ja się tym zajmę – mruknął. – Wracaj do ogniska i tam zaczekaj. I nie patrz w tę stronę!
Steinar i Tiril odwrócili się plecami i czekali, aż Móri wróci z wodą. Żadne o nic go nie pytało.
Wreszcie Móri uporał się z wykonaniem dwóch identycznych magicznych znaków.
– One was ochronią przed tymi, co się kręcą wokół nas. Przed upiorami, duszkami i wszystkim, co nie nazwane, ponieważ nie widziały tego ludzkie oczy.
– Oprócz niektórych czarnoksiężników – prowokacyjnie odezwała się Tiril.
– Oprócz niektórych czarnoksiężników – potwierdził Móri.
Steinar wsunął swoje drewienko z magicznym znakiem za koszulę, blisko serca, a Tiril schowała swoje do kieszeni. Oboje podziękowali Móriemu za pomoc.
– Nie ma za co dziękować – prychnął. – Przecież to ja sprowadziłem na was owo nieznane.
Ponieważ miejsce było zbyt wietrzne jak na obozowisko, jechali dalej, dopóki nie powstrzymała ich noc. Znaleźli się nad brzegiem i czym prędzej przygotowali nocleg.
Tiril zasnęła natychmiast w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku: odnalazła swego władającego czarnoksięskimi mocami przyjaciela. Ustąpiło też napięcie wielu dni; organizm zwykle dopomina się o swoje prawa, kiedy człowiek nie musi już dłużej czuwać.
Obudziła się przerażona, czując, że ktoś jej dotyka.
Читать дальше