Drzwi pokoju otwarły się, do środka wszedł Abanazer uzbrojony w laskę i latarkę elektryczną. Minę miał jeszcze kwaśniejszą niż wcześniej.
– Jeżeli wciąż tu jesteś – wyszeptał cierpko – nawet nie myśl o próbie ucieczki. Wezwałem już policję. O tak, właśnie to zrobiłem.
Pogrzebał chwilę w szufladzie i wyciągnął do połowy opróżnioną butelkę whisky i małą, czarną flaszeczkę.
Abanazer nalał kilka kropel płynu z małej butelki do dużej, po czym schował flaszeczkę do kieszeni.
– To moja brosza i tylko moja – wymamrotał, dodając głośniej: – Już idę, Tom!
Powiódł gniewnym wzrokiem po ciemnym pokoju, patrząc wprost na Nika, i wyszedł, niosąc przed sobą whisky. Zamknął drzwi na klucz.
– No proszę – dobiegł z drugiej strony głos Abanazera Bolgera. – Daj mi szklankę, Tom. Nie ma to jak whisky, rosną od niej włosy na piersi. Powiedz, ile.
Cisza.
– Tanie świństwo. A ty nie pijesz?
– Tarniówka była trochę za mocna; muszę odczekać chwilę, aż uspokoi mi się żołądek… – A potem: – Hej, Tom, co zrobiłeś z moją broszą?
– To niby twoja brosza? Zaraz, zaraz, co ty… Wlałeś mi coś do drinka, ty śmieciu!
– A jeśli nawet? Widziałem po twojej twarzy, co planujesz, Tomie Hustingsie. Ty złodzieju!
I wtedy zaczęli krzyczeć. Nik usłyszał kilka trzasków i głośnych hurgotów, jakby ktoś wywracał meble…
…i zapadła cisza.
– Teraz, szybko! – rzuciła Liza. – Zabierajmy się stąd.
– Ale drzwi wciąż są zamknięte. – Spojrzał na nią. – Możesz coś z tym zrobić?
– Ja? Nie znam żadnej magii, która uwolniłaby cię z zamkniętego pokoju, chłopcze.
Nik przykucnął i wyjrzał przez dziurkę. Była zatkana, wciąż tkwił w niej klucz. Zastanawiał się przez chwilę, po czym uśmiechnął przelotnie i ów uśmiech rozjaśnił mu twarz niczym błysk latarki. Z jednego z pudeł wyciągnął zgniecioną gazetę, rozprostował ją jak najlepiej umiał i przepchnął pod drzwiami, pozostawiając po swej stronie tylko rożek.
– Co ty kombinujesz? – spytała niecierpliwie Liza.
– Potrzebne mi coś jak ołówek, tyle, że cieńszy – rzekł. – No, mam.
Wziął z biurka cieniutki pędzelek i wepchnął drewnianą końcówkę w zamek, kołysząc nią i popychając.
Klucz wypadł z cichym brzękiem z dziurki wprost na gazetę. Nik przyciągnął ją szybko z powrotem.
Liza zaśmiała się zachwycona.
– To ci dopiero mądra głowa, młodzieńcze! To ci dopiero rozum.
Nik wsunął klucz do zamka, przekręcił i pchnięciem otworzył drzwi.
Pośrodku zagraconego antykwariatu leżało dwóch mężczyzn. To, co słyszał, okazało się istotnie wywracanymi meblami. W sklepie panował chaos, wokół walały się strzaskane zegary i krzesła. A pomiędzy nimi na podłodze spoczywało masywne cielsko Toma Hustingsa, przygniatające drobniejszą postać Abanazera Bolgera. Żaden z nich się nie poruszał.
– Czy oni nie żyją? – spytał Nik.
– Za dobrze by było – odparła Liza.
Obok mężczyzn na podłodze leżała brosza z błyszczącego srebra, szkarłatno-pomarańczowy, pasiasty kamień przytrzymywany metalowymi szponami i głowami węży. Na ich pyskach malował się wyraz tryumfu, głodu i zadowolenia.
Nik schował broszę do kieszeni, gdzie spoczęła obok ciężkiego szklanego przycisku do papierów, pędzelka i słoiczka z farbą.
– To też zabierz – poleciła Liza.
Zerknął w dół i ujrzał kartę o czarnych brzeżkach, z wypisanym po jednej stronie imieniem Jack. Widok ten wstrząsnął nim do głębi. Było w nim coś znajomego, coś, co poruszyło stare wspomnienia, coś niebezpiecznego.
– Nie chcę jej.
– Nie możesz jej im zostawić – upierała się Liza. – Chcieli jej użyć, by zrobić ci krzywdę.
– Nie chcę jej – powtórzył Nik. – Jest zła, spal ją.
– Nie! – krzyknęła Liza. – Nie rób tego! Nie możesz.
– W takim razie oddam ją Silasowi.
Nik wsunął kartę do koperty, by nie musieć jej dotykać. Kopertę schował do wewnętrznej kieszeni starej ogrodniczej kurtki, tuż przy sercu.
***
Dwieście mil dalej mężczyzna o imieniu Jack obudził się ze snu i zaczął węszyć. Zszedł na dół.
– Co się stało? – spytała jego babka, mieszając zawartość wielkiego żelaznego garnka na kuchence. – Co znów w ciebie wstąpiło?
– Sam nie wiem – odparł. – Coś się dzieje, coś… ciekawego. – Oblizał wargi. – Pachnie smakowicie – dodał. – Bardzo smakowicie.
***
Błyskawica rozświetliła brukowaną uliczkę.
Nik biegł w deszczu przez Stare Miasto, cały czas kierując się w górę, w stronę cmentarza. Kiedy siedział zamknięty w magazynku, szary dzień przeistoczył się we wczesny wieczór, toteż nie zdziwiło go, gdy w blasku latarni ujrzał znajomy cień. Nik zatrzymał się, tuż przed nim z trzepotem czarnego jak noc aksamitu pojawił się mężczyzna.
Silas splótł ręce na piersi i niecierpliwie ruszył naprzód.
– I co? – spytał.
– Bardzo mi przykro, Silasie – odparł Nik.
– Zawiodłeś mnie, Niku. – Silas pokręcił głową. – Szukam cię, odkąd się zbudziłem. Bardzo nabroiłeś. Wiesz, że nie wolno ci wychodzić samemu do świata żywych.
– Wiem, tak mi przykro. – Po policzkach chłopca spływały krople deszczu; wyglądały zupełnie jak łzy.
– Najpierw musimy cię zabrać w bezpieczne miejsce. – Silas wyciągnął ręce, owinął płaszczem żywe dziecko i Nik poczuł, jak ziemia pod jego stopami znika.
– Silasie? – zagadnął.
Jego opiekun nie odpowiedział.
– Trochę się bałem, ale wiedziałem, że gdyby było źle, zjawisz się i mnie zabierzesz. Poza tym była tam Liza. Bardzo mi pomogła.
– Liza? – rzucił ostro Silas.
– Czarownica z pola garncarza.
– I twierdzisz, że ci pomogła?
– Tak, zwłaszcza ze Znikaniem. Chyba teraz potrafię już to zrobić.
– Opowiesz mi o wszystkim, gdy wrócimy do domu – mruknął Silas.
Nik milczał, dopóki nie wylądowali obok kościoła. Weszli do środka, do pustej nawy. Deszcz rozpadał się na dobre, krople wpadały z bryzgiem do pokrywających ziemię kałuż.
Nik wyjął z kieszeni kopertę z kartą o czarnych brzeżkach.
– Uhm – rzekł. – Pomyślałem, że powinieneś to wziąć. No, tak naprawdę to Liza pomyślała.
Silas spojrzał na kopertę, otworzył ją, wyjął kartę, przyjrzał się jej, odwrócił i przeczytał wypisane ołówkiem instrukcje Abanazera Bolgera, opisujące jak dokładnie jej użyć.
– Opowiedz mi wszystko – polecił.
I Nik opowiedział, wszystko co tylko pamiętał. Kiedy skończył, Silas powoli, z namysłem pokręcił głową.
– Bardzo nabroiłem? – spytał Nik.
– Nikcie Owensie – odparł Silas. – Istotnie, bardzo nabroiłeś. Chyba jednak pozostawię twoim przybranym rodzicom wymierzenie ci kary i nagany, jaką uznają za właściwą. Ja tymczasem muszę się zająć tą sprawą.
Karta o czarnych krawędziach powędrowała pod aksamitny płaszcz, a potem, jak to mają w zwyczaju tacy jak on, zniknął też Silas.
Nik naciągnął kurtkę na głowę i niezgrabnie pobiegł śliskimi ścieżkami na szczyt wzgórza, do krypty Frobishera, a potem w dół, w dół i jeszcze dalej w dół.
Położył broszę obok kielicha i noża.
– Proszę – rzekł. – Calutka wyczyszczona. Ślicznie wygląda.
– WRACA – odparł Swij przepełnionym satysfakcją dymnym głosem. – ZAWSZE WRACA.
***
Noc była bardzo długa, lecz w końcu niemal nastał świt.
Читать дальше