Stanęła w pozycji obronnej, trzymając broń na wysokości bioder, jednym końcem skierowaną w klatkę piersiową Percy'ego.
– Gdzie ojciec?
Percy zaczął krążyć wokół niej. Trzymał swój miecz jedną dłonią, lekko uderzając nim o drąg Billi.
– Wyjechał. Co innego mógłby robić?
– Miło, że mi powiedział.
Percy parsknął.
– Dlaczego miałby ci się tłumaczyć? Przecież wiesz, jaki jest.
No tak, dlaczego miałby to robić? Ona musiała rezygnować ze wszystkiego, żeby pełnić te durne warty i chodzić na treningi, a ojciec robił, co mu się tylko podobało.
– Czy zawsze taki był?
Percy znał ojca, odkąd razem służyli w Królewskiej Piechocie Morskiej. Był drużbą na jego ślubie i został również wybrany na jej ojca chrzestnego. Jeśli ojciec miał jakiegoś przyjaciela, to był nim Percy. Afrykanin powoli wziął swój miecz w obie ręce. Billi obserwowała, jak jego palce zaciskają się wokół rękojeści.
– Jaki, kochana?
– Samolubny i bez serca.
Percy'ego zamurowało. Jeszcze bardziej wzmocnił uścisk i Billi zauważyła, że zacisnął zęby. Następnie wziął głęboki oddech, zrobił krok w tył i skoncentrował się na broni.
– No dobrze, zaczniemy od lekkiego sparingu. Na początek cięcia na korpus – zakomenderował. Zmienił pozycję i wziął zasłonę.
– Percy, nie słyszałeś, o co pytałam?
– Lewa uderza w głowę.
Jego okrzyk kiai obudziłby kamień. Billi zasłoniła się drągiem i zdołała zablokować atak, ale uderzenie było tak silne, że zwaliło ją na podłogę. Ręce ją paliły. Percy stanął nad nią, końcem ostrza dotykał jej gardła.
– Musisz bardziej rozluźnić ramiona, wtedy lepiej zamortyzujesz siłę uderzenia – poradził.
Billi nie podnosiła się.
Percy czekał. Włożył swój bokken pod ramię i pomógł jej wstać. Sam stanął naprzeciwko, a jego brązowe oczy złagodniały.
– Billi, naprawdę bym chciał, żeby wiele rzeczy ułożyło się inaczej, ale Arthur nie ma wyboru. – Rozejrzał się wokół, sprawdzając, czy nikt ich nie słyszy. – Nigdy nie wątp w to, że cię kocha. Jesteś dla niego wszystkim.
Potem odłożył swój drewniany miecz i wyszedł.
Dwie godziny później, kiedy Billi sprzątała po obiedzie, Arthur wrócił do domu. Rzucił swój plecak koło pralki i podszedł do lodówki.
– Spóźniłaś się na swoją wartę – powiedział.
„O, ja też się cieszę, że cię widzę, tato".
– Tak, przepraszam.
– Sądziłem, że wyraziłem się jasno, tu, w tej kuchni – pokazał palcem przed siebie – na temat marnowania czasu na…
życie towarzyskie.
Aha, więc Kay doniósł na nią. Niezły z niego kumpel.
– Nie marnowałam czasu.
Jego oczy zwęziły się, a dłoń mocniej objęła uchwyt lodówki. Spojrzał na nią, Billi zauważyła, jak bardzo jest blady.
– Myślisz, że co to jest? – zapytał. – Jakaś gra? Którą możesz w każdej chwili przerwać, jeśli najdzie cię ochota na trzymanie kogoś za rączkę? – Trzasnął drzwiami tak mocno, że aż stół podskoczył. – Tak, treningi są ciężkie, ale to dla twojego dobra.
– Dla mojego dobra? To ze mną nie ma nic wspólnego! Templariusze – tylko na tym ci zależy. Wszystko kręci się wokół Zakonu. Ja w ogóle nie jestem dla ciebie ważna!
Spojrzał na nią ciężko, ale nie zaprzeczył.
– Jesteś templariuszką, Billi. Nigdy o tym nie zapominaj. A templariusze nie mają wyboru. Musisz się z tym pogodzić.
I odwrócił się do niej plecami.
Percy tak bardzo się mylił. Billi trzasnęła drzwiami wejściowymi i wytarła twarz. Musiała wyjść. Nieważne dokąd, po prostu wyjść.
– Cześć, SanGreal.
Billi odwróciła się gwałtownie. Mike stał w cieniu drzwi, tuż za nią. Jego oczy błyszczały ciepło w świetle latarni.
– Na litość boską, Mike, prawie dostałam zawału!
Co on tu robił, o tej porze?
Wyjął komórkę.
– Próbowałem się dodzwonić.
Cholera, jej komórka wciąż była gdzieś w samochodzie Berranta.
– Przepraszam, zgubiłam telefon.
Mike zbliżył się do niej.
– Więc to nie z powodu naszej rozmowy? Bałem się, że uznałaś ją za zbyt osobistą. To przecież nie mój interes.
– Nie, to nie ma nic wspólnego z tobą, Mike. To… Wiesz, sprawy między mną a ojcem nie wyglądają najlepiej.
Delikatnie mówiąc.
Mike spojrzał na jej mokrą od łez twarz. Przygryzł wargi i Billi zauważyła, że walczy ze sobą, aby czegoś nie powiedzieć. Powoli pokiwał głową.
– Nic ci nie jest?
Billi patrzyła na drzwi. Stara farba łuszczyła się na ich powierzchni. Odwróciła się w stronę Mike'a. Boże, tak bardzo pragnęła uciec od tego wszystkiego.
– Chodźmy stąd – powiedział, jakby czytając w jej myślach. – Pokażę ci coś niesamowitego.
Szli ciemnymi ulicami City. O tej porze, w nocy, było całkowicie wyludnione. Chociaż to najstarsza część Londynu, tworzył ją labirynt wąskich przejść i wież ze szkła, stare kości w nowym ciele. Nieoświetlone bary, smutne puby, wielkie wiktoriańskie banki, drapacze chmur ze szkła i stali, wszystkie te budynki rozpychały się, daremnie starając się dosięgnąć nieba.
Mike przyprowadził Billi na plac budowy. Drut kolczasty wieńczył krawędzie białego ogrodzenia, a mocne reflektory rzucały oślepiające śnieżnobiałe światło na czarny szkielet wznoszonego budynku. Billi zatrzymała się przed tablicą informacyjną.
– „Elizejskie Wzniesienie" – przeczytała. Popatrzyła w górę na budynek. Wyglądał jak szkielet jakiegoś starożytnego giganta, wychodzącego z grobu i próbującego dosięgnąć niebios. Chmury, które wisiały nisko nad ziemią, wyglądały jak nieuporządkowane myśli.
– Kto chciałby tutaj mieszkać?
– Jest piękny – powiedział Mikę. – Zauważyłaś, że z dużej wysokości w ogóle nie widać brudu?
Billi pokręciła głową.
– To nierzeczywiste. Mieszkać tak wysoko… Po prostu odcinasz się od wszystkiego. Pewnie niektórzy ludzie właśnie to go chcą.
– Czego chcą?
– Być ponad wszystkim.
Mike się uśmiechnął.
– Sama możesz tego zapragnąć, kiedy już zobaczysz, jak to jest. – Zaczął iść w kierunku bramy. – Chodź za mną.
Brama zrobiona była ze stalowej siatki i po kilku sekundach Mikę znalazł się po drugiej stronie. – No chodź.
To było wejście na teren prywatny.
– Nie, to głupie, Mike. Wracaj.
Ojciec obdarłby ją ze skóry, gdyby została przyłapana na czymś takim.
Mike spojrzał na wieżowiec.
– Zajmie nam to tylko chwilę. Już to robiłem, Billi. Stamtąd zobaczysz wszystko z innej perspektywy. Twoje kłopoty okażą się nieważne.
Nie powinna tego robić. Powinna być grzeczną dziewczynką i słuchać taty.
Chwyciła się siatki i przeskoczyła płot. Lądując po drugiej stronie, lekko się zatoczyła, ale Mikę ją złapał. Znalazła się w jego ramionach i poczuła ich siłę.
Puścił ją i ruszył w ciemność.
Kontenery, składy i magazyny porozrzucane były po całym zabłoconym placu. Traktory, buldożery, żółte ciężarówki stały bezczynnie, groźne jak uśpione potwory. Mocne światło wydobywało ich czarne cienie. Po chwili Billi zagubiła się w labiryncie alejek wśród gór stali i worków z cementem.
– Jesteśmy. – Mike zatrzymał się obok windy towarowej.
Metalowa klatka zabierała robotników i materiały na wyższe piętra budynku. Przyczepiona była do jego ściany za pomocą żółtego, rozchwianego rusztowania.
Читать дальше