W swoim pokoju Charlotta rzuciła się na łóżko.
Wiedziała, że nie jest pięknością. Kiedy była młodą dziewczyną, zaręczono ją z rówieśnikiem, synem hrabiego z Danii, ale już na pierwszym uroczystym spotkaniu trzymał się od niej z daleka, wynajdując nieskładne usprawiedliwienia. Po pewnym czasie umowa, którą zawarli jej rodzice, została zerwana. Przeżywała to boleśnie, nie mogła znieść wstydu, ale z czasem udało się jej wymazać z pamięci to gorzkie niepowodzenie. Kiedy czarujący Duńczyk uwodził ją mniej więcej rok temu, była bardzo spragniona męskiej adoracji. Dlatego okazała się łatwą zdobyczą. Zawsze starała się ukrywać swą nieśmiałość pod promiennym uśmiechem i beztroską konwersacją. Nikt nie mógł się dowiedzieć, jak brzydka i bezradna czuła się naprawdę.
Młodzieniec był doświadczonym uwodzicielem i szybko odebrał jej cnotę. Charlotta trwała w stanie uniesienia miłosnego, oszołomienia własnym szczęściem, póki nie dowiedziała się, że jest już żonaty, a potem nie zorientowała, że oczekuje jego dziecka.
Ale to wszystko było teraz nieistotne.
Gdyby tylko potrafiła cofnąć czas i mogła trzymać dziecko w ramionach! Ta nierealna myśl prześladowała ją, natrętnie kołatała się jej w głowie. Raz po raz nawiedzał ją strach na wspomnienie o bezbronnym maleństwie, które, niczego nie rozumiejąc, leżało pozostawione w lesie. Leżało, a dni mijały. Ludzka pomoc, ciepło i pożywienie nie nadchodziły.
Nie!
Odwróciła się i skryła twarz w poduszkę. Gdyby tylko miała z kim porozmawiać, dać upust swojej rozpaczy.
Ksiądz? Nie, on by nie zrozumiał – osądziłby jedynie. Wszyscy by osądzali.
Ale czy nie tego właśnie pragnęła? Kogoś, kto by ją przeklął, rzucił na kolana, ukarał, zbił?
To i tak nigdy nie przywróci jej dziecka.
Dręczyła ją jeszcze jedna myśl. Dziecko było wyklęte. Zostawiła nie ochrzczone niemowlę! Może mogłaby iść i przeczytać…
Nie, nie mogła tam wrócić, nigdy, przenigdy!
A może poprosić księdza? Nie.
Na to też nie potrafi się zdobyć. Obezwładniał ją strach przed tym, co mogłaby tam znaleźć.
Była skazana na wieczyste potępienie, stracona raz na zawsze. Jakie życie miała przed sobą?
* * *
Sol była coraz bardziej zmęczona długą drogą i nieustannym trzęsieniem wozu, poczuła też głód. Silje wyjęła kuferek z jedzeniem, który wzięli ze sobą, i podała jej dwa ciastka.
– Daj jedno woźnicy – powiedziała. Sol niezwykle chętnie na to przystała.
– Proszę, panie.
– Bardzo ci dziękuję – odparł z powagą, biorąc od niej ciastko. – Czy chcesz posiedzieć trochę koło mnie?
O tak, bardzo tego chciała. Ma szczególny pociąg do mężczyzn, pomyślała Silje z uśmiechem. We dworze jej faworytem był parobek. A teraz woźnica. Siedziała okrągła jak piłeczka, okutana w kolejne warstwy grubego zimowego odzienia, w które ubrała ją Greta. Maleńką rączkę trzymała na lejcach. Czuła się bardzo ważna. Co chwila odwracała się, by sprawdzić, czy Silje podziwia ją i docenia.
Okolica była dzika i obca. Kiedy stracili z oczu wieś, znaleźli się między czarnymi, pionowymi ścianami gór. Droga zniknęła już dawno, lecz woźnica najwyraźniej świetnie wiedział, którędy ma jechać. Silje z niepokojem spoglądała na ślady kół pozostawiane na śniegu. Tak łatwo można je wytropić!
Jechali wzdłuż rzeki. Góry chroniły to miejsce przed najgorszymi zamieciami, śnieg pokrywał wszystko cienką warstwą. W każdym razie nie było go tyle, by koń z wozem nie mógł dać sobie rady. Silje zrozumiała, że im będą wyżej, tym głębszy będzie śnieg.
Czy jeszcze daleko?
Jak okiem sięgnąć, wszędzie rozpościerała się ponura puszcza. Wiatr wył w przełęczy. W dole najdziwniejsze, nierealne kształty zamarzniętej wody, ziemi i zlodowaciałego śniegu uzupełniały krajobraz. W głębokich szczelinach chlupotało i bulgotało, tryskała woda w częściowo zamienionych w lód kaskadach. Miejscami dolina była tak wąska, że do złudzenia przypominała ulice Trondheim, gdzie domy stały ciasno po obydwu stronach.
Tutaj jednak nie było śladu żywej istoty, żadnego domu. Jedynie niebezpieczna rzeka, płynąca tuż, tuż obok. Chwilami, gdy musieli zjeżdżać na sam jej brzeg, Silje sztywniała z przerażenia i kurczowo przyciskała do siebie Daga. Widziała, że nawet konie były wystraszone.
Wreszcie opuścili wąską dolinę. Przed nimi roztoczył się płaskowyż. Góry rozstąpiły się na wszystkie strony i lodowato zimny wiatr nawiewał śnieg, tworząc ubite zaspy. Silje pospiesznie wyciągnęła derkę i Sol, mimo sprzeciwów, musiała opuścić miejsce na koźle, by schronić się przed zimnem. Siedzieli pod derką jak w małym domku, Silje w środku, dzieci po bokach.
– Jak damy sobie radę? – zawołała do woźnicy, któremu z zimna zwisała pod nosem zamarznięta kapka.
– Wszystko w porządku – odkrzyknął, kuląc się przed atakami wiatru. – Zawieje za nami wszystkie ślady.
Rozumiała to. Wkrótce woźnica zeskoczył z kozła i przyszedł do nich na tył.
– Muszę założyć płozy – wrzasnął. Chusta, którą zawiązał wokół czapki, powiewała mu przy uszach – Śnieg jest za głęboki, koła się zapadają.
Założyć płozy? To brzmiało intrygująco. Zdziwiona patrzyła, jak mocuje rzemieniami koła i ściąga płozy przywiązane wzdłuż wozu.
– Pomogę – rzekła Silje i zeskoczyła w śnieg. – Nie, Sol, ty nie, tu jest za głęboko dla ciebie.
Gdy woźnica uniósł wóz, Silje podłożyła płozy pod koła. Pasowały idealnie. Najwidoczniej nie były zakładane pierwszy raz.
Byli zajęci robotą, gdy Sol zawołała:
– Koń, koń!
Odwrócili się przerażeni. W ślad za nimi nadciągali dwaj jeźdźcy. Woźnica odetchnął.
– Nie ma niebezpieczeństwa.
Serce Silje zaczęło łomotać z radości. Nadjeżdżał Tengel. Dopiero teraz odważyła się przyznać przed sobą, jak bardzo się bała, że nie przyjedzie. Gniewało ją, że czuje się tak do niego przywiązana, a on rzadko okazuje jej zainteresowanie. W każdym razie nie otwarcie, nie wprost, pomyślała, chcąc uspokoić samą siebie.
Mężczyzną, którego Tengel wiódł za sobą, musiał być Heming. Gdy się przybliżyli, poznała ślicznego młodzieńca.
Dojechali. Na wozie Sol aż podskakiwała z radości i Tengel musiał ją uściskać.
– Przesuń się, Silje, teraz my pomożemy. O, widzę, że jesteście już prawie gotowi do dalszej drogi.
– Dziewczyna ma siły za dwóch – powiedział woźnica.
– Wiem – odparł Tengel.
– Czy widzieliście żołnierzy?
– Tak, przemknęli obok nas na gościńcu, kierowali się na południe. A więc jeszcze ich wyprzedzamy. Ale pozostało już niewiele dnia.
Dopiero teraz Silje dostrzegła, że kolor nieba zapowiada nadchodzący zmrok.
– Będzie padać śnieg – powiedział Heming unosząc wóz. Silje nie chciała nawet na niego spojrzeć. Ciągle jeszcze gotowała się w niej złość.
Tengel wyczuł to chyba, bo zwrócił się do niej.
– Posłuchaj, Silje – powiedział surowo. – Wiem, że masz powody, by być zła na Heminga. Ale teraz przez długi czas będziemy żyć w małej społeczności. Nie ma tam miejsca na więcej gniewów. Ty przynajmniej możesz okazać się mądrzejsza od tamtejszych głupców, którzy nieustannie żywią do siebie urazy.
Nie odpowiedziała. Tengel spojrzał na nią po raz pierwszy od czasu swojego powrotu i oczywiście musiał jej zmyć głowę!
– Rozumiesz? – dodał groźnie.
– Tak, rozumiem. Opanuję swój gniew. Nie proś mnie jednak, bym go kochała!
Читать дальше