Joanna Papuzińska - Rokiś

Здесь есть возможность читать онлайн «Joanna Papuzińska - Rokiś» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Rokiś: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Rokiś»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Rokiś to zabawna opowieść o znanym z ludowych podań diable Rokicie, który straciwszy swoją dziuplę w starej wierzbie, zamieszkał w mieście, w domu współczesnej dziewczynki. Sympatyczny diabełek popełnia wiele błędów, powoduje różne nieporozumienia, które zawsze mają efekt komiczny.

Rokiś — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Rokiś», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Pewnie, że słyszałem, ale nie o takich! – stwierdził Mariusz, odzyskując po trosze równowagę ducha i z powrotem sadowiąc się na deskorolce.

– Nie o jakich? – zapytał wojowniczo Rokiś, bo wydało mu się, że Mariusz zrobił ręką jakiś gest, taki, jakby wkręcał sobie śrubkę w okolicy czoła.

– No! Tylko się nie kłóćcie! – wtrąciła szybko Kaśka, widząc, na co się zanosi.

– Właśnie! Tylko się nie kłóćmy! – zgodził się natychmiast Rokiś. – A ja ciebie zresztą znam! Widziałem, jak cię wlókł za ucho ajent ze sklepu spożywczego i krzyczał, że jesteś chuligan! Bo wybijasz szyby w piwnicy. A dlaczego wybijałeś?

– Dla kotów. Bo one marzną w zimie i nie mają się gdzie schować! A tak tu wchodzą sobie do piwnicy i mają tam dom. Chyba tyle mogą ludzie zrobić dla kotów, no nie? Chyba węgiel w piwnicy się nie przeziębi ani te stare graty, co tam poskładane!

– Nie znoszę kotów – oświadczył Rokiś. – Ale jeszcze bardziej nie znoszę, kiedy duzi zabierają się do obrywania uszu małym. Dlatego… pamiętasz, co się wtedy stało?

– Cud się stał! – powiedział z nabożeństwem Mariusz Piegariusz. – Ktoś wyrzucił przez okno zgniłą skórkę od banana prosto na łeb ajenta. Ajent w krzyk, a ja… myk! – roześmiał się na wszystkie zęby.

– Ha! Takie cuda to właśnie moja specjalizacja! – zarechotał Rokita i prztyknął Mariusza w nos.

Lecz Mariusz wcale się nie obraził, tylko poderwał się na nogi i wyciągnął do Rokity brudną dłoń.

– Mariusz Piegariusz! – powiedział ściskając poważnie diabelską łapę. – Masz we mnie kumpla!

– Hej, wy! – wtrąciła się Kaśka po raz drugi, w obawie, aby te zapewnienia o przyjaźni nie przeciągnęły się zbyt długo. – Przecież mieliśmy załatwić coś pilnego, zapomnieliście już?

– Racja! – opamiętał się Rokiś. – Ufięta czekają. Jakie macie wiadomości?

Kaśka i Mariusz złożyli mu wspólne sprawozdanie na temat Benka Jarzynka.

– Dobra jest! – oświadczył Rokita. – Spróbuję go jakoś wziąć pod włos. To dla mnie ulubione zadanie! Pokażesz mi, gdzie go znaleźć? – zwrócił się do Mariusza.

– Jasne! – stwierdził Mariusz. – Ale… powiedz mi tylko… to wszystko prawda z tymi kosmoludkami? Ona tego nie zmyśliła? – wskazał głową na Kaśkę.

– Prawda – przytaknął Rokita. – I to taka, że musimy pędzić, jakbyśmy mieli silniki odrzutowe w piętach! Bo jak się poguzdrzemy jeszcze trochę, nasza pomoc będzie musztardą po obiedzie!

– Dobra! Więc ty, Kaśka, zaczekaj tu, a ja zaraz wrócę! Idziemy!

Wymknęli się jak dwa cienie z malusieńkiego podwórka i zniknęli pozostawiając Kaśkę z deskorolką i z jej własnymi myślami.

Rozdział szósty

„Oddaj mi swoją…”

Benek Jarzynek siedział ponuro na strychu, obracając w dłoniach pustą butelkę po piwie. Przyglądał jej się bardzo uważnie, jakby spodziewał się, że nagle może okazać się z powrotem pełna.

Strych też był ponury, tak samo jak i Benek. Z butwiejących desek stropowych zwieszały się kożuchy pajęczyn. Nie było tu żadnych starych klamotów, żadnych skrzyń wypełnionych rupieciami ani stosów żółtych papierzysk. Nic z tego, co nadaje strychom wygląd tajemniczy i obiecujący, że kryją się na nim nikomu już niepotrzebne skarby, które można wyciągnąć, odkurzyć i wziąć jak swoje. Nieustępliwe przepisy przeciwpożarowe dawno już wymiotły ze strychów wszystkie te czarodziejstwa. Czerwona tabliczka przybita obok drzwi obwieszczała stanowczo, że „pozostawianie na strychu czegokolwiek będzie karane grzywną”.

Benek zadumał się gorzkawo wspominając, że za czasów jego młodości można się tu było wyciągnąć na czerwonej pluszowej kanapie z wyłażącymi sprężynami i spowić się obłokiem kurzu, jak dymną zasłoną, i zniknąć, ukryć się przed wszystkimi.

Teraz podłogę strychu wyściełał niegościnny i nieprzytulny żużel, chrzęszczący wniebogłosy pod butami. Gdzieniegdzie tylko stały pokrzywione miski i rondle albo leżały plastry papy. To mieszkańcy najwyższego piętra starali się zbudować sobie ochronę przed wodą, co przeciekała dziurami w dachu i zalewała im sufity. Bo dach był fantazyjny – to tam, to siam brakowało mu dachówki i rynny. Przypominał rozgwieżdżone niebo w sierpniową noc.

Benek podsunął swą butelkę ku smudze światła sączącej się przez jedną z dziur, aby sprawdzić jeszcze raz, czy naprawdę nie ma w niej piwa.

Piwa nie było, ale na dnie butelki coś się poruszało, gmerało. Coś jakby duża mucha albo i jeszcze większe.

To coś wyprężało się, rosło i puchło.

I Benek poczuł, że butelka w jego dłoniach wibruje jak śpiewające szkło.

I wydobył się z niej głos – pogwizd, brzęczący i świstliwy:

– Oddaj mi swoją duuu…

Benek Jarzynek wstrząsnął się cały i przeczyścił sobie ucho wolnym palcem.

Stworzenie w butelce było już takie duże, że wypełniało ją prawie całą. Czarne, kosmate, stało na dwóch nogach i wymachiwało ogonem. Miało połyskliwe ślepia i dwa zakręcone rogi wysuwające się spod czarnej czupryny

– Oddaj mi swoją duu-szę! – zabrzęczało znowu ponuro.

– Diabeł… – wyszeptał Benek i rzucił się na ziemię w poszukiwaniu kapsla, aby uwięzić zjawę w butelce od piwa.

Ale zjawa była szybsza. Wyśliznęła się z butelki, podrosła jeszcze do rozmiarów sporego kota i stanęła naprzeciw Benka, bijąc niecierpliwie ogonem na boki.

– Oddasz mi swoją duszę? – zachichotała złowieszczo.

– Matko Boska, ratuj grzesznika! – zawołał Benek strwożony. – Panie władzo, znaczy się, przepraszam, panie diable, ja nic nie winien! W porządku jestem!

– Oddasz mi swoją duuu-szę! – stwierdziła zjawa stanowczo, nie przyjmując do wiadomości żadnych wyjaśnień Benka.

Benek padł na kolana i szczękając zębami zaczął błagać rzewnie:

– Byłem dobrym dzieckiem! To koledzy wszystkiemu winni! Oni mnie na złą drogę ściągnęli… Ale teraz w porządku jestem, zatrudniony jestem! Nic na sumieniu nie mam! Chyba tę jedną skrzynkę brzoskwiń, co ją Winciunowej starej zwinąłem i sprzedałem na lewo!

– Oddaj mi swoją du… – zawył diabeł przeciągle, aż z żużlu, leżącego wokół, podniósł się tuman pyłu.

– Panie diable! – stuknął się w czoło Benek. – Ja duszy ci nie dam, ale za nią złotem zapłacę! Zaraz, zaraz, chwileczkę! Szczere złoto, zagraniczne albo i jeszcze lepsze!

Rzucił się szperać po kieszeniach spodni, marynarki i wreszcie znalazł, czego szukał: Spomiędzy jego drżących palców wymknęły się złociste blaszki i zaczęły spadać mu do stóp.

Benek zbierał je gorliwie, jedną po drugiej i wreszcie pozbierawszy, odmuchał czule i wyciągnął przed siebie na dłoni.

– Bierz, panie diable! Mogę nie mieć nic, ale dusza jest mi bardzo potrzebna! – zawołał.

Diabelskie szpony zacisnęły się chciwie na połyskliwym metalu. Zgarnęły wszystko z brudnej Benkowej ręki.

– A pamiętaj! Żyj przykładnie! – pouczyła jeszcze zjawa na odchodnym i nie spiesząc się, pomału, ruszyła w tę stronę strychu, gdzie pokryty warstwą smarów i izolacji tkwił tajemniczy i niebezpieczny mechanizm windy.

Diablik uwiesił się jak małpa na stalowej linie i bez lęku wyciągnął łapę w stronę elektrycznych przewodów.

– Uwa… – krzyknął odruchowo Benek, choć właściwie powinien był się cieszyć z niechybnej śmierci swojego prześladowcy.

Buchnął snop iskier i Benek w przerażeniu zasłonił oczy.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Rokiś»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Rokiś» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Joanna Papuzińska - Jak ognia szukałem
Joanna Papuzińska
Joanna Papuzińska - O czym dudni woda w studni
Joanna Papuzińska
Joanna Papuzińska - O niedźwiedziu królewiczu
Joanna Papuzińska
Joanna Papuzińska - O zapadłej karczmie
Joanna Papuzińska
Joanna Papuzińska - Serce lasowiackie
Joanna Papuzińska
Joanna Papuzińska - Skarb matki
Joanna Papuzińska
Joanna Papuzińska - Cudowne lekarstwo
Joanna Papuzińska
Joanna Hickson - Red Rose, White Rose
Joanna Hickson
Отзывы о книге «Rokiś»

Обсуждение, отзывы о книге «Rokiś» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x